Żadnych więcej przysług / Kolejna zwyczajna przysługa

Hollywood ma to do siebie, że potrafi odgrzebywać nawet najbardziej zapomniane rzeczy i fundować im sequele, prequele albo inne spin-offy. "Zwyczajna przysługa" Paula Feiga z 2018 roku była przyzwoitą mieszanką kryminału i czarnej komedii, a do tego w box office zarobiła blisko 100 milionów dolarów przy pięciokrotnie mniejszym budżecie. Przy całym jednak szacunku dla niesionego wyrazistymi

Maj 3, 2025 - 16:30
 0
Żadnych więcej przysług / Kolejna zwyczajna przysługa
Hollywood ma to do siebie, że potrafi odgrzebywać nawet najbardziej zapomniane rzeczy i fundować im sequele, prequele albo inne spin-offy. "Zwyczajna przysługa" Paula Feiga z 2018 roku była przyzwoitą mieszanką kryminału i czarnej komedii, a do tego w box office zarobiła blisko 100 milionów dolarów przy pięciokrotnie mniejszym budżecie. Przy całym jednak szacunku dla niesionego wyrazistymi kreacjami Blake Lively i Anny Kendrick filmu, nie była to produkcja, którą widzowie wspominaliby z ekscytacją po latach od premiery. Tymczasem 1 maja 2025 roku na platformie Prime Video zadebiutowała kontynuacja filmu z 2018 roku, nakręcona również przez Feiga "Kolejna zwyczajna przysługa". W pierwszej części obserwowaliśmy, jak w małym miasteczku w Connecticut rodzi się przyjaźń pomiędzy nieco zahukaną młodą wdową Stephanie (Kendrick) i pewną siebie, wyzwoloną Emily (Lively). Choć nie mogłyby się bardziej różnić, bohaterki stają się sobie bardzo bliskie, do momentu gdy… Emily znika. Chcąc rozwikłać tajemnicę zaginięcia przyjaciółki, Stephanie zbliża się do jej męża Seana (Henry Golding) i poznaje coraz więcej sekretów z życia przebojowej Emily. Film Paula Feiga całkiem sprawnie mylił tropy, bawił się małymi kłamstewkami i intrygami budowanymi przez obie bohaterki, a mocną stroną filmu były dialogi, naszpikowane pieprznym językiem i ciętymi ripostami. Kendrick i Lively świetnie ogrywały osobowości swoich bohaterek, będących absolutnymi przeciwieństwami, a jednocześnie znakomicie się uzupełniającymi. Zwykle w odniesieniu do powstałego po kilku latach sequela dodaje się określenie "długo oczekiwany", ale czy w tym przypadku rzeczywiście tak jest? Cóż, fani talentu i/lub urody duetu Lively-Kendrick być może odliczali dni do premiery "Kolejnej zwyczajnej przysługi", ale reszta świata raczej nie trwała w nerwowym oczekiwaniu. I słusznie, bo film Feiga nie dość, że nie jest tak spójny i trzyma w napięciu jak pierwsza część, to jeszcze – niczym w utworze Daft Punk – usilnie stara się, żeby było mocniej, szybciej i więcej. Owo "więcej" przejawia się przede wszystkim w liczbie nowych postaci, co często jest bolączką filmowych kontynuacji – zamiast skupiać się na zbudowaniu wartościowej i angażującej fabuły, dodaje się kilku nowych bohaterów mających zapewnić różnorodność i powiew świeżości. W "Kolejnej zwyczajnej przysłudze" zgadzają się tylko liczby, żadna z kilku nowych postaci nie jest bowiem wystarczająco interesująca, by uzasadniać swoje istnienie. Szkoda, że nie wykorzystano potencjału tak znakomitej aktorki jak Allison Janney, która od kilku lat nie może trafić na rolę na miarę swojego talentu i charyzmy. "Kolejna zwyczajna przysługa" wpisuje się w ogrywany obecnie do znudzenia trend ukazywania bogatych Amerykanów w słonecznych plenerach Europy czy innych zakątków świata. Akcja filmu rozgrywa się bowiem na rajskiej wyspie Capri, gdzie zwolniona właśnie z więzienia Emily ma wziąć ślub z przystojnym Włochem (w tej roli zwyczajowo fatalny Michele Morrone). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na swoją druhnę wybiera dobrze nam znaną przyjaciółkę, z którą – jak wiemy z finału poprzedniej części filmu – łączą ją nieco skomplikowane relacje. Będąca teraz wziętą pisarką Stephanie otrzymuje od Emily prawdziwą propozycję nie do odrzucenia i rusza na włoską wyspę, gdzie zaczynają się dziać rzeczy rodem z historii o Herkulesie Poirocie. Psychologiczna intryga z pierwszej części ustępuje klasycznej, lecz opowiedzianej w bałaganiarski sposób zagadce "whodunit" i trudno uznać to za zmianę na korzyść. "Zwyczajna przysługa" w dużej mierze opierała się na dynamice pomiędzy bohaterkami o kontrastujących osobowościach, sequel natomiast wypełniony został nieciekawymi, sztampowymi postaciami i wątkami (choć daję plusa za umiejętne wykorzystanie znanego z pierwszej części motywu trojaczków), przez które największy atut filmu – interakcje bohaterek Lively i Kendrick – został mocno ograniczony. Gdyby ktoś poprosił mnie o przykład filmowej kontynuacji, której istnienie trudno uzasadnić, "Kolejna zwyczajna przysługa" nadałaby się idealnie. Niby wszystko się zgadza – Lively znowu zachwyca urodą i kostiumami, Kendrick ponownie nerwowo się uśmiecha i docieka, a dialogi skrzą się wulgaryzmami i zawoalowanymi groźbami – ale całość sprawia wrażenie produktu wymuszonego i zrobionego na kolanie. Skoro pierwsza część promowana była jako wytwór "ciemniejszej strony Paula Feiga", druga musi być dziełem tej bardziej leniwej i mało ambitnej części jego osobowości.