Bo jesteś ty / Ty
"Hello, you" – cytując naszego ulubionego mordercę z sąsiedztwa – jeżeli czytasz właśnie te słowa, to zapewne dlatego, że tkwisz od 7 lat w toksycznej relacji z Joe'em Goldbergiem. To nic wstydliwego. Widzę Cię i rozumiem, bowiem każdy, kto z wypiekami na twarzy śledzi losy tego ikonicznego już szwarccharaktera, zgodzi się, że oglądanie superhitu "Ty" sezon po sezonie to doświadczenie z kategorii
"Hello, you" – cytując naszego ulubionego mordercę z sąsiedztwa – jeżeli czytasz właśnie te słowa, to zapewne dlatego, że tkwisz od 7 lat w toksycznej relacji z Joe'em Goldbergiem. To nic wstydliwego. Widzę Cię i rozumiem, bowiem każdy, kto z wypiekami na twarzy śledzi losy tego ikonicznego już szwarccharaktera, zgodzi się, że oglądanie superhitu "Ty" sezon po sezonie to doświadczenie z kategorii grzesznych przyjemności. Joe – mistrz gaslightingu i zarazem największy stalker w historii telewizji – przez długi czas usprawiedliwiał swoje niecne grzechy niespełnioną, rosnącą wciąż potrzebą miłości. A my, widzowie, kibicowaliśmy mu w tej wyboistej i krwawej drodze po szczęście, nie zważając na symptomy syndromu sztokholmskiego rozwijającego się wśród masowej widowni serialu. Ale w końcu przyszła pora, by wyzbyć się wszelkich złudzeń. Piąta, najmroczniejsza dotąd odsłona serialu twórców Grega Berlantiego i Sery Gamble, to nie tylko satysfakcjonujące i ostateczne pożegnanie z Goldbergiem, ale także wzruszający hołd złożony wszystkim zranionym przez niego kobietom oraz chłodna refleksja na temat społeczeństwa, które wpierw hoduje, a później legitymizuje takich sprawców jak Joe. Krótki pobyt Goldberga (Penn Badgley) w Londynie otworzył mu drzwi do świata wielkich wpływów i pieniędzy rodem z "Sukcesji". W piątym sezonie, jak feniks z popiołów, odradza się w Nowym Jorku u boku akceptującej jego diaboliczną przeszłość ukochanej – Kate Lockwood (Charlotte Ritchie), wysoko postawionej CEO, która ratuje nowo poślubionego małżonka przed więzieniem, ostracyzmem i samotnością. Teraz Joe nazywa się Lockwood, a na drugie imię ma "Książę z bajki" – przynajmniej tak donoszą nagłówki najważniejszych amerykańskich czasopism, nadających Kate i Joe'owi łatkę nowej it couple. Choć wyjęty spod prawa Goldberg nigdy nie był tak silny i niebezpieczny jak wcześniej, od trzech lat walczy z nałogiem zabijania, pozostając w "trzeźwości" dla dobra swojej żony i syna Henry'ego. Idylla ta nie może jednak trwać wiecznie – już w pierwszym odcinku Joe zabija, ujawniając Kate oraz widzom swoją prawdziwą, dawno niepokazywaną światu twarz. Ta z kolei, za sprawą charyzmatycznego Penna Badgleya, wydaje się bardziej przerażająca niż dotychczas. Komediowych akcentów nie brakuje, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że piąty sezon "Ty" spowija wręcz namacalny, głęboki mrok, sprzyjający rzewnym rozstaniom i rachunkom sumienia. Choć akcja serialu znów koncentruje się na zgniłych moralnie kapitalistach, w tym na rodzinnej bijatyce Lockwoodów o władzę nad firmą, tym razem "Ty" nie ma ambicji, by walczyć o miano ostrej jak brzytwa satyry na wszystkich pięknych i bogatych tego świata. Podczas gdy czwarta część serii inspirowana była gotyckim horrorem i trzymającymi w napięciu powieściami kryminalnymi, w piątym sezonie twórcy oddają hołd heroiczno-miłosnym romansom, jednocześnie szydząc z dzisiejszych fanatyków gatunku true crime, którzy, dosłownie, daliby się zabić, by spędzić choć jedną noc z mężczyzną pokroju Goldberga. Natomiast Joe, jak na miłosnego maniaka przystało, znów się zakochuje. Wśród piętrzących się tomiszczy literatury pięknej poznaje rudowłosą niewiastę cytującą z pamięci wiersze Emily Dickinson. Czy może być bardziej romantycznie? Oczywiście! Nieznajoma zwie się Bronte (hipnotyzująca na ekranie Madeline Brewer) i uczyni z Goldberga bohatera iście bajronicznego, w możliwie najbardziej ekstremalnym tego słowa znaczeniu... "Wszystkie najlepsze romanse mają moralnie złożonego gościa, który zamienia się w bestię w obronie najbliższych" – przekonuje protagonistę jego nowa ukochana. Wychowany na "Wichrowych wzgórzach" i "Hrabim Monte Christo" Joe faktycznie wierzy, że jest co najmniej Heathcliffem lub inną tragiczną postacią żywcem wyciągniętą z kart wielkich powieści. Na zewnątrz zawsze czarujący i gentlemański, w głębi duszy zaś skrzywiony i zraniony – Joe pozbywa się przy nowej ukochanej kolejnych masek, by na końcu wreszcie móc zawrzeć pakt ze swoimi demonami i w pełni zaakceptować siebie, takim jaki jest. O ile gadka o samoakceptacji i prześladujących go traumach z dzieciństwa może wydawać się wzruszająca, twórcy serialu nie starają się już nikogo omamić. Joe nie jest ofiarą i nic, co przeżył, nie usprawiedliwia jego szatańskich występków. "Ty" nie tylko wyśmiewa romantyzowanie przemocy i sprawców, ale także niezwykle błyskotliwie i sprawnie żongluje tematami mizoginii, kultu seryjnych morderców oraz teorii spiskowych. Z kolei dynamika relacji Bronte i Joego, tylko na pierwszy rzut oka wydaje się ucieleśnieniem kompleksu Kopciuszka i efektu Księcia z Bajki. To jeden z wielu nieoczekiwanych zwrotów akcji, jakie czekają widzów w najbardziej emocjonującym dotąd sezonie. Piąta odsłona losów Goldberga kryje w sobie pewien metafikcyjny element – gdy antybohater znajduje się na świeczniku żądnych prawdy TikTokerów, usiłuje zrobić wszystko, by znów przekonać do siebie opinię publiczną. Niczym Ted Bundy swoich czasów czy zaginiony krewny diabolicznych braci Menendez, staje się gwiazdą social mediów, zupełnie jak grający go aktor Penn Badgley, który za sprawą ogromnego sukcesu "Plotkary", a także pierwszego sezonu "Ty", zyskał globalny fandom oddanych mu psychofanek. Od chwili debiutu serialu w 2018 roku pejzaż mediów społecznościowych zdążył się znacząco zmienić. To w końcu Joe przestrzegł nas przed udostępnianiem swojego życia w internecie – pokazał, że stalking w erze smartfonów zyskuje szalenie niebezpieczny wymiar, a ludzie zasłaniają się instagramowymi filtrami, by ukryć przed światem swoje prawdziwe, niedoskonałe oblicze. W finałowym sezonie Berlant i Gamble skupiają się na największych problemach cyfrowego społeczeństwa – na klątwie dezinformacji, incelskich społecznościach i coraz bardziej szkodliwej społecznie sile viralu. Ostatnie chwile z Joe'em Goldbergiem przynoszą widzom refleksje o popkulturze samej w sobie. Dlaczego tak bardzo kochamy historie o seryjnych mordercach? "Fantazjowanie o ludziach takich jak ty, pozwala nam przetrwać w rzeczywistości, w której żyją ludzie właśnie tacy jak ty" – Goldberg słyszy z ust swojej wybranki. Zaprzyjaźniając się z czarnym charakterem na wielkim ekranie, oswajamy lęk związany z grozą jego istnienia w prawdziwym świecie. Jednocześnie, poniekąd normalizujemy jego toksyczne zachowania, przemoc i manipulacje, utrwalając znany mit, że "łobuz kocha najbardziej". Twórcy "Ty" z jednej strony biczują się za osławienie Goldberga na całym globie, z drugiej – biorą za to przynajmniej częściową odpowiedzialność, oddając sprawczość tym, których Joe zranił najbardziej. Rozdzierający serce finał i zarazem popisowy występ aktorski duetu Brewer/ Badgley uświadamiają widzom, że w walce ze złem empatia to ich najcenniejsza broń i zarazem największe przekleństwo. "Ty" jawi się pod tym kątem jako niezwykle cenna lekcja z samoobrony i ludzkiej wrażliwości. Kto by pomyślał, że z czarnokomediowej serii o psychopatycznym księgarzu dowiemy się tak dużo o sobie samych i własnych demonach?