Edukacja zdrowotna i Episkopat. Niebezpieczna gra Tomasza Terlikowskiego
Tomasz Terlikowski przypuścił frontalny atak na prezydium Konferencji Episkopatu Polski w związku z tzw. edukacją zdrowotną. Publicysta zachęcił wszystkich rodziców do tego, by posyłali dzieci na nowy przedmiot minister Barbary Nowackiej, biskupów oskarżając o kłamstwa, manipulacje oraz wiernopoddańczość wobec polityków. Publicysta ma pod kilkoma względami rację, ale zarazem popełnia niezwykle poważny błąd, który może mieć […] Artykuł Edukacja zdrowotna i Episkopat. Niebezpieczna gra Tomasza Terlikowskiego pochodzi z serwisu PCH24.pl.

Tomasz Terlikowski przypuścił frontalny atak na prezydium Konferencji Episkopatu Polski w związku z tzw. edukacją zdrowotną. Publicysta zachęcił wszystkich rodziców do tego, by posyłali dzieci na nowy przedmiot minister Barbary Nowackiej, biskupów oskarżając o kłamstwa, manipulacje oraz wiernopoddańczość wobec polityków. Publicysta ma pod kilkoma względami rację, ale zarazem popełnia niezwykle poważny błąd, który może mieć dramatyczne konsekwencje. Zastanawia, że tego nie widzi – albo widzieć nie chce.
14 maja prezydium Konferencji Episkopatu Polski opublikowało „List w sprawie nowego przedmiotu edukacja zdrowotna”. Podpisali się pod nim abp Tadeusz Wojda, abp Józef Kupny oraz bp Marek Marczak. Biskupi wskazali, że edukacja zdrowotna, którą wykreowała minister edukacji Barbara Nowacka, jest przedmiotem niebezpiecznym, który godzi w dobro duchowe i moralne dzieci, mogąc też skłonić je do działań, które naruszyłyby ich dobrostan fizyczny. Prezydium Episkopatu przypomniało o tym, że to rodzice odpowiedzialni są za wychowanie swoich dzieci, a zatem powinni chronić dzieci przed narażeniem na takie szkody, kierując się prawym sumieniem.
Na list Tomasz Terlikowski zareagował ostrym atakiem, oskarżając biskupów o to, że nie zrozumieli założeń edukacji zdrowotnej, albo też w ogóle się z nimi nie zapoznali. Stwierdził, że biskupi być może wręcz świadomie kłamią, a publikują list akurat teraz, bo za kilka dni ma odbyć się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Wreszcie publicysta zaapelował do tego, by rodzice, wbrew listowi biskupów, posyłali swoje dzieci na zajęcia edukacji zdrowotnej, dzisiaj przecież wciąż fakultatywne. Tekst Terlikowskiego przedrukowała też „Więź”, stając – kolejny już raz – w opozycji do biskupów wówczas, gdy w ten czy inny sposób walcząc z lewicową agendą rządu.
Kto ma w tym sporze rację? Pozornie Tomasz Terlikowski celnie zauważa, że „List” prezydium Episkopatu zawiera szereg uproszczeń. Byłyby może adekwatne wobec pierwotnych założeń i planów ministerstwa edukacji, ale nie odpowiadają rzeczywistemu programowi edukacji zdrowotnej, tak, jak został on przedstawiony w rozporządzeniu ministra edukacji z 6 marca 2025 roku.
Problem tylko w tym, że wokół edukacji zdrowotnej mamy do czynienia z wielopłaszczyznową grą, czego Tomasz Terlikowski nie potrafi albo nie chce dostrzec. Co to znaczy?
Otóż można racjonalnie przyjąć, że opublikowany program edukacji zdrowotnej jest jedynie pierwszą jego wersją, który w przyszłości rząd przekształci, realizując swoją faktyczną, głębszą agendę.
Dlaczego?
W sprawie edukacji zdrowotnej w ostatnich miesiącach przetoczyła się przez Polskę prawdziwa burza. Pierwotne założenia tego przedmiotu zakładały zupełnie wprost normalizację takich działań, postaw oraz idei jak: masturbacja, antykoncepcja, wczesna inicjacja seksualna, kontakty seksualne z osobami tej samej płci, płynna tożsamość płciowa, aborcja.
W opublikowanym 6 marca rozporządzeniu treść jest już nieco inna. Wprawdzie wszystkie wrażliwe tematy pozostały w programie, ale zostały opisane w sposób neutralny, od strony „problematyki prawnej” czy „problematyki etycznej”. Innymi słowy, jeżeli przedmiot edukacji zdrowotnej będzie realizować nauczyciel uznający istnienie porządku naturalnego, dzieciom nie stanie się krzywda.
Problem polega jednak na tym, że tego rodzaju złagodzenie jest w oczywisty sposób efektem długoterminowych nacisków oraz ogromnych protestów. Co więcej, obecnie edukacja zdrowotna będzie mieć charakter fakultatywny, podczas gdy minister Barbara Nowacka wskazywała, że docelowo będzie obowiązkowy.
Jest zatem logiczne, że spotkawszy się z oporem, minister dokonała taktycznego kroku w tył. Wystarczy, żeby rodzice przyzwyczaili się do nowego przedmiotu, a kolejnym razem emocje nie będą już tak wielkie. Tym więcej, jeżeli zmiany programowe będą pojawiać się stopniowo.
W tym właśnie tkwi sama istota rzeczy: edukacja seksualna nie powinna być w szkołach w ogóle nauczana, ponieważ nie ma żadnej gwarancji, że nie zostanie uformowana na modłę rewolucyjną, antykatolicką i głęboko wrogą godności człowieka. Żyjemy w demokratycznym państwie liberalnym, gdzie rządzi tyrania większości – albo tyrania tych, którzy potrafią większość narracyjnie kontrolować. To oznacza, że w przypadku przyjęcia przez większość obywateli lub przez podmiot kontrolny postawy wrogiej Kościołowi, nauczanie edukacji seksualnej w szkołach będzie w coraz większej mierze otwarcie ignorować katolicką perspektywę albo ją zwalczać. Zamiast o „prawnych uwarunkowaniach przerywania ciąży” będzie się mówić na przykład o „podmiotowości kobiet i jej niezbywalnym prawie do samostanowienia w dziedzinie prokreacyjnej”, czyli o „prawie” do zabijania własnych dzieci. Możliwość wykolejenia się edukacji zdrowotnej w taką stronę jest zupełnie realna i nie wolno jej ignorować. Przy stabilizacji władzy lewicowej taki scenariusz jest wręcz pewnikiem.
Dlatego biskupi czynią słusznie, przestrzegając rodziców przed edukacją zdrowotną. Źle, że posługują się uproszczonymi argumentami i mylą sytuację faktyczną z sytuacją możliwą. Tak czy inaczej, zasadniczym celem „Listu” prezydium Episkopatu jest usunięcie edukacji zdrowotnej ze szkół lub też stanowcze usunięcie jej komponentu „zdrowia seksualnego” – i z tym celem powinien utożsamić się każdy rozumny katolik.
Tomasz Terlikowski apelując do rodziców o to, by, przeciwnie, wzięli program Barbary Nowackiej za dobrą monetę i zapisywali dzieci na edukację zdrowotną, ignoruje tę problematykę. Pójście za jego radą nie musi wiązać się ze spowodowaniem natychmiastowych szkód u dziecka – ale może doprowadzić do ustabilizowania się nowego edukacyjnego narzędzia, które już wkrótce zostanie wykorzystane przeciwko Bogu i człowiekowi.
Co więcej, ryzyko powstania problemów istnieje już dziś. Pisałem wcześniej, że program edukacji zdrowotnej daje nauczycielowi możliwość wyłożenia zawartej w nim problematyki w sposób zgodny z wiarą Kościoła. Jeżeli jednak nauczyciel będzie liberałem, zyska narzędzie, które pozwoli mu indoktrynować dzieci w duchu agendy rewolucji seksualnej. Tomasz Terlikowski kieruje tymczasem swój apel do wszystkich: nie tylko do mieszkańców małych wsi pod Przemyślem czy Tarnowem, ale również do mieszkańców największych miast, gdzie większość nauczycieli jest przekonana do antykatolickich idei liberalnych. W tym sensie już dzisiaj publicysta wzywa rodziców do narażenia dzieci na poważne szkody.
Edukację zdrowotną należy ze szkół usunąć, a kto tego nie widzi, ten szkodzi wolności katolików – i świadomie lub nie, podważa powszechną obowiązywalność ładu naturalnego. Kształceniem dzieci we wrażliwych obszarach moralnych nie może zajmować się świecka szkoła, która podatna jest na przyjęcie fałszywej antropologii, ale wyłącznie rodzice oraz te podmioty, które oni do tego w dobrowolny sposób uprawnią. Edukacja zdrowotna, jako docelowo przymusowa, jest przedmiotem złym i powinna zostać zlikwidowana.
Paweł Chmielewski
Artykuł Edukacja zdrowotna i Episkopat. Niebezpieczna gra Tomasza Terlikowskiego pochodzi z serwisu PCH24.pl.