Od synodalnej demokracji do tyranii nad Tradycją

Kościół katolicki przechodzi falę gwałtownej synodalnej demokratyzacji. Chaos, który wprowadza ten proces, ostatecznie służy jednemu: ekstremalnemu wzmocnieniu władzy papieskiej, przeradzającej się w tyranię, która nie szanuje już nawet świętej Tradycji. Synodalność, czyli chaotyczne marnotrawstwo czasu W 2021 roku Kościół katolicki wszedł na ścieżkę synodalną. Jeszcze niedawno wydawało się, że wszystko zmierza ku końcowi i upragnionej […] Artykuł Od synodalnej demokracji do tyranii nad Tradycją pochodzi z serwisu PCH24.pl.

Maj 1, 2025 - 07:08
 0
Od synodalnej demokracji do tyranii nad Tradycją

Kościół katolicki przechodzi falę gwałtownej synodalnej demokratyzacji. Chaos, który wprowadza ten proces, ostatecznie służy jednemu: ekstremalnemu wzmocnieniu władzy papieskiej, przeradzającej się w tyranię, która nie szanuje już nawet świętej Tradycji.

Synodalność, czyli chaotyczne marnotrawstwo czasu

W 2021 roku Kościół katolicki wszedł na ścieżkę synodalną. Jeszcze niedawno wydawało się, że wszystko zmierza ku końcowi i upragnionej normalizacji: wreszcie nie trzeba będzie zajmować się synodalnością! Niestety, na krótko przed śmiercią papież postanowił inaczej. O ile tylko następca Franciszka podtrzyma jego wolę, synodalizacja Kościoła potrwa dłużej – aż do października 2028 roku. Do tego czasu trzeba będzie organizować spotkania w diecezjach, krajach, kontynentach, a wszystko zamknie wielkie Zgromadzenie Kościelne – nie synod, nie sobór, ale właśnie „zgromadzenie”, z udziałem zarówno biskupów jak i świeckich.

Nikt nie będzie w stanie wyliczyć energii, jaką zużywa Kościół na proces synodalny. Tysiące biskupów na świecie, czy im się to podoba czy nie, są zmuszani do organizowania w swoich diecezjach konsultacji. Tworzą specjalne grupy synodalne, zwołują spotkania, piszą raporty. W proces angażują się też księża i świeccy, od poziomu parafii aż po poziom Kościoła powszechnego. Watykan karmi wszystkich nadzieją na przełomową zmianę i jakieś nagłe odkrycie nowych „sił żywotnych” Kościoła. Po kilku latach od 2021 roku niczego takiego nie widać i przyszłość raczej nie przyniesie zmiany. Dlaczego nieustanne dyskusje o wartościach „wsłuchiwania się” w siebie nawzajem miałyby dać coś pozytywnego?

Zastanówmy się na próbę, co by się stało, gdyby zamiast procesu synodalnego papież ogłosił równie szeroki Proces Eucharystyczny. Kościół na całym świecie zostałby wezwany do ponownego odkrycia piękna i cudu Najświętszego Sakramentu. W diecezjach, nawet obligatoryjnie, organizowano by kongresy eucharystyczne, zachęcano wiernych do adoracji, ożywiano pobożność eucharystyczną. Refleksja na ten temat przetoczyłaby się przez Kościoły lokalne, później każdy Episkopat musiałby opisać stan nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu w swoim kraju i zarekomendować ewentualne działania na poziomie Kościoła powszechnego. Wreszcie – spotkania kontynentalne i światowe, tak, by papież na tej podstawie mógł wydać wspaniałą encyklikę o Eucharystii, na nowo zachęcając wiernych na całym świecie do poważnego traktowania tego sakramentu.

Oczywiście można wyobrażać sobie inną tematykę, na przykład Maryjność, ducha pokuty, cokolwiek. Czy byłoby to owocne? Z pewnością o wiele bardziej, niż synod o synodalności. Jeżeli papież uważa, że w epoce globalizacji potrzebne są gigantyczne przedsięwzięcia spajające cały Kościół – mógłby zdecydować się coś naprawdę konstruktywnego z perspektywy siły ewangelizacyjnej. Zamiast tego mamy to, co mamy – czyli wielki chaos. Czemuś to jednak musi służyć. Czemu?

Demokratyczny egalitaryzm jest już wszędzie

Proces synodalny nie jest tylko wielkim marnotrawstwem czasu, ale niesie ze sobą również bardzo konkretne zagrożenia dla doktryny, moralności i dyscypliny. Można je wszystkie podsumować w jednym haśle: demokratyzacja; albo – egalitaryzm. 

Demokratyzacja Kościoła katolickiego zakłada wielkie zrównywanie, na każdym możliwym poziomie. Równość religii, równość sposobów życia, równość ról. To wszystko wprowadza się na naszych oczach, przekształcając katolicyzm w quasi-protestantyzm.

Zacznijmy od równości ról. Jezus Chrystus zbudował Kościół na św. Piotrze jako skale i pozostałych Apostołach. To Kolegium Dwunastu stanowiło hierarchiczny model zadany  Kościołowi przez Boga. W ramach procesu synodalnego model ten odchodzi jednak do lamusa. Św. Piotr, owszem, dalej rządzi Kościołem – jest monarchą, który ogłasza dokumenty, rozpoczyna wielkie procesy i zwołuje zgromadzenia. Dla pozostałych Apostołów nie ma już wiele miejsca. Owszem, mogą uczestniczyć w obradach synodalnych, ale na zasadzie „moderatorów” czy „słuchaczy”, z prawem do głosu zrównanym z tym, którym dysponują księża i świeccy. Nie ma w tym jednak za grosz poszanowania szczególnej roli apostolskiej struktury Kościoła. Egalitaryzacja ról idzie pełną parą. Wydaje się, że w Kościele synodalnym istnieje tylko jeden istotny podmiot, papież, który działa niczym jakiś starożytny bliskowschodni despota. Cała reszta to jego „poddani” –  na co dzień różnią się między sobą rangą i statusem, ale kiedy zjeżdżają się „na zgromadzenie” przed oblicze władcy, wszyscy są równi, chciałoby się rzec – równie nieważni.

Egalitaryzacja dotyczy też sposobu życia. Poddani z prowincji niemieckiej lubują się w homoseksualizmie, a poddani z Ghany uważają to samo za gorszące. Obu stanowisk nie da się pogodzić, a „despota”, nie jest w stanie wymusić na jednych lub drugich przyjęcia przeciwstawnego poglądu. Nakazuje więc wszystkim, żeby robili, jak sami uważają, pod warunkiem, że będą mu się kłaniać. Mógłby odwołać się do Tradycji, ale byłoby to przyznaniem się do „poliarchii”, uznaniem, iż istnieją jeszcze inne źródła władzy poza samym „despotą”… Dlatego działa się tak, jakby Tradycji nie było. Ogłasza się „Fiducia supplicans” o błogosławieniu związków jednopłciowych, decydując, by wdrażano go w praktyce w życie – albo nie, jak się komu podoba, byleby tylko wszyscy uznali, że to „autentyczne nauczanie”. Doktryna, moralność – co za różnica; lokalnie wierni i biskupi mogą sobie przegłosowywać, co im się podoba. Liczy się tylko uznanie władcy.

Wszechobecny egalitaryzm wychodzi również „poza” Kościół. Skoro doktryna i moralność nie mają większego znaczenia, bo każdy pogląd jest „demokratycznie” warty tyle samo, dlaczego nie miałoby to dotyczyć również samej religii? W Abu Zhabi Franciszek ogłosił, że istnienie różnych religii jest „wyrazem mądrej woli Bożej”, tak jak istnienie różnych płci albo ras. W Dżakarcie stwierdza, że chrześcijaństwo oraz islam to „światło”, które prowadzi w tę samą stronę. W Singapurze oświadczył, iż sikhizm, hinduizm, islam i chrześcijaństwo są jak „różne języki” i „różne drogi”, które wiodą do Boga. Każdy pogląd jest dopuszczalny – tak przecież jest w demokracji, jedne demokracje uznają inne, demokratyczno-synodalny Kościół uznaje zatem, że i poza nim jest „prawda”.

Śmierć ewangelizacji

Trudno jest w tych warunkach obronić nawet kluczową prawdę chrześcijaństwa, to znaczy zmartwychwstanie Chrystusa, Boga-człowieka. Ta centralna nauka jest „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan”, pisał św. Paweł. Dziś żydowskie zgorszenie należałoby uznać za uprawnione, na równo z kompletnym niezrozumieniem w przypadku pogan. Czy można krytykować Żydów za to, że nie dopuszczają możliwości Wcielenia Słowa Bożego, Jego śmierci i Zmartwychwstania? Bynajmniej; taka jest przecież ich kultura – ich alergia na krzyż to zupełnie uprawniony sposób jej przeżywania. Albo czy można mieć za złe muzułmanom, że nie wierzą w boskość Jezusa? Z ich tradycji wynika, że to jest niemożliwe, w ramach poszanowania wszystkich dookoła trzeba się z tym po prostu pogodzić.

Demokratyczny szacunek dla każdego człowieka, który czyni sprzeczne poglądy równoważnymi, jest ostatecznym uśmierceniem jakiejkolwiek ewangelizacji. Nie można głosić Chrystusa, jeżeli uważa się, że drugi człowiek ma jakieś nieledwie przyrodzone prawo do tego, by Chrystusa odrzucać.

Z nauki Kościoła – tej przedsynodalnej! – wynika jednoznacznie: takiego prawa nie ma. Wszyscy są zobowiązani do wiary w Chrystusa. „Panowanie Jego mianowicie nie rozciąga się tylko na same narody katolickie lub na tych jedynie, którzy przez przyjęcie chrztu według prawa do Kościoła należą, chociaż ich błędne mniemania sprowadziły na bezdroża albo niezgoda od miłości oddzieliła, lecz panowanie Jego obejmuje także wszystkich niechrześcijan, tak, iż najprawdziwiej cały ród ludzki podlega władzy Jezusa Chrystusa” – tak pisał Leon XIII, tak za nim powtarzał Pius XI.

To logiczne. Chrystus jest Bogiem, a jako Bóg – ma władzę nad wszystkimi ludźmi. To znaczy, że każdy człowiek należy do Chrystusa i jest winien Mu posłuszeństwo. Skuteczna ewangelizacja właśnie z tego wychodzi: z najgłębszego przekonania chrześcijanina, że ewangelizowany ma najwyższe zobowiązanie do posłuszeństwa Bogu prawdziwemu, tyle, że na skutek błędów zawartych w jego tradycji kulturowej lub też osobistej zatwardziałości tego posłuszeństwa nie realizuje. Zadaniem Kościoła jest głosić tę prawdę, każdemu. Jeżeli zamiast mówić o powszechnym obowiązku wiary w Zmartwychwstałego mówi się, iż każda ustabilizowana religia jest słuszną drogą, to koniec – Kościół przestaje być do czegokolwiek potrzebny.

Powrót do kościelnej monarchii

Potrzebujemy pilnego powrotu do normalnej, kościelnej monarchii – a odwrotu od synodalnego obłędu. Katolicy muszą zrozumieć, że demokracja liberalna nie jest jakimś uniwersalnym sposobem funkcjonowania, dobrym zarówno dla państw, jak i dla Kościoła. Po prawdzie, nie jest dobra dla nikogo, bo również demokratyczne państwa liberalne są w fatalnej kondycji. O ileż bardziej nie jest właściwa dla Kościoła!

Mistyczne Ciało Chrystusa jest ze swojej natury hierarchiczne – bo hierarchiczna jest sama rzeczywistość. Autentyczna hierarchiczność była w Kościele zawsze w pewnym sensie „poliarchiczna”, to znaczy akceptująca istnienie na ziemi różnych „źródeł” władzy – poza papieską to przede wszystkim Tradycja.

Świat islamu, przeciwnie, on jest totalistyczną monokracją. W teologii islamskiej Allah jest wszystkim, muzułmanin niczym; w konsekwencji tak samo wyglądają relacje władzy – sułtan jest wszystkim, poddany niczym.

W Kościele jest inaczej. Choć teologia uczy, że tylko Bogu przysługuje najwyższa władza i żadne stworzenie nie może się z Nim równać, to jednak ten sam Bóg stał się Człowiekiem, umniejszając się z miłości do człowieka. Oto Bóg prawdziwy – Stwórca i Sędzia, a zarazem miłosierny Ojciec, który uniżył się w Synu aż do śmierci na krzyżu.

Kościół wyciągał z tego zawsze oczywisty wniosek, będąc niechętnym do budowania ekstremalnych relacji władzy. Papież, najwyższy władca, respektował sytuację ziemskiej poliarchii, to znaczy istnienia z woli Bożej innych sił, które de facto w różnym stopniu go ograniczają – biskupów i Tradycji.

Demokratyczny egalitaryzm, który wprowadza do Kościoła synodalność, jest tak naprawdę zakamuflowanym ekstremizmem papieskiego jedynowładztwa. To już nie monarchia; to właśnie despotia. W tym ujęciu papieża nie ogranicza już nic, ani biskupi, ani Tradycja. Będąc wszechwładnym, może pozwalać „poddanym”, by manipulowali doktryną i moralnością; obiektywizm tychże jest przecież krzyczącym zaprzeczeniem jego jedynowładztwa. Relatywizm doktrynalny i moralny, przeciwnie, tworzą chaos, który domaga się „silnej ręki”, a tą może mieć tylko on, papież-dyktator.

Demokracja zawsze tak działa: jest z natury skłonna do anarchii; anarchiczny chaos dąży z kolei nieuchronnie do autodestrukcji; tę powstrzymać może tylko ekstraordynaryjna interwencja, zwykle tyrańska. Z tym spotykamy się dziś w Kościele: z pseudodemokratyczną tyranią.

Tym, czego nam potrzeba, jest powrót do właściwego dla katolicyzmu balansu. Zrozumienia, że papież stoi z woli samego Chrystusa na czele Kościoła; ale że z woli tego samego Chrystusa rządzi Kościołem razem z Apostołami, a nie przeciwko nim. Nade wszystko potrzeba pamięci i respektowania Tradycji, której nikt ani nic nie może zmieniać. Objawiona przez Boga, została Kościołowi zadana, oddana w depozyt, nienaruszalny i święty.

Tradycja doktrynalna i moralna, wywodząc się z woli Boga, jest wyższa nad wszelkie doczesne formy władzy, choćby to były nawet jakieś synodalne Zgromadzenia Kościelne. Także papież jest tej Tradycji sługą, nie właścicielem. Dopiero przywracając właściwe proporcje będziemy mogli znowu z przekonaniem głosić światu prawdziwie dobrą nowinę: Zmartwychwstanie Chrystusa, Boga-Człowieka.

Paweł Chmielewski

 

Artykuł Od synodalnej demokracji do tyranii nad Tradycją pochodzi z serwisu PCH24.pl.