Kosmici byli jakimś rozwiązaniem czyli „Projekt UFO”
Nie wiem, czy jesteśmy sami we wszechświecie, ale mam do tego dość neutralny stosunek. Jeśli…

Nie wiem, czy jesteśmy sami we wszechświecie, ale mam do tego dość neutralny stosunek. Jeśli jesteśmy, cóż trochę głupio, jeśli nie jesteśmy – tym lepiej, byłoby przykro być tak zupełnie samotnymi w tym wielkim wszechświecie. Moje luźne podejście do sprawy nigdy nie pchnęło mnie do zainteresowania UFO, czytania książek czy artykułów na ten temat. Nigdy nie interesowały mnie opowieści o spotkaniach z kosmitami ani teorie czy już są na ziemi. Dlatego do serialu „Projekt UFO” podchodziłam z pewną nieufnością osoby niezainteresowanej. Tym bardziej byłam zaskoczona, że produkcja naprawdę przypadła mi do gustu.
Zacznę jednak od końca. Po objerzeniu serialu rzuciłam okiem na Filmweb, żeby zobaczyć, jak ocenili produkcję koledzy po fachu. Ku mojemu zaskoczeniu w wielu opiniach znalazłam założenie, że serial miał być produkcją komediową i jako taka zupełnie nie jest śmieszny. To mnie nieco zaskoczyło, bo choć „Projekt UFO” bywa ironiczny, to zdecydowanie nie jest to produkcja komediowa. Jasne, bohaterowie są przerysowani i miejscami karykaturalni, ale raczej nie widzę by ktoś chciał bardzo widza rozbawić. Zastanawiam się skąd wzięło się to założenie, bo cztery odcinki rysują raczej ponury obraz świata, który rozpada się wokół grupy bohaterów. Kto wie, może to kwestia marketingu. Nie jestem w stanie inaczej wyjaśnić takiego gatunkowego przypisania produkcji, która naprawdę komedią nie jest.
Czym, wobec tego jest? W swojej najprostszej warstwie to opowieść o lądowaniu UFO w niewielkiej miejscowości na Warmii. To znaczy UFO może nie lądowało, tylko wyszło spod wody, bo i takie są teorie. Mamy lokalnych specjalistów od zdarzeń kosmicznych, prawdziwych pasjonatów, mamy dziennikarzy ze stolicy, którzy przyjeżdżają by zrobić swój program o tym co zobaczył lokalny rolnik. Przy czym sami kosmici interesują ich umiarkowanie, chodzi przede wszystkim o sławę, miejsce w ramówce i utrzymanie swojej pozycji. Taka to opowieść o spotkaniu się wiary, rozumu i pytania czy rzeczywiście jesteśmy sami we wszechświecie. Do tego oczywiście trochę psychologii, dlaczego ludzie w ogóle szukają tych nieznanych statków, łodzi podwodnych i odpowiedzi na najróżniejsze pytania.
To jednak co najciekawsze w serialu dzieje się trochę obok. Bo to jest produkcja, o rozpadaniu się systemu. W tym przypadku jest to PRL lat osiemdziesiątych, ale pewne mechanizmy są powszechne. Zainteresowanie UFO, konkurowanie w ramówce z nowym hipnotyzerem, który jest ulubieńcem władz, to świetny przykład odwracania uwagi opinii publicznej od tego co dzieje się w kwestiach społecznych i politycznych. UFO to dobra rozrywka, hipnotyzer z kolei, uspokaja widzów. Sami bohaterowie w dużym stopniu ignorują to co dzieje się wokół nich. W świetnej scenie grany przez Piotra Adamczyka dziennikarz wchodzi do budynku telewizji, z którego wybiegają ubrani w maski gazowe pracownicy. Widok budziłby przerażenie, ale nie w tym systemie, tu wiadomo, że to tylko ćwiczenia nadgorliwego dyrektora, a nawet gdyby przyszedł koniec świata, to naprawdę ludzie są bardziej zajęci próbą odpowiedniego odnalezienia się w systemie.
Na Warmii może są kosmici, ale na pewno są strajki ostrzegawcze Solidarności i ćwiczenia wojsk sojuszniczych tuż przy granicy, ale przecież zawsze są jakieś strajki i zawsze wojska sojusznicze ćwiczą tuż przy granicy. Poza tym, nikogo nie dziwią pojawiający się znikąd mężczyźni w czarnych płaszczach, którzy mogą zawsze zadać kilka pytań. I wszyscy są w mniejszym lub większy stopniu na łasce jakiegoś wyżej postawionego towarzysza, który to towarzysz jest w końcu na łasce generała, który któregoś dnia przyjdzie i rozgoni wszystkich, jeszcze przed telerankiem. Przy czym twórcy słusznie robią pewne przesunięcia, tak by wydarzenia były do rzeczywistych podobne (zarówno te dotyczące lądowania UFO jak i samych zmian systemowych) ale nie były idealnym odwzorowaniem historii, także po to by zachować element umowności w tej narracji.
Z resztą to jest jedna z największych zalet krótkiego serialu, który bardzo sprawnie operuje charakterystyczną stylistyką i estetyką. Twórcy chętnie wykorzystują przestrzenie kojarzące się z latami osiemdziesiątymi, słyszymy muzykę z epoki, czy widzimy dostępną wtedy już w Polsce „Coca Colę” która pita przez bohaterki koniecznie ze szklanej butelki (innych nie było) i przez rurkę przywodzi nam trochę na myśl klasyczne obrazki z ameryki lat osiemdziesiątych, ale tu otoczenie jest zupełnie inne. Do tego alkohol, papierosy i te elementy komunistycznego luksusu, marmury, łóżko wodne, japońskie bibeloty w mieszkaniu z bloku. Są też przestrzenie lokalnych bibliotek, hoteli, w których wiemy, że wszystko jest przesycone zapachem papierosowego dymu i małe ciasne, chatki gdzieś na Warmii, gdzie UFO można dostrzec jadąc furmanką przez las. Wszystko jest zaś w tym serialu nieco prześwietlone, wykrzywione, nachylone, rozciągnięte – trochę tak jakbyśmy oglądali produkcję na ekranie starego kineskopowego i wciąż psującego się telewizora.
Przyznam, że nie wiem, czy udało się w Polskim kinie, w ostatnich latach, lepiej uchwycić nastrój właśnie takich schyłkowych systemów. Tej świadomości korozji, którą spycha się na bok własnej świadomości. To znieczulenie społeczeństwa, które nie ma jeszcze w sobie wiary, że coś się zmieni. Tej małostkowości tych, którzy są do instytucji systemu przyklejeni. Ale tym co jest chyba tu najlepiej pokazane, to głęboka potrzeba eskapizmu, znalezienia jakiegokolwiek tematu, który nie będzie wciąż tym samym zastanawianiem się „wejdą czy nie wejdą” i nie będzie ciągłym analizowaniem znoju codzienności. Ciekawsi są kosmici w jeziorze niż własne traumatyczne wspomnienia, łatwiej fantazjować o kosmitach niż o bratnich czołgach, którym zgubiła się granica. Szukanie kosmitów, jest tu jakimś rozwiązaniem, jakąś próbą wyjścia poza wąskie ramy coraz bardziej przygnębiającej egzystencji. Z resztą pod pewnymi względami też to dziś odczuwamy, choć w innym zakresie. Nie da się jednak ukryć, że im gorzej tym częściej łapiemy się na potrzebie zarówno wewnętrznej jak i społecznej ucieczki.
Nie będę twierdzić, że „Projekt UFO” to rzecz bez wad. Nie jestem do końca pewna czy elementy obyczajowe były tej opowieści potrzebne. Widziałam zdanie, że ten serial lepiej sprawdziłby się jako film i mogę się zgodzić, że dałoby się z tych pomysłów i scen zmontować rzeczywiście całkiem dobrą produkcję filmową. Na pewno jest to rzecz bardzo dobrze zagrana. Cieszy mnie, że Piotr Adamczyk od kilku lat ma bardzo dobry pomysł na kolejny etap swojej kariery. Tu jako „pan z telewizji”, któremu kariera się sypie wypada bardzo przekonująco. Bardzo dobra jest też Maja Ostaszewska jako jego rywalka, mam wrażenie, że widać, iż rola sprawia jej dużo przyjemności. Wciąż tym co najbardziej przypadło mi w tej opowieści do gustu to fakt, że jest ona rzadką w polskich serialach próbą wyjścia trochę poza produkcje kryminalne i obyczajowe. Bardzo długo polskie seriale nie umiały się wyrwać z tych gatunkowych ram (co nie znaczy, że to były złe produkcje, ale raczej powtarzalne) ale ostatnio mamy coraz więcej eksperymentów i to udanych. „Projekt UFO” ze swoją stylistyką i pomysłem na opowieść jest moim zdaniem bardzo dobrym przykładem tego jak polscy twórcy czują się coraz lepiej w tym serialowym świecie i zaczynają już nie tylko odtwarzać to co widzieli, ale tworzyć też własne narracje. Oby było tego więcej.
PS: Znalazłam w sieci komentarze międzynarodowych ufologów i wielbicieli teorii dotyczących lądowania UFO i co ciekawe, były one bardzo pochlebne – zwracano uwagę jak dobrze wykorzystano nastrój epoki i też historię „prawdziwego” polskiego lądowania UFO. To ciekawe, że o ile w kraju raczej kręcimy na produkcję nosem to im dalej tym wydaje się ciekawsza i na swój sposób egzotyczna.