Łukasz Warzecha: Demokracja walcząca w Niemczech, czyli proces Józefa K.

W sprawie uznania Alternatywy dla Niemiec przez niemiecki Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (BfV – Bundesamt für Verfassungsschutz) za „organizację ekstremistyczną” najbardziej przygnębiające nie jest nawet to, że niemieckie państwo rękami służb zamierza utrudnić funkcjonowanie partii cieszącej się największym poparciem, ale to, z jakim entuzjazmem te działania przyjmuje wiele osób w Polsce. Działania, które oczywiście wpisują się […] Artykuł Łukasz Warzecha: Demokracja walcząca w Niemczech, czyli proces Józefa K. pochodzi z serwisu PCH24.pl.

Maj 5, 2025 - 09:21
 0
Łukasz Warzecha: Demokracja walcząca w Niemczech, czyli proces Józefa K.

W sprawie uznania Alternatywy dla Niemiec przez niemiecki Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (BfV – Bundesamt für Verfassungsschutz) za „organizację ekstremistyczną” najbardziej przygnębiające nie jest nawet to, że niemieckie państwo rękami służb zamierza utrudnić funkcjonowanie partii cieszącej się największym poparciem, ale to, z jakim entuzjazmem te działania przyjmuje wiele osób w Polsce. Działania, które oczywiście wpisują się w trend „demokracji walczącej”, której innymi przejawami były poczynania sądu konstytucyjnego w Rumunii (dwukrotnie) oraz wyrok w sprawie Marine le Pen we Francji.

Na bok można odłożyć liczne reakcje trolli czy botów, których liczba w sieci wskazuje na wyjątkowo wysoką aktywność przedwyborczą. Pozostają dwie grupy. Pierwsza to ci, którzy po prostu kupują poglądy w pakiecie, bez jakiejkolwiek głębszej refleksji. Pakiet poglądów dla zwolenników „obozu demokratycznego” zawiera m.in. uwielbienie dla pana Owsiaka, obronę pani Gizeli Jagielskiej, uznawanie pana Tuska za najwybitniejszego żyjącego polityka oraz przekonanie, że w PiS co drugi polityk to agent Putina, a Konfederacją Putin kieruje po prostu bezpośrednio z Kremla. Częścią tego pakietu jest również zachwyt nad działaniami „demokracji walczącej”, a więc powtarzanie mitu, że rumuńskie wybory ustawili Rosjanie, a pani le Pen „kradła”, więc się jej należało. (Dla porządku trzeba zaznaczyć, że druga strona ma podobny pakiet obowiązkowych poglądów.)

Druga grupa to ci, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jesteśmy świadkami rozmontowywania demokracji w kolejnych europejskich krajach. Dzieje się to metodami, które charakteryzowały działania tych sił, z którymi podobno demokracja walcząca walczy. Wszystkie reżimy autorytarne, z narodowo-socjalistycznym i komunistycznym na czele, do tłumienia i niszczenia konkurencji politycznej wykorzystywały instrumenty prawne, przekonując, że nie można pozwolić na swobodne działanie innych sił politycznych, gdyż jest to sprzeczne z racją stanu czy zasadami kardynalnymi danego państwa. Obecnie nie dzieje się to oczywiście w postaci tak brutalnej jak na przykład w III Rzeszy w 1933 roku, gdy po prostu zakazano działania innych partii politycznych niż NSDAP.

Pod tym względem zostały wyciągnięte lekcje z historii – tyle że nie w takim sensie, jak to powtarzają niczym mantrę zwolennicy „demokracji walczącej”. Dzisiaj trzeba zmierzać do tego samego celu co narodowi socjaliści czy komuniści – jedynowładztwa jedynie słusznej elity – ale bez dawnej bezceremonialności i brutalności. W ogóle aktualna epoka polityczna do mistrzostwa doprowadziła technikę gotowania żaby. Tak samo działa się w przypadku polityki klimatycznej czy odbierania obywatelom wolności po pretekstem zapewniania im bezpieczeństwa.

Dzisiaj po ulicach Niemieckich miast nie krążą „demokratyczne” Sturmabteilung w wersji 2.0 (czy może raczej Verfassungsschutzabteilunggruppen) i nie rozbijają wieców czy spotkań AfD. Działa się w białych rękawiczkach, delikatniej, ale dokładnie z tym samym celem: odgórnego ograniczenia obywatelom możliwości wybrania kogokolwiek spoza koncesjonowanego grona. Tylko NSDAP, tylko Front Jedności Narodu, tylko „obóz demokratyczny”.

BfV podjął decyzję o uznaniu AfD za „ugrupowanie ekstremistyczne” na podstawie analizy „ekspertów”, która ma pozostać niejawna, zatem nikt po nią nie sięgnie, nie oceni wagi argumentów i się im nie sprzeciwi. Po prostu proces Józefa K., który nie wiedział, o co jest oskarżony, ale został skazany na śmierć. Z tego, co przedostaje się do mediów, wynika, że jednym z głównych zarzutów jest utrzymywanie, że naród to nie kryteria obywatelstwa – w Niemczech rozdawanego łatwo imigrantom – ale podzielania wartości ważnych dla zbiorowości czy urodzenia. Zatem BfV, opierając się na twórczej interpretacji niemieckiej konstytucji, robi AfD zarzut z tego, co przecież jest całkowicie normalnym i dopuszczalnym przedmiotem debaty.

Jak słusznie zwrócił uwagę między innymi Krzysztof Rak, nie chodzi tutaj nawet o rychłą delegalizację AfD, choć pewnie wielu polityków z głównego nurtu o tym marzy. To jednak proces, na końcu którego jest decyzja trybunału konstytucyjnego z Karlsruhe, a wtedy trzeba by już przygotować solidne i twarde argumenty. Znacznie wygodniej jest podgryzać AfD w sposób niepodlegający jakiejkolwiek weryfikacji – właśnie poprzez arbitralną decyzję BfV. Chodzi o to, żeby skutecznie zniechęcić potencjalnych zainteresowanych wchodzeniem z AfD w koalicje, choćby lokalne, do takich działań. Chodzi także o odstraszenie zwykłych Niemców od przystępowania do AfD. W obu przypadkach grozi to znalezieniem się pod lupą służb, co może oznaczać na przykład podsłuch. W przypadku „organizacji ekstremistycznej” służby mają o wiele większą swobodę działania w stosowaniu środków operacyjnych.

Ta druga grupa zwolenników restrykcji wobec „sił antydemokratycznych” doskonale zatem rozumie, że nie jest to żadna obrona demokracji, ale jej niszczenie i odbieranie obywatelom prawa wyboru. Oni po prostu sądzą, że ta maszyna może działać wyłącznie w jedną stronę, dlatego im to nie przeszkadza. Uważają, że celem zawsze będą „organizacje skrajnie prawicowe”, ale nigdy „skrajnie lewicowe”. Że urzędnicy, ludzie służb albo sędziowie zawsze będą stali po stronie ich obozu, a nie staną nigdy w obronie praw obozu przeciwnego. I przyznać trzeba, że jest to hipoteza niepozbawiona podstaw. Establishment prawno-instytucjonalny został ukształtowany w większości krajów Europy Zachodniej w określony sposób i na bazie określonych poglądów. Nie jest, wbrew twierdzeniom niektórych, całkowicie neutralny.

Zwolennikom „demokracji walczącej” nie mieści się w ich ograniczonych umysłach, że igrają z ogniem. Oczywiście celem „demokracji walczącej” jest takie przeorganizowanie systemu, żeby już nigdy nie pozwolić zdobyć władzy nikomu spoza koncesjonowanego grona. Może ona najwyżej przechodzić z rąk do rąk w ramach tego kręgu. W przypadku Niemiec – między CDU/CSU a SPD i Zielonymi jako głównymi siłami. Jeśli to się uda, nigdy żadnej głębszej zmiany nie będzie.

Załóżmy jednak, że do takiej zmiany dochodzi. Zróbmy zatem ćwiczenie: czy nie znalazłyby się argumenty na rzecz tezy, że zagrożeniem dla demokracji są wspomniane ugrupowania, zatem trzeba je objąć nieograniczoną inwigilacją? Przecież ich członkowie domagali się utrudnienia działalności, a nawet delegalizacji AfD, cieszącej się największym poparciem. Czy to nie wystarczający argument, aby stwierdzić, że to właśnie CDU i SPD zagrażają demokracji? Mnie to przekonuje.

Podobnie jestem w stanie sobie wyobrazić naprawdę grube dossier, jakie można by w Polsce przekazać Trybunałowi Konstytucyjnemu z wnioskiem o delegalizację Platformy Obywatelskiej. Katalog wykroczeń przeciwko obowiązującemu prawu jest dość długi. Naprawdę takiej gry chcemy? Demokracja ma się stać rywalizacją o to, kto dorwie się do instrumentów, pozwalających zdusić oponenta nie skuteczną i przekonującą kampanią wyborczą, ale użyciem służb czy sądów pod pretekstem obrony demokracji? Ja w takiej „demokracji” żyć nie chcę.

Łukasz Warzecha

„Mowa nienawiści” i „efekt mrożący”. Łukasz Warzecha: nie chcę być złym prorokiem, ale czeka nas zalew lewackich wniosków do sądu

Artykuł Łukasz Warzecha: Demokracja walcząca w Niemczech, czyli proces Józefa K. pochodzi z serwisu PCH24.pl.