Jedzmy mięso i świętujmy! Póki jeszcze możemy…
Jak wszystko w dzisiejszych zwariowanych czasach, również palenie grilla nabiera wymiaru politycznego. Nie dlatego, że my tak chcemy, ale dlatego że postępująca rewolucja w swoim radykalizmie wchodzi już do Kościoła, domu, szkoły a nawet alkowy. Nic dziwnego, że dzisiaj bitwa rozgrywa się już nawet o to czym jeździmy i co jemy. Tradycyjna majówka to dla […] Artykuł Jedzmy mięso i świętujmy! Póki jeszcze możemy… pochodzi z serwisu PCH24.pl.

Jak wszystko w dzisiejszych zwariowanych czasach, również palenie grilla nabiera wymiaru politycznego. Nie dlatego, że my tak chcemy, ale dlatego że postępująca rewolucja w swoim radykalizmie wchodzi już do Kościoła, domu, szkoły a nawet alkowy. Nic dziwnego, że dzisiaj bitwa rozgrywa się już nawet o to czym jeździmy i co jemy.
Tradycyjna majówka to dla Polaków niewątpliwie okres radości. Gdy myśli krążą jeszcze w atmosferze Wielkiej Nocy, a serca wypełnia nadzieja, dużo łatwiej o zachwyt nad otaczającą nas rzeczywistością. Tę radość wydaje się dzielić z nami również przyroda, manifestująca życie feerią barw, zapachów i dźwięków. Łagodne promienie słońca muskają twarze, kwitnące pąki kuszą słodkimi wonnościami, a wszechobecna zieleń zachwyca oczy i koi zmysły. Nic dziwnego, że w podobny sposób chcemy uczynić zadość również naszym podniebieniom. Nie wyobrażamy sobie wiosennego wypoczynku bez skwierczącej kiełbasy, aromatycznej karkówki, schłodzonego alkoholu czy innych drobnych kulinarnych radości.
Mimo coraz cięższych czasów i niezależnie od grubości portfela, do celebracji pierwszych dni maja podchodzimy z niezmiennym pietyzmem. To wspaniała wiadomość. Wypoczynek w świecie pełnym konsumpcjonizmu, optymalizacji i wyścigu szczurów stanowi zdrowy odruch wolności. Wolności, która za sprawą majowego święta nabiera podniosłego i patriotycznego charakteru, oraz każe skierować oczy tam, gdzie leży nasze przeznaczenie.
W tym czasie przypada również uroczystość Matki Bożej Królowej Polski. Podobnie jak co niedzielę, na naturalną i psychologiczną potrzebę odpoczynku nałożony zostaje wymiar religijny. Nieprzypadkowo odpoczynek został uświęcony przez samego Boga (Rdz 2,2). To czas, w którym wolni od codziennych trosk zwracamy oczy ku Niebu, doświadczając namiastki wiecznej szczęśliwości.
I komu to przeszkadzało?
Nic zatem dziwnego, że okres, który jak w soczewce skupia wolnościowe i religijne usposobienie Polaków, budzi pogardę wszelkiej maści ojkofobów, antyklerykałów oraz przekonanych o własnej wyższości „synów Mitteleuropy”. Majowy wypoczynek stanowił dla nich kwintesencję rozrywki najniższych lotów; wszechobecne disco-polo, pełne hipermarkety, kraty browarów i megahity w Polsacie. Przez lata widzieli w nas miłośników tandety i kiczu, nieokrzesanych tubylców, których należało uczyć jedzenia nożem i widelcem. Na zlecenie zagranicznych mocodawców, wzbudzali w nas kompleksy i przekonywali o podrzędnej roli wobec rzekomo wspanialszych narodów. Co bardziej gorliwi, 3 maja zamiast biało-czerwonych barw, manifestacyjnie wywieszali flagi Unii Europejskiej.
Dzisiaj z pomocą przychodzą im brukselskie elity, dostarczając nowych narzędzi do dalszego gnębienia swoich rodaków. Pod płaszczykiem rzekomej ochrony środowiska zaglądają nam już do talerza, zarzucając nie tylko brak edukacji zdrowotnej, ale i nieświadomość, brak empatii czy egoizm. Nieżyjący już prof. Filipiak swego czasu utyskiwał, że Polacy „żrą za dużo mięsa”, a jego produkcja wytwarza wszak CO2. W podobnym, pogardliwym tonie wypowiadał się Robert Makłowicz, stwierdzając, że „Polacy jedzą tak dużo mięsa, bo pragną zaspokoić tęsknoty swoich chłopskich przodków”.
Tak, mięso kojarzy nam się z dobrobytem, który z takim mozołem i trudem zdobywaliśmy. Inaczej niż bogate społeczeństwa zachodniej Europy, musieliśmy wznosić się na wyżyny pracowitości i przedsiębiorczości, walcząc zarówno z kryzysami finansowymi jak i kłodami, rzucanymi nam na każdym kroku przez państwo. Teraz, kiedy w końcu zaczęliśmy się „dorabiać”, aspirując do względnie dobrego poziomu życia, przeróżni eksperci od zrównoważonego rozwoju oskarżają nas o najcięższe zbrodnie przeciwko planecie. Dociskają rachunkami za energię, każą wymieniać źródła ogrzewania i sprawiają, że korzystanie z samochodu staje się udręką. Gdzieniegdzie nie przepuszczają nawet ogródkowym grillom, tak jakby okazjonalne smażenie kiełbasy miało wytruć pół miasta.
Robaki dla robaków
W ostatecznym akcie upodlenia, wśród „bezmięsnych alternatyw” szczególne miejsce zarezerwowano dla robaków. To właśnie one mają stanowić w przyszłości główny zamiennik dla tradycyjnego białka. Jednak u wiekszości z nas widok skwierczącego świerszcza czy larw w czekoladzie wciąż jeszcze wzbudza bardziej odruch wymiotny niż cieknącą ślinkę. Dlatego na tę okazję przygotowano coś specjalnego, w myśl zasady „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”.
Unia Europejska już dopuściła sproszkowane larwy mącznika młynarka jako część produktów spożywczych. A to dopiero początek. „Jedz robaki. Uratujesz ludzkość” – apeluje Marek Szymaniak w magazynie TVN24. „Najpierw zupa z szarańczy, potem gulasz ze świerszczy, a na deser kandyzowane termity (…) Wszystko w imię ratowania ludzkości przed głodem i katastrofą ekologiczną” – przekonuje publicysta, opierając swoje przemyślenia na raportach ONZ i zaleceniach dotyczących globalnej polityki żywnościowej.
Ale „zmiany nawyków żywieniowych” posiadają nie tylko wymiar kulinarny, co przede wszystkim kulturowy. Decyzja o przejściu na dietę roślinną znacznie częściej wynika ze zmiany światopoglądu, niż z uwagi na walory smakowe czy zdrowotne. Jak pisała Maria Grodecka w „Zmierzchu świadomości łowcy”: „Wegetarianizm to (…) rozchwianie wielu stereotypów obyczajowych, zalegających jak ciężkie kłody na drodze postępu i rozwoju kultury”.
To, co jemy wynika ze sposobu w jaki myślimy. I na odwrót. Nieprzypadkowo antykultura chce stręczyć nam na talerzu robactwo. Podobnie jak w przypadku sztuki współczesnej, gdzie przesuwanie granic perwersji oznacza wyzwolenie spod zasad dotyczących zwykłego pospólstwa, tak wykorzenienie złogów „zaściankowości i ciemnogrodu” dokonuje się poprzez przełamanie kulinarnego tabu. Starożytni gnostycy, którzy powstali w kontrze do chrześcijaństwa, łamanie zasad moralnych uznali nawet za „sakrament”, oddzielający oświecone elity od reszty pogardzanego ludu.
Nic dziwnego, że dzisiejszej debacie na temat nawyków żywieniowych wciąż towarzyszy podział na tych rzekomo lepszych, tj. bardziej empatycznych i moralnych, oraz „gorszych” mięsożerców, w najlepszym przypadku nieświadomych swoich szkodliwych przyzwyczajeń.
Jak wszystko w dzisiejszych zwariowanych czasach, również palenie grilla nabiera wymiaru politycznego. Nie dlatego, że my tak chcemy, ale dlatego że postępująca rewolucja w swoim radykalizmie wchodzi już do Kościoła, domu, szkoły, a nawet alkowy. Nic dziwnego, że dzisiaj bitwa rozgrywa się już nawet o to czym jeździmy i co jemy. Skoro tak, jedzmy nasze schabowe, karkówki czy kiełbasy! Na pohybel „klimatystom i eurokołchoźnikom” i ku chwale Ojczyzny, póki jeszcze istnieje. Smacznego!
Piotr Relich
Artykuł Jedzmy mięso i świętujmy! Póki jeszcze możemy… pochodzi z serwisu PCH24.pl.