Dni naszego szaleĹstwa / Eddington
Jest coĹ poetyckiego w tym, jak termin "mgĹawica covidowa" â potoczne okreĹlenie zaburzeĹ poznawczych uznawanych za jeden z symptomĂłw zaraĹźenia wirusem SARS-CoV-2 â trafnie pasuje do opisu kondycji zbiorowej pamiÄci o czasie pandemicznego lockdownu. Realia stanu nadzwyczajnego, w ktĂłry zostaĹ wprawiony nasz codzienny Ĺwiat, wydajÄ
mi siÄ dziĹ byÄ zatartym przedmiotem powszechnego wyparcia, jak
Jest coĹ poetyckiego w tym, jak termin "mgĹawica covidowa" â potoczne okreĹlenie zaburzeĹ poznawczych uznawanych za jeden z symptomĂłw zaraĹźenia wirusem SARS-CoV-2 â trafnie pasuje do opisu kondycji zbiorowej pamiÄci o czasie pandemicznego lockdownu. Realia stanu nadzwyczajnego, w ktĂłry zostaĹ wprawiony nasz codzienny Ĺwiat, wydajÄ
mi siÄ dziĹ byÄ zatartym przedmiotem powszechnego wyparcia, jak wymazany gumkÄ
Ĺlad po oĹĂłwku. Gdy zmruĹźÄ oczy i wytÄĹźÄ zwoje mĂłzgowe, potrafiÄ siÄ jeszcze przez niÄ
przekopaÄ. W co wyraĹşniejszych wspomnieniach widzÄ chociaĹźby czarne kafelki na wykĹadzie odpalonym na Zoomie, ktĂłrego sĹucham jednym uchem przy okazji gotowania obiadu. Ludzi kĹĂłcÄ
cych siÄ przed wejĹciem do kina o koniecznoĹÄ przedstawienia certyfikatu szczepienia. Codziennie aktualizowany przez Google raport zgonĂłw, przywodzÄ
cy mi na myĹl wykres akcji gieĹdowych albo kursĂłw obcej waluty. Puste przedziaĹy w pociÄ
gu do Krakowa. Patyczki higieniczne usmarowane mieszankÄ
krwi i Ĺluzu. Pogrzeb mojej babci, na ktĂłrym wszyscy mieliĹmy na ustach maseczki. To jednak tylko indywidualne repozytorium co jaskrawszych migawek; krĂłtkich wizualnych reprezentacji niedawno minionej, a tak odlegĹej przecieĹź rzeczywistoĹci, utrwalonej moimi oczami przede wszystkim w moim wĹasnym kontekĹcie. Gdy staram siÄ wrĂłciÄ myĹlami do realiĂłw Ăłwczesnego Ĺźycia spoĹecznego, dokopaÄ siÄ do chronologii Ĺledzonych "na gorÄ
co" procesĂłw i â nie daj BoĹźe â sprĂłbowaÄ wyciÄ
gnÄ
Ä z nich jakieĹ wnioski dla dzisiejszego Ĺwiata, zderzam siÄ brutalnie z ostrym cieniem mgĹy. ByÄ moĹźe dlatego, Ĺźe okres pandemicznego odosobnienia i zamkniÄcia na Ĺwiat za oknem nieĹwiadomie przyspieszyĹ proces zupeĹnie innej izolacji: okopania siÄ w ciasnych baĹkach ideologii, ĹwiatopoglÄ
dĂłw i przekonaĹ, ktĂłre zbijajÄ
cy na tym fortunÄ algorytm po cichu zamieniĹ w kraty naszych wĹasnych, niewidzialnych wiÄzieĹ. Na caĹe szczÄĹcie Ari Aster naleĹźy do tych, ktĂłrym udaĹo siÄ uchroniÄ przed zmÄtnieniem mgĹawicy covidowej. ZĹoĹliwcy powiedzÄ
, Ĺźe zamiast niej pozostaĹoĹciÄ
po czasie pandemii okazaĹ siÄ dla reĹźysera zanik smaku, inny symptom zaraĹźenia groĹşnym wirusem i nie jest do koĹca tak, Ĺźe na swĂłj cynizm nie majÄ
oni argumentĂłw. Po genialnym debiucie w postaci "Dziedzictwa. Hereditary" i obiecujÄ
cym "Midsommar. W biaĹy dzieĹ" jego kolejny projekt, "Bo siÄ boi", okazaĹ siÄ caĹkowitÄ
zmianÄ
konwencji oraz pola reĹźyserskich zainteresowaĹ â i ostatecznie spektakularnie wrÄcz niespeĹnionym filmem. Zamiast niuansom ludzkiej psychiki w gatunkowej formule Aster postanowiĹ przyglÄ
daÄ siÄ tematom WaĹźnym i WspĂłĹczesnym, samego siebie stawiajÄ
c w niezrÄcznej pozycji wieszcza. RolÄ tÄ publika wybaczyĹaby mu wyĹÄ
cznie wtedy, gdyby nakrÄciĹ niekwestionowane arcydzieĹo, a Ĺźe nie nakrÄciĹ, to nie wybaczyĹa. Przez to wszystko o "Eddingtonie", bÄ
dĹş co bÄ
dĹş jego pierwszym projekcie w konkursie gĹĂłwnym festiwalu filmowego w Cannes, mĂłwiĹo siÄ jak o filmie ostatniej szansy. Jego odbiĂłr miaĹ definiowaÄ, czy Aster oszukaĹ publikÄ nieudanym "Bo siÄ boi" czy nad wyraz udanym "Dziedzictwem"; zweryfikowaÄ ktĂłre z dotychczasowych dzieĹ, dobre czy zĹe, byĹo wypadkiem przy pracy. W tym jednym â i chyba wyĹÄ
cznie w tym â "Eddington" jednoznacznie zawodzi. Jest tak pewnie dlatego, Ĺźe polaryzacja, takĹźe ta odbiorcza, jest zagnieĹźdĹźona w samym jÄ
drze "Eddingtona". Najnowszy film Astera rozpoczyna siÄ od sceny pamiÄtanej jakby z innego Ĺźycia. Oto dwĂłch funkcjonariuszy policji prĂłbuje wymusiÄ na szeryfie tytuĹowej mieĹciny (Joaquin Phoenix) zaĹoĹźenie na twarz maseczki. "Ale przecieĹź w Eddington nie ma przypadkĂłw zaraĹźenia! Ale przecieĹź siedzÄ sam we wĹasnym aucie! Ale przecieĹź sami macie je opuszczone na usta i nos wam wystaje!" â bezskutecznie aleprzecieĹźy szeryf. W ten sposĂłb zaczyna siÄ jego wĹasny "DzieĹ Ĺwira", podkopujÄ
cy naraz lokalny autorytet stróşa prawa i kruszÄ
cy pokiereszowane ego. O przestrzeganie epidemiologicznego protokoĹu upomni go najpierw burmistrz miasteczka, potem sprzedawca w sklepie, w koĹcu wytknÄ
nawet zuchwaĹe dzieciaki z miejscowego liceum. RosnÄ
cÄ
frustracjÄ szeryf szybko przekuwa w dziaĹanie â wyciÄ
ga telefon, odpala nagrywanie i w formie Instagramowej rolki dzieli siÄ swoimi przemyĹleniami ze Ĺwiatem. TÄ spowiedĹş niezrozumianej przez spoĹecznoĹÄ ofiary koĹczy sĹowami zaskakujÄ
cymi nawet dla niego samego: "... i wĹaĹnie dlatego podjÄ
Ĺem decyzjÄ, by kandydowaÄ na urzÄ
d burmistrza w nadchodzÄ
cych wyborach!" Deklaracja politycznego zaangaĹźowania rozpoczyna proces nakrÄcenia polaryzacyjnej spirali, ktĂłrej nikt nie bÄdzie juĹź w stanie zatrzymaÄ. Nie Ĺźeby ktoĹ chciaĹ w ogĂłle sprĂłbowaÄ. Jeszcze przed premierÄ
filmu Aster spotykaĹ siÄ z zarzutami o tematyczne przeterminowanie; jak gdyby na piÄÄ lat od wybuchu pandemii tamta rzeczywistoĹÄ zdÄ
ĹźyĹa siÄ juĹź zdezaktualizowaÄ, straciÄ na znaczeniu. Zarzuty te reĹźyser odbija nawet w projekcie samego plakatu "Eddingtona". Umieszczony na nim idiom "Hindsight is 20/20", amerykaĹski odpowiednik naszego "MÄ
dry Polak po szkodzie" (oczami wyobraĹşni widzÄ te sĹowa na materiaĹach promocyjnych filmu) zapisany jest z pominiÄciem ukoĹnika, lokujÄ
c ĹşrĂłdĹo dzisiejszej "szkody" w roku wybuchu pandemii. W ten sposĂłb reĹźyser jasno obnaĹźa przed widzem swoje intencje: znaleĹşÄ przyczynÄ peĹnoskalowego spoĹecznego rozbicia i lepiej zrozumieÄ wymiar wspĂłĹczesnego dramatu, w ktĂłry daliĹmy siÄ wciÄ
gnÄ
Ä. Polaryzacja nie narodziĹa siÄ rzecz jasna piÄÄ lat temu, ale covidowa rzeczywistoĹÄ przelaĹa jej czarÄ. GroĹşba zaraĹźenia wirusem wywrĂłciĹa status ĹwiatopoglÄ
du: z preferowanej wizji rzeczywistoĹci w arenÄ walk o wĹasne Ĺźycie, grajÄ
c na emocjonalnych, a nie intelektualnych instynktach. Z tego wĹaĹnie powodu "Eddington" tak dobrze radzi sobie z opowiadaniem o dzisiejszym Ĺwiecie, mimo pozornego opowiadania o Ĺwiecie zupeĹnie innym. Nowe dzieĹo Astera wychodzi z psychoanalitycznych aspiracji jego poprzednich filmĂłw, z tÄ
jednak róşnicÄ
, Ĺźe pacjentem na kozetce zamiast pojedynczych jednostek ("Midsommar") czy rodziny ("Dziedzictwo") staje siÄ tu caĹe spoĹeczeĹstwo wspĂłĹczesnej Ameryki. WyraĹźa siÄ ono nie tylko w postaci zbuntowanego szeryfa, ale i z ducha Coenowskim wachlarzu drugoplanowych bohaterĂłw, gdyby twĂłrcy "Big Lebowskiego" budowali swoje postacie w oparciu o przejaskrawione sylwetki uĹźytkownikĂłw platformy X. Mamy tu wiÄc burmistrza finansowanego przez biznesowych potentatĂłw (Pedro Pascal), apatycznÄ
ĹźonÄ szeryfa poĹwiÄcajÄ
cÄ
caĹe dnie na przeglÄ
danie szurskich stron z teoriami spiskowymi (Emma Stone), prawicowego oĹwieconego radykaĹa, gĹoszÄ
cego Ĺźe maseczki pomagajÄ
w pedofilskim handlu dzieÄmi (Austin Butler), politycznie zaangaĹźowanÄ
alternatywkÄ, organizujÄ
cÄ
lokalnie protesty po morderstwie Georgeâa Floyda (AmĂŠlie Hoeferle) i jej kumpla ze szkoĹy, ktĂłry zrobi wszystko, Ĺźeby przypodobaÄ siÄ dziewczynie (Cameron Mann). CaĹa ta banda bardziej niĹź bohaterami, jest raczej chodzÄ
cymi manifestacjami socjo-politycznych stanowisk, co byĹoby zarzutem tylko wĂłwczas, gdyby sami nie chcieli byÄ definiowani wyĹÄ
cznie w ten sposĂłb. "Eddington" trafnie chwyta bowiem, Ĺźe wspĂłĹczesne uczestnictwo w Ĺźyciu publicznym ogranicza siÄ do podkreĹlania przynaleĹźnoĹci do danej grupy, kaĹźdej ze swoim wĹasnym dekalogiem prawd oraz kĹamstw. CoĹ, co kiedyĹ nazywano "subkulturÄ
", wyparĹy inne formy zbiorowej organizacji, nastawione przeciw sobie na mocy ideologii, a nie hobby czy zainteresowaĹ. Gdy chĹopak prĂłbuje poderwaÄ dziewczynÄ na gadkÄ o trzymanej przez niÄ
pod pachÄ
ksiÄ
Ĺźce, napotka niezrÄczne milczenie. Oczy zaĹwiecÄ
jej siÄ dopiero wtedy, gdy ten wepnie w koszulkÄ plakietkÄ ruchu Black Lives Matter. Ale to zamkniÄcie w obrÄbie wzajemnie zwalczajÄ
cych siÄ obozĂłw jest przecieĹź wyrazem nie zjednoczenia, a samotnoĹci, uwypuklonej jedynie kontekstem pandemicznej izolacji aresztu domowego i przeniesieniem interakcji w Ĺwiat wirtualny. Zgoda, internet na szerokÄ
skalÄ umoĹźliwiĹ nam komunikacjÄ z ludĹşmi reprezentujÄ
cymi podobny zestaw poglÄ
dĂłw, ale nie zastÄ
piĹ miÄdzyludzkiej jakoĹci relacji, nawet jeĹli wkrÄciĹ nas, Ĺźe jest to moĹźliwe. W generalnie zabawowym, satyrycznym tonie "Eddingtona" momenty zdania sobie z tego sprawy okazujÄ
siÄ najsmutniejsze, jak choÄby scena, w ktĂłrej bohater Phoenixa, po odrzuceniu Ĺóşkowych zalotĂłw przez ĹźonÄ, przekrÄca siÄ na drugi bok i wertuje tweety podobnych jemu antymaseczkowcĂłw. Z miĹoĹciÄ
swojego Ĺźycia nie ma juĹź o czym rozmawiaÄ: jÄ
interesuje internetowe Ĺledzenie siatki pedofilĂłw, jego przeĹamanie covidowych obostrzeĹ. Nie ma tu miejsca na porozumienie. Najgorzej, Ĺźe jeĹli liczÄ
ca dwa tysiÄ
ce mieszkaĹcĂłw filmowa miejscowoĹÄ jest wielkÄ
metaforÄ
wspĂłĹczesnej Ameryki â czy teĹź jeszcze szerzej, caĹego zglobalizowanego Ĺwiata â jest to wizja caĹkowicie wrÄcz beznadziejna. "Eddington" jest wyrazem gĹÄbokiego wycieĹczenia wspĂłĹczesnoĹciÄ
, w ktĂłrej kaĹźda prĂłba dialogu koĹczy siÄ krzykiem, bo do przekonaĹ nie da siÄ juĹź nikogo przekonaÄ. Aster ani na moment nie wpada tu w moralizatorskie tony, nie wystawia recept, nie daje odpowiedzi. To powĂłd, dla ktĂłrego jego film ostatecznie dziaĹa tak dobrze, ale sÄ
dzÄ, Ĺźe jest to raczej wynikiem jego wĹasnej bezradnoĹci, a nie wykalkulowanej wizji artystycznej. "Nigdy nie chciaĹbym naleĹźeÄ do Ĺźadnego klubu, ktĂłry chciaĹby kogoĹ takiego jak ja za swojego czĹonka" â powiedziaĹ Woody Allen we wstÄpie do filmu "Annie Hall" z 1977 roku. JeĹli ta postawa miaĹaby byÄ jakoĹ reprezentowana prawie póŠwieku później w filmie Ariego Astera, to chyba tylko w osobie snujÄ
cego siÄ po mieĹcie beĹkoczÄ
cego do siebie kloszarda: tragicznego bohatera, ktĂłrego wyzwolenie ze spoĹecznego szaleĹstwa wspĂłĹczesnoĹci skazaĹo na rĂłwnie dotkliwy, osamotniony obĹÄd.