Szczurwiel / Screamboat. Krwawa mysz

Ziszcza się koszmarny sen Walta Disneya: kolejne klasyczne animacje trafiają do domeny publicznej, co oznacza, że prawa autorskie nie chronią ich już przed zakusami ludzi takich jak Steven LaMorte. Jego "Screamboat. Krwawa mysz" – horror inspirowany "Williem z parowca" – to cios tym boleśniejszy, że wymierzony w bohatera, który w powszechnej świadomości funkcjonuje jako symbol studia. Pora, by

Kwi 7, 2025 - 14:24
 0
Szczurwiel / Screamboat. Krwawa mysz
Ziszcza się koszmarny sen Walta Disneya: kolejne klasyczne animacje trafiają do domeny publicznej, co oznacza, Ĺźe prawa autorskie nie chronią ich juĹź przed zakusami ludzi takich jak Steven LaMorte. Jego "Screamboat. Krwawa mysz" – horror inspirowany "Williem z parowca" – to cios tym boleśniejszy, Ĺźe wymierzony w bohatera, ktĂłry w powszechnej świadomości funkcjonuje jako symbol studia. Pora, by sympatyczny psotnik – podobnie jak wcześniej Kubuś Puchatek w "Krwi i miodzie" – zmienił się w psychopatycznego mordercę. W przeciwieństwie do Misia o Bardzo Małym Rozumku antropomorficzna mysz w charakterystycznych spodenkach i kapeluszu zachowuje jednak wzrost postaci z oryginalnej animacji. Tym samym twĂłrcy obierają kurs na Dolinę Niesamowitości. Cała naprzĂłd! W warstwie wizualnej "Screamboat" to twĂłr rĂłwnie paskudny i groteskowy jak jego bohater. PotwĂłr – a właściwie potworek – mikry wzrost nadrabia zawziętością i brutalnością, z jaką obchodzi się z kolejnymi pasaĹźerami kursującego na Staten Island promu Mortimer. Fiu, fiu, kogo tu nie ma! Niespełniona projektantka mody, marynarz, ktĂłry dzięki działaniom gryzonia błyskawicznie awansuje na pierwszego oficera (a następnie kapitana), ratowniczka medyczna optymistycznie zakładająca, Ĺźe tej nocy nikt nie zginie… Niestety nawet jeśli ktĂłraś z tych postaci nie została pomyślana jako mięso armatnie, próşno szukać wśrĂłd nich jakiegokolwiek polotu – czy to w napisanych przez LaMorte'a i współscenarzystę Matthew Garcię-Dunna dialogach, czy to w interpretacji odtwarzających je aktorĂłw.  Jedyną osobą, ktĂłra wygląda, jakby dobrze się bawiła na planie, jest grający tytułową krwawą mysz David Howard Thornton. Występy w kolejnych "Terrifierach" zapewniły mu status specjalisty od rĂłl niezbyt rozmownych, ale obdarzonych specyficznym poczuciem humoru sadystĂłw – jak klaun Art. Willie wydaje się zresztą blisko z nim spokrewniony. Choć oryginalna kreskĂłwka zapisała się w historii jako jedna z pierwszych udĹşwiękowionych animacji, nie uświadczymy w niej dialogĂłw, a jedynie wygwizdywane przez protagonistę melodie. Aktor odnosi się do pierwowzoru, nie tylko ograniczając głosową ekspresję bohatera, ale teĹź nawiązując do tradycji kina niemego swoją grą – energiczną gestykulacją i przerysowaną mimiką.      Teoretycznie "Screamboat" ma wszystko, czego potrzebuje film jego "klasy". Absurdalny czarny charakter? Obecny! Efekty specjalne za pięć dolarĂłw? Są. Hektolitry sztucznej krwi? Zgadza się. Nieuzasadniona fabularnie nagość? Jeszcze jak! To wszystko nie wystarczy jednak, aby wzorem Zygmunta KałuĹźyńskiego bawić się na seansie jak prosię. TwĂłrcom sporadycznie udaje się trafić we właściwy ton; przez większość czasu ich dzieło jest po prostu nudne. Przyszłe ofiary Williego ględzą o trudach egzystencji w Nowym Jorku. Miasto, mające funkcjonować chyba jako osobny bohater, przedstawione zostaje jako miejsce tylko dla twardzieli, ktĂłre wymaga od swoich mieszkańcĂłw wyrzeczeń, ale w zamian kształtuje charakter. Widoczna z pokładu promu nocna panorama Manhattanu staje się symbolem niespełnionych aspiracji grupy nieszczęśnikĂłw. Zabawne, Disney zwykł mawiać, Ĺźe jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz takĹźe tego dokonać. Do tego LaMorte i spółka bardzo się starają, aby stary, dobry Walt przewracał się w grobie. Choć ich film wygląda jak antyteza wszystkiego, z czym przez dekady kojarzy się załoĹźone w 1923 roku studio, wciąż ironicznie odnosi się do jego dokonań: czy to za sprawą animowanej sekwencji nawiązującej do oryginalnego "uWilliego…", czy umieszczając na pokładzie Mortimera grupę nawalonych trzydziestolatek przebranych za księżniczki Disneya (w końcu nie od dziś wiadomo, Ĺźe to właśnie one odpowiadają za wygĂłrowane standardy dotyczące mężczyzn i włosĂłw wśrĂłd współczesnych młodych kobiet). Trudno przy tym powiedzieć, czy owa samoświadomość to tylko forma Ĺźartu czy raczej pokręcony sposĂłb, w jaki twĂłrcy składają hołd legendarnemu animatorowi i producentowi. MoĹźecie przekonać się sami, ale nie mĂłwcie potem, Ĺźe nie ostrzegałam.  Â