Projektariusze. Fragment książki „Teatr. Rodzina patologiczna”
W szkole aktorskiej w czasach moich studiów mówiono nam: „Jesteście elitą tego narodu”. Ale nikt nie powiedział: „Jesteście elitą, ale będziecie biedni”. Publikujemy fragment książki „Teatr. Rodzina patologiczna” Igi Dzieciuchowicz.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć ścierek. Szmatki na sucho i polerki są? Są.
Reklamówka płynów do czyszczenia podłóg, mebli, framug i okien. Wszystko jest? Jest.
Kij od mopa i klucze od domu klientki. Są.
Aktorka Wiktoria Wolańska i jej mama idą sprzątać kolejne mieszkanie.
Wiktoria: – Jak zajęłam się tą pracą, poczułam wreszcie jakąś sprawczość.
Wiktoria ma trzydzieści dwa lata, skończyła Akademię Teatralną w Warszawie w 2017 roku. Do szkoły dostała się za pierwszym razem, otrzymała tak zwany złoty indeks. Najlepiej ze wszystkich kandydatów zdała egzamin wstępny. Wiktoria ma mocny głos i francuską urodę, która od razu przyciąga uwagę. Przypomina młodą Isabelle Adjani.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio.Wykup prenumeratę lub dostęp online.
– Na myciu okien zarabia się czasem więcej niż za zagranie postaci w filmie czy dubbingu. Zbieram kasę na przekwalifikowanie się. Chcę założyć firmę sprzątającą i zająć się akupunkturą kosmetologiczną – mówi.
Mieszkanie, które trzeba posprzątać, jest niewielkie, ma około trzydziestu metrów kwadratowych. Sypialnia, salon z kuchnią i łazienka. Szybko pójdzie.
– Właścicielki nie było tam miesiąc, więc trzeba będzie je odświeżyć, poodkurzać – mówi mama Wiktorii.
Docieramy na miejsce.
Wiktoria daje mi do ręki różową ścierkę, która w dotyku przypomina kożuszek.
– Tym czyścikiem możesz przejechać na sucho te cztery półki, a ja zacznę w kuchni. I wszystko ci opowiem.
Wiktoria myje szafki w kuchni.
– Zostałam aktorką chyba z takiego metafizycznego powodu. Jako dziecko miałam przyjaciela, który bardzo chciał być aktorem, grał nawet w przedstawieniach. Niestety ciężko zachorował i w wieku jedenastu lat zmarł. I ja, chcąc mieć z nim połączenie, postanowiłam, że zostanę aktorką. Dałam sobie tylko jedną szansę. Uznałam, że jak za pierwszym razem się nie dostanę do szkoły, to trudno, zajmę się czymś innym. Przyjęli mnie.
Pytam mamę Wiktorii, co myślała o wyborze jej życiowej drogi.
– Wspieraliśmy ją.
Wiktoria wspina się na palce, by sięgnąć górnych frontów kuchennych szafek.
– W szkole dobrze mi szło, czułam się pewnie, nie bałam się selekcji. Po skończeniu szkoły miałam wymarzony, znakomity start. Dostałam angaż w Teatrze Narodowym, potem główną rolę w filmieLegiony. O takim początku każdy po prostu marzy. Pamiętam, jak przed festiwalem w Gdyni jeden ze współtwórców filmu powiedział mi, że zaraz przejdę do historii i zostanę gwiazdą.
Wiktoria szoruje kuchenny blat.
– Panuje takie przekonanie, że angaż w teatrze, a potem film to bilet w jedną stronę do sławy i samych głównych ról. A to wcale tak nie działa. Były to czasy rządów PiS i nasz film był traktowany jak propagandowy, opowiadał o legionach Piłsudskiego. Na festiwalu nie zrobił wielkiego wrażenia. Bardzo szybko zrozumiałam, że nawet taki start jak mój niczego w tym świecie nie gwarantuje.
Wiktoria moczy w wodzie kolejny czyścik.
– Zrezygnowałam z teatru, bo miałam bardzo dużo dni zdjęciowych, a coś trzeba wybrać. Gdy plan się skończył, żyłam z różnych fuch. W ubiegłym roku, gdy brałam udział w reklamie syropu na kaszel, miałam już dosyć. Robiłam coś, czego nigdy nie chciałam robić. Nie dlatego, że gardzę reklamami i jestem nie wiadomo kim. Zupełnie nie o to chodzi. Doszłam do wniosku, że taka droga nie ma sensu, bo jeśli ciągle liczę na to, że wygram casting i wpadnie mi cokolwiek, byle można było zapłacić rachunki, to nigdy nie będę miała artystycznej wolności. Na to, by być kreatywnym, zrobić coś swojego, dokształcać się, trzeba mieć pieniądze.
Wiktoria myje okna.
Doszłam do wniosku, że taka droga nie ma sensu, bo jeśli ciągle liczę na to, że wygram casting i wpadnie mi cokolwiek, byle można było zapłacić rachunki, to nigdy nie będę miała artystycznej wolności. Na to, by być kreatywnym, zrobić coś swojego, dokształcać się, trzeba mieć pieniądze.
– Ogłosiłam się na Facebooku, na grupie mieszkańców Saskiej Kępy. Był to chyba zabawny wpis, bo dostałam mnóstwo propozycji sprzątania. Odpisywałam na nie do nocy. To dla mnie sposób na znalezienie satysfakcji i kontroli nad swoją karierą, także w pewnym sensie wypowiedź artystyczna, bo jestem już zmęczona ukrywaniem i zamiataniem pod dywan sytuacji, w jakiej są artyści wszelkich branż. Nasze kombinowanie z ZUS-em, nasz lęk przed negocjowaniem stawek, bo jesteśmy albo ograniczeni umowami o poufności, albo zaprogramowani strachem, że nas wymienią w ostatniej chwili. Jako sprzątaczka nie doświadczam tylu niejasnych, krzywych akcji i niedopowiedzeń.
Wiktoria podkreśla, że wiele się zmieniło, gdy trzy lata temu urodziła syna.
– To naprawdę przemeblowało mi w głowie, doświadczyłam też rodzaju dyskryminacji jako matka artystka, choć nie lubię tego słowa i jestem daleka od dostrzegania we wszystkim systemowego ucisku. Jestem matką i nie pojadę grać spektaklu w Toruniu czy Gdańsku. Nie zarejestruję się też jako bezrobotna, bo mam umowy na przykład z Klubem Komediowym. Poczułam, że droga zawodowa kończy się wraz z urodzeniem dziecka. Zaczęłam sprawdzać pomoc socjalną dla artystów, bo miałam już problem z opłaceniem swojej części rachunków. Oczywiście okazało się, że musi mi spłonąć dom lub umrzeć mąż, bym mogła się o coś takiego starać. Taka zapomoga wynosi zresztą trzy tysiące złotych. Mój partner pracuje w branży e-commerce i zarabia tyle, że mógłby nas wszystkich utrzymać, mamy mieszkanie na kredyt. Mogłabym żyć od castingu do castingu i czekać na rolę życia. Ale nie chciałam bezczynnie siedzieć, to wbrew mojej naturze. Chciałabym mieć drugie dziecko, ale na razie nie stać nas na to.
Wiktoria wyciąga odkurzacz.
– Wiesz, że odkąd zajmuję się sprzątaniem, poczułam wolność? Wcześniej byłam w jakiejś takiej klatce ograniczonej wyobraźni, w braku satysfakcji, poczuciu bezsensu tego, co robię. W sprzątaniu jest coś uspokajającego, lubię to robić. No i teraz mogę wybierać, w czym chcę zagrać. Myśl, że nie we wszystkim już muszę, bo nie będę miała na chleb, naprawdę mnie uwolniła.
Pracować do śmierci
Środek sezonu teatralnego, Łódź. Do miasta przyjeżdża dramaturg. Wygląda na zmęczonego podróżą. Wchodzi do budynku Domu Aktora, ma tu mieszkać przez kilka następnych dni. Otwiera drzwi pokoju gościnnego.
Koc w tygrysie pręgi wygląda tak, jakby spał już pod nim niejeden artysta. Dramaturg Hubert Sulima stawia walizkę i rozgląda się po pokoju. Niewielki kąt z oknem, który mieści łóżko, szafkę i komodę, wystrojem przypomina scenografię do kiczowatego filmu klasy C. Obok łóżka stoi krzesło, obicie też tygrysie, za to na podłodze chodnik we wzory imitujące kamienie. Lampka nocna oświetla stary plakatCyganeriiz Teatru Wielkiego w Łodzi. Hubert siada na podłodze w żółtej czapce. Cyk, strzela selfie. Ma kolejne zdjęcie pokoju teatralnego do kolekcji.
Wszyscy jesteśmy przekonani, że będziemy pracowali do śmierci i umrzemy na scenie, nie myślimy o emeryturze.
Hubert: – Wystrój pokoi teatralnych od Bałtyku aż po Tatry zna każdy absolwent i każda absolwentka szkoły teatralnej, przede wszystkim znają zespoły realizatorów, czyli reżyser, dramaturg, scenograf. Miejsca, które stają się naszym domem na czas prób, czyli na dwa, trzy miesiące, są po prostu brudne, łóżka się rozpadają, łazienki są na korytarzu, kuchnia wspólna. Kiedy zgłaszamy, że brakuje przyrządów kuchennych, nieraz słyszymy, że jesteśmy roszczeniowi. Nie mamy stałego miejsca zatrudnienia, pracujemy projektowo, to tu, to tam. Gdy akurat nie ma pracy albo dyrektor w ostatniej chwili odwoła współpracę, musimy zająć się czymś innym, by przetrwać. Ja uczę cudzoziemców polskiego, wcześniej byłem kurierem i dowoziłem pizzę. Jak zobaczyłem, że mam pustą lodówkę, w desperacji wysłałem opowiadanie na konkurs. Wygrałem dwa i pół tysiąca złotych, dzięki temu mogłem przeżyć kolejny miesiąc w jako takim spokoju. W teatrze pracujemy głównie na umowę o dzieło, większość z nas nie ma ubezpieczenia zdrowotnego. Od niedawna mam etat, a raczej pół etatu w AST we Wrocławiu i to moja druga w życiu umowa o pracę. Pierwszą otrzymałem jeszcze na studiach, gdy dorabiałem w hotelu jako recepcjonista na nocnych zmianach. Zarobki są podobne, w okolicach pensji minimalnej. Wszyscy jesteśmy przekonani, że będziemy pracowali do śmierci i umrzemy na scenie, nie myślimy o emeryturze. Choć teraz nie jestem w najgorszej sytuacji. Pracuję w duecie z reżyserem Jędrzejem Piaskowskim.
Obaj mają już na koncie sporo nagród teatralnych, nominacje do Paszportu „Polityki”. Dyrektorzy chętnie z nimi pracują, ich spektakle mają dobre recenzje. A to przekłada się na regularność propozycji pracy.
Hubert: – Mimo to dopiero od niedawna stać mnie na wynajem mieszkania we Wrocławiu. Wcześniej mieszkałem w domu rodzinnym w Bielawie, który przez większość czasu stoi pusty, bo rodzina pracuje w Niemczech. …