Filmy, które dały mi WIĘCEJ, niż się spodziewałem

Nie tylko miłośnik filmu i krytyk zna to uczucie. Widz w końcu sięga po film, po którym nie spodziewa się zbyt wiele. Jest nieco uprzedzony, ponieważ fabuła, gatunek, aktorzy czy reżyser nie są z jego bajki. Może też być zniechęcony opiniami, nachalną, nieumiejętną lub niewystarczającą promocją. Nawet okładka czy kadry tzn. fotografie scen mogą wpłynąć […]

Kwi 29, 2025 - 09:54
 0
Filmy, które dały mi WIĘCEJ, niż się spodziewałem

Nie tylko miłośnik filmu i krytyk zna to uczucie. Widz w końcu sięga po film, po którym nie spodziewa się zbyt wiele. Jest nieco uprzedzony, ponieważ fabuła, gatunek, aktorzy czy reżyser nie są z jego bajki. Może też być zniechęcony opiniami, nachalną, nieumiejętną lub niewystarczającą promocją. Nawet okładka czy kadry tzn. fotografie scen mogą wpłynąć na nastawienie do produkcji. Jak miło czasami pozytywnie się rozczarować, bo okazuje się, że niektóre tytuły potrafią sprawić mniejszą lub większą niespodziankę i częściowo albo nawet całkowicie, a tym bardziej nieoczekiwanie, trafić w gust.

Poniżej subiektywne przykłady.

Kucharz, złodziej jego żona i jej kochanek

Ten film ma swoją reputację, podobnie jak jego reżyser. Uchodzi za kontrowersyjny, artystyczny, teatralny, prowokujący. To było moje pierwsze zetknięcie z twórczością Petera Greenawaya i długo zabierałem się za seans. Podchodziłem jak pies do jeża, nieprzekonany, a jednak nieco zaintrygowany. Będąc szczerym, już sam tytuł mnie oddalał, fabuła niezbyt przyciągała, obsada również nie była jakimś szczególnym wabikiem. Przyszedł czas, gdy postanowiłem znaleźć ochotę na obejrzenie, bo film ma dość wysokie noty, negatywnych komentarzy na jego temat jest niewiele i przeważyła ciekawość postaci Alberta Spicy w wykonaniu Michaela Gambona na zasadzie: czy ten diabeł jest tak straszny, jak go malują. Nadal jednak uważałem, że będzie to raczej pseudointelektualny bełkot, sceniczna nuda oraz fałsz, dziwoląg z przerostem formy nad treścią, a prędzej treści nad formą. Myliłem się, bo przerost był tylko moich oczekiwań. Kucharz, złodziej jego żona i jej kochanek to filmowe danie z pikantnymi przyprawami i ostrym sosem. Alegoria i dobitny komentarz społeczny. Plastyczny wystrój, estetyczny dobór kostiumów i kolorów dostosowanych do pomieszczeń. Zdecydowane dialogi, wciąż aktualne w dzisiejszych czasach. Intelektualizm w zestawieniu z obcesowością. Ta elegancja zlepiona z bezceremonialnością, po prostu uczta dla koneserów. Specyfika teatralnego przedstawienia tylko bez sztuczności w zachowaniu bohaterów. Gambon jako Albert ze swoimi tyradami i szarżami jest dominatorem, można stwierdzić, co zresztą pasuje do treści filmu, że ZJADA swoją rolę i gdyby nagradzano Oscarem wyłącznie kreacje złoczyńców, to miałby statuetkę w kieszeni. Helen Mirren również zwraca uwagę jako dystyngowana i z czasem bezwstydna postać poniewieranej żony Spicy, a wytworna restauracja to małe epicentrum ludzkich zachowań, skłonności, żądz i zgnilizny maskowane ułudą elegancji i kultury. Oczywiście film nie spodoba się każdemu i należy do tych pozycji do docenienia po kolejnym obejrzeniu, ja potrzebowałem trzech seansów, żeby się utwierdzić i umieścić go w moim top 10 ulubionych filmów. PS: jego tytuł ma jak najbardziej sens.

Whiplash

Jestem fanem muzyki, ale nie jestem wielbicielem filmów muzycznych. Nie mam na myśli teledysków do piosenek. Po prostu musicale czy biografie wykonawców muzyki nie trafiają do mnie szczególnie z małymi wyjątkami. Whiplash przedstawia motyw ucznia i nauczyciela w obszarze jazzu, czyli nie ma śpiewu czy gigantycznego klipu kosztem historii, a jednak film Damiena Chazelle’a długo przebywał w mojej osobistej poczekalni. Dlaczego? Uznałem, że filmów typu relacja adept–mistrz było już na pęczki i ten wątek stał się nieco wyświechtany. Poza tym myślałem, że skoro Oscar, to będzie zbyt grzeczny i aktorsko wygładzony. Co spowodowało, że się przekonałem do obejrzenia? Przypadkowo trafiłem na odpowiedni fragment i poczułem zachętę, że warto sprawdzić całość. Wciąż nie liczyłem na jakieś fajerwerki. Tymczasem w mojej ocenie Whiplash ogląda się jak prawdziwy thriller. Muzyczny dreszczowiec. Sceny momentami są tak intensywne i napięte jak np. w Dniu próby, gdzie mamy przecież zbliżone założenie tylko w świecie policji. Nie dało się nie zauważyć innych walorów. Fabularna spójność, aktorskie zgranie, brak dłużyzn i niepotrzebnych momentów, nerw oraz rytm. Jeszcze szczere emocje zamiast papierowych postaci i drętwych dialogów. Zacne. Nie przypuszczałem, że to dzieło także zasili mój zestaw ulubionych filmów.

Titanic

Paradoksalnie cały boom na przebój Camerona i triumf na Oscarach powodował we mnie w latach 90. odruchy wymiotne. Było tego po prostu za dużo. Niemal wszędzie Titanic, DiCaprio, Winslet, w telewizji, na okładkach czasopism. I w pakiecie hit Céline Dion. Otwierasz lodówkę, a tam Titanic. Wówczas błędnie założyłem, że film jest przereklamowany, zanim go obejrzałem. Byłem pewien, że to zbyt komercyjne romansidło dla nastolatek. Interesowały mnie inne filmy tamtego okresu. Po jakimś czasie ktoś ze znajomych, który już dawno przestał być nastolatkiem, miał na VHS Titanica i bardzo go polecał. Pierwszy raz obejrzałem ten film, gdy cały rozgłos wokół niego zaczął mijać, sława Leonardo DiCaprio zaś przez rolę Jacka odbijała mu się czkawką. Myślałem, że zagrał go niezbyt dobrze, a popularność zawdzięcza bardziej jako łamiący serca amant. Nie wiem, z jakich przyczyn też wysnułem wnioski, że para Jack i Rose nie wzbudzi mojej sympatii, a wręcz wywoła irytację. Po obejrzeniu tego najsłynniejszego melodramatu katastroficznego byłem zmuszony zmienić zdanie na wielu poziomach. DiCaprio i Winslet byli naturalni i budzili moją sympatię w swoich rolach, kibicowałem ich postaciom. Po drugie film okazał się widowiskiem dla każdego widza, miał cechy atrakcyjnego kina zdolnego zaspokoić różne upodobania. Billy Zane jako antagonista również wykonał swoje zadanie jak trzeba. Efekty, reżyseria, wstęp, rozwinięcie, zakończenie wszystko do siebie pasowało wręcz podręcznikowo. Trzeba dodać, że film dobrze się zestarzał, nadal może się podobać. Zdałem sobie sprawę, że Oscary, otoczka wokół filmu oraz sława głównych aktorów nie wzięły się znikąd.

Barbie

Kiedy dotarła do mnie nowinka, że powstaje ten film z Ryanem Goslingiem w roli Kena, na promujących zdjęciach to uśmiechnąłem się z przekąsem. Pachniało kiczem na kilometr. Dodatkowa myśl: Gosling nie pasuje do postaci Kena i tego rodzaju filmu! Podobnych wątpliwości nie miałem z Margot Robbie jako tytułową Barbie, byłem przeświadczony, że lepiej odnajdzie się tej konwencji. W końcu film wszedł na ekrany, swoje zarobił, nie przeszedł bez echa, a Gosling otrzymał nominację do Oscara. Opinie na temat Barbie były różne i często dotyczyły społecznych ruchów i zjawisk jak: feminizm, równouprawnienie, patriarchat. Czy to mnie skusiło do zapoznania się z propozycją Grety Gerwig? Wręcz przeciwnie. Jednak w pewnym momencie miałem chęć na jakąś współczesną komedię, niezobowiązujący odmóżdżacz, coś lekkiego, nawet jeśli otrze się o tandetę czy netflixowe przekaźniki. Jaki werdykt? Do niektórych filmów lepiej podchodzić z dystansem, na luzie i z otwartą głową. Główna myśl: nie doceniłem Goslinga. Aktor ma spory talent komediowy. Drewno jednej miny? Nic podobnego. Jego Ken nieraz sprawił mi radochę, ten występ miał zabawny urok, także podczas ceremonii Oscarów na scenie ze Slashem, co było dopełnieniem. Aktor znany z poważnych, oszczędnych gestów z Drive czy Pierwszego człowieka naprawdę sprawdził się w odmiennym wcieleniu. Sam film odebrałem jako barwną, przyjemną i wcale niegłupią produkcję, wyśmiewającą damsko-męskie stereotypy, a Robbie rzeczywiście pasowała do formuły. PS: oscarowa piosenka Billie Eilish dodała filmowi nutę refleksji i też sprawiła, że nieczęsto był płytką komedią.

Uśmiechnij się 2

Z kontynuacjami bywa różnie. Z sequelami horrorów tym bardziej, zwłaszcza w krótkim odstępie czasowym. Czy Smile zdobył aż takie powodzenie, żeby można nagrywać kolejne części? Parker Finn zdecydował, że – tak czy inaczej – warto. Jedynka była całkiem niezła, oparty na znanych schematach klątwy i jump scary’owych sztuczkach przyzwoity straszak oglądany bez większego znużenia. Na wieść, że powstanie kolejna odsłona wzruszyłem ramionami. Syn Jacka Nicholsona w epizodzie? Co z tego. Główna rola: Naomi Scott – przyznaję się bez bicia, nie widziałem z nią żadnego wcześniej filmu; nie zwróciła na tyle mojej uwagi jako aktorka. Być może jest trochę w cieniu na tle bardziej rozpoznawalnych koleżanek w branży. Kiedy film trochę pohulał po premierze, znalazł się na liście do obejrzenia z braku laku. Poznałem fabułę, nie czytałem opinii, unikałem zwiastunów. Rewelacji i tak nie będzie. I fakt rewelacji nie było. Na pewno nie było rozczarowania w negatywnym znaczeniu tego słowa. Było lepiej, niż myślałem. Co więcej, moim zdaniem film przebija jedynkę. Finn rozwinął koncept i przeniósł ją na wyższy poziom, shoty, przejścia kamery, jakość dźwięku: dobra robota. Jest też kilka zręcznie podanych twistów, gdzie trudno rozróżnić, co jest przywidzeniem, a co prawdą. Nie tylko zauważalnie wyższy budżet okazał się pomocny, bo jeszcze bardziej wspomniana Naomi Scott, ona to ma! Przede wszystkim potencjał na większą karierę i aktorskie sukcesy. W Smile 2 naprawdę przyłożyła się do roli i dała wiele emocji. Gdy podobnie zagra w ambitnym dramacie, ma spore szanse na nominację do Oscara. Mam nadzieję, że nie skończy jedynie jako nowa gwiazda krzyku w horrorach, bo stać ją na więcej. Omawiana kontynuacja zawiera też odniesienia do krytyki show-biznesu i komercyjnej branży muzycznej, a w planach jest trzecia część cyklu. Czy okaże się jeszcze lepsza?