
Stało się. Mam za sobą około rok z SodaStream Terra – czyli jednym z najtańszych i najbardziej rozpoznawalnych saturatorów do gazowania wody. Rok z bąbelkami, które uratowały moje życie… no dobra, może nie dosłownie, ale w upalne dni? Niemal. Przyznam szczerze, że zimą ten zestaw czasem kurzył się w kuchennej szafce. Ale teraz, stało się z urządzeniem to przed czym ostrzegali mnie w internecie.
Kupując to urządzenie, miałam nadzieję, że będzie jak ekspres do kawy – raz kupisz i używasz przez lata. I faktycznie, przez pierwsze tygodnie byłam zachwycona. A potem przyszedł listopad. I zima.
I moja Terra wylądowała w szafce, między blenderem a gofrownicą, jak przystało na sezonowego kuchennego towarzysza. Ale nie po to jest ten tekst, żeby pisać o jej zapomnieniu. Wręcz przeciwnie – chcę wam opowiedzieć, jak bardzo wróciła do łask, gdy tylko temperatura za oknem wzrosła. I jak nie wyobrażam sobie teraz lata bez niej.
Saturator, który nie jest tylko na Instagram
Dla porządku – SodaStream Terra to urządzenie AGD, które pozwala samodzielnie gazować wodę w domu. W zestawie mamy trzy elementy: sam saturator, litrową butelkę (do napełniania wodą do 840 ml) i nabój z dwutlenkiem węgla, który montujemy z tyłu. Nabój wystarcza na około miesiąc codziennego gazowania i koszt jego wymiany to 39,99 zł – można to zrobić niemal wszędzie: na stacji benzynowej, w Empiku, Media Expert czy nawet w Carrefourze.
Co ważne – urządzenie nie wymaga prądu. Zero kabli, zero problemów. Po prostu naciskasz i gazujesz. Minimalistycznie i praktycznie. I wierzcie mi – działa.
Woda z bąbelkami czy napój gazowany? Biorę oba
W przeciwieństwie do wielu osób, które po miesiącu porzucają syropy i poprzestają na samej wodzie z bąbelkami, ja jestem syropową dziewczyną. Trzymam w szafce klasyczne smaki jak cola czy lemoniada, ale czasem pozwalam sobie też na szaleństwo – mango-marakuja? Jasne. Zimą ten zestaw czasem kurzył się, przyznaję. Ale teraz wróciłam do Terra jak do starej miłości.
Codziennie gazuję jedną, czasem dwie butelki. Po co taszczyć zgrzewki, skoro mogę mieć "Coca-Colę" zrobioną na miejscu? Nie pamiętam już, jak to było wracać z marketu z sześciopakiem napojów. A z moim kręgosłupem – nie chcę pamiętać.
Latem staje się niezbędna – ale ma też swoje minusy
Nie kupuję już słodzonych napojów, oszczędzam pieniądze (choć nie zawsze – syropy też kosztują), a co najważniejsze – ograniczam plastik. Butelka SodaStream starcza na wiele miesięcy i spokojnie można ją myć w zmywarce.
Ale żeby nie było zbyt cukierkowo – Terra nie jest bez wad. Trzeba pamiętać o regularnej wymianie naboju (w moim przypadku to co ok. 4 tygodnie) i… nie da się "przedawkować" gazu.
W sensie – można, ale wtedy cała kuchnia może wyglądać jak scena z "Kevina samego w domu", kiedy coś wybucha. Poza tym: trzeba mieć miejsce na przechowywanie butelek i syropów. No i cierpliwość – przy większych spotkaniach rodzinnych gazowanie butelka po butelce może trochę potrwać.
SodaStream Terra nie jest dla każdego. Jeśli ktoś nie lubi wody gazowanej – nie przekona się do niej magicznie. Ale jeśli jesteś jak ja – kochasz bąbelki, chcesz mniej dźwigać i mieć trochę więcej kontroli nad tym, co pijesz – to urządzenie się sprawdzi.
Zimą może się kurzyć. Latem? Używam ciągle. I chociaż koszt naboju oraz syropów nie sprawia, że nagle "gazowanie w domu" staje się darmowe, to jednak różnica jest zauważalna – w portfelu, na plecach i w śmietniku.