Cobra Kai Never Dies! Recenzja finału Cobra Kai (sezon 6, część 3)

Cobra Kai powróciło z ostatnimi odcinkami finałowej odsłony. Premiera była wczoraj, a ja już jestem po krótkim maratonie. Czy było to godne zakończenie serialu? Uważajcie na małe spojlery. Netflix nie miał litości. Mam wrażenie, jakby finałowa odsłona Cobra Kai trwała jakieś 2 lata. Niestety, ale praktyka dzielenia sezonów na części jest nadal popularna. Epizody 1–5 miały premierę w lipcu 2024 roku, kolejne pięć zadebiutowało w listopadzie 2024 i w końcu dobiliśmy końca. Ja nie raz i nie dwa zaznaczałem w swoich tekstach (jak i w jednej recenzji), że jestem wielkim fanem Cobra Kai. Serial ma swoje bolączki, bo pojawia się wiele uproszczeń scenariuszowych i nie jestem do końca pewny, czy dzieciaki piorące się po mordach – często bez kontroli – nie powinny ponosić szkolnych konsekwencji. I autostrada nostalgii jest czasami aż za bardzo wypełniona po brzegi bohaterami. Jest to zabawne, kiedy pojawi się mocno trzecioplanowa postać, a gdybym nie flashbacki to totalnie bym nie kojarzył kolejnego bohatera. Niemniej jednak – zawsze lubiłem wracać do Cobra Kai, bo to kawał świetnej rozrywki. Cobra Kai – recenzja finału serialu Cobra Kai to fenomen, którego nie spodziewali się chyba twórcy. Pierwsze dwa sezony były produkowane jeszcze przez YouTube Red, a od trzeciej odsłony piecze nad serialem ma Netflix. I ja nie myślałem, że tak bardzo potrzebuje kontynuacji Karate Kid. To ciężka próba, aby sequel po tylu latach miał ręce i nogi, a karkołomnym zadaniem jest, aby sensownie pokazać przemianę negatywnej postaci w pozytywną. Na szczęście Johnny Lawrence to złożony bohater, który pod twardą powłoką skrywa wrażliwego faceta, który za dzieciaka miał złego mentora i przeszedł na ciemną stronę mocy. Po latach chce odkupić swoje winy, przywrócić blask Cobra Kai, a jednocześnie nauczyć dzieciaki  się bronić. Początkowa rywalizacja z Danielem LaRusso przeradza się w specyficzną przyjaźń, która ma swoje upadki i wzloty. To stracie dwóch różnych szkół walki: ataku i braku litości oraz obrony i równowagi. Byłem ciekaw, czy finalnie chłopaki się dogadają. Ostatnie odcinki dają nam odpowiedź na te moje pytanie i wiele innych zagadnień. Cobra Kai do samego końca nie opuszcza gardy. Dwa, pierwsze odcinki trzeciej części 6. sezonu to wspólne motywowanie się bohaterów i oczywiście wymyślenie sposobu przez scenarzystów jak wrócić na turniej, który – jak dobrze wiemy – został przerwany przez dramatyczne wydarzenia. Serial miał wiele uproszczeń i tym razem nie jest inaczej. Czy mi to przeszkadza? Przymykam oko, bo siłą serialu zawsze były dwa elementy: relacje między bohaterami i sceny starć karateków. Ostatnie dwa odcinki to potężna bomba uczuciowa. To są często proste triki i szantaż emocjonalny, ale w przypadku tej produkcji – działa to świetnie, bo czuć serce na dłoni twórców. Finał Cobra Kai to prawdziwa bomba emocjonalna Kiedy dwóch chłopów, którzy przez prawie cały serial ze sobą konkurowali, przytulają się i płaczą, to nie ma opcji, abym się nie wzruszył. Wulkan energii. Źli ludzie dostrzegają swoje wady, przepraszają, pragną przebaczenia i próbują naprawić swoje czyny. Mam tutaj na myśli postać Johna Kreese'a. Scenarzyści sensownie poprowadzi tego bohatera. Tak jak John Silver ma wypisane zło w oczach i to antagonista w pełnym wydaniu, tak Kreese ma jakąś moralność i ja nawet nieco uwierzyłem, że chciał dobrze dla tych dzieciaków. Tylko metody były niezbyt dobrze dobrane w myśl zasady „No mercy”. Zakończenie wątku tych dwóch karateków jest satysfakcjonujące i nie wymyśliłbym tego lepiej. https://youtu.be/qqBwKJBoskY Finał Cobra Kai ładnie podomykał wszystkie wątki. W życiu dzieciaków sporo się dzieje. To nie tylko karate, ale przyszłe życie. Wybierają dalszą karierę, po turnieju czeka ich kolejny etap, czyli dalsza edukacja. Relacje między wszystkimi bohaterami zawsze były siłą serialu. Jasne – czasem spowalniały fabułę, ale uwierzcie mi – oparcie Cobra Kai na samych walkach – po jakimś czasie – zanudziłoby widza. Mamy tutaj dobrze zachowaną równowagę. Równowaga to też ważne słowo w kontekście szkoły karate Cobra Kai. Mam wrażenie, jakby twórcy od początku wiedzieli, jak zakończyć ten serial. Nie chcę za dużo spojlerować, ale finał na ma na celu dwie rzeczy: przywrócić blask Cobra Kai i odnaleźć symbiozę z Miyagi-Do. I w końcu czuć taką prawdziwą kooperację między Danielem LaRusso, a Johnnym Lawrencem. Mamy też sporo flashbacków z Karate Kida, ale nie powiem – kiedy zobaczyłem wykorzystanie w sensowny sposób sceny z pierwszej części filmu i końcowej walki – trzymałem kciuki, kibicowałem, a włos jeżył mi się na ręku. Będę tęsknił za Cobra Kai Końcowe odcinki mają parę głupotek i niepotrzebnych elementów (np. Miyagi w CGI wydaje mi się zbędny), ale to świetne zwieńczenie bardzo dobrego serialu. Jedynie żałuje, że Jastrząb nie miał okazji, aby powalczyć na macie i niektóre z wątków bym może nieco bardziej rozwinął. Niemniej jednak – jest duch walki i nawiązania do Rocky'ego, co bardzo pasuje. h

Lut 14, 2025 - 17:20
 0
Cobra Kai Never Dies! Recenzja finału Cobra Kai (sezon 6, część 3)

Cobra Kai

Cobra Kai powróciło z ostatnimi odcinkami finałowej odsłony. Premiera była wczoraj, a ja już jestem po krótkim maratonie. Czy było to godne zakończenie serialu? Uważajcie na małe spojlery.

Netflix nie miał litości. Mam wrażenie, jakby finałowa odsłona Cobra Kai trwała jakieś 2 lata. Niestety, ale praktyka dzielenia sezonów na części jest nadal popularna. Epizody 1–5 miały premierę w lipcu 2024 roku, kolejne pięć zadebiutowało w listopadzie 2024 i w końcu dobiliśmy końca. Ja nie raz i nie dwa zaznaczałem w swoich tekstach (jak i w jednej recenzji), że jestem wielkim fanem Cobra Kai. Serial ma swoje bolączki, bo pojawia się wiele uproszczeń scenariuszowych i nie jestem do końca pewny, czy dzieciaki piorące się po mordach – często bez kontroli – nie powinny ponosić szkolnych konsekwencji. I autostrada nostalgii jest czasami aż za bardzo wypełniona po brzegi bohaterami. Jest to zabawne, kiedy pojawi się mocno trzecioplanowa postać, a gdybym nie flashbacki to totalnie bym nie kojarzył kolejnego bohatera. Niemniej jednak – zawsze lubiłem wracać do Cobra Kai, bo to kawał świetnej rozrywki.

Cobra Kai – recenzja finału serialu

Cobra Kai Cobra Kai to fenomen, którego nie spodziewali się chyba twórcy. Pierwsze dwa sezony były produkowane jeszcze przez YouTube Red, a od trzeciej odsłony piecze nad serialem ma Netflix. I ja nie myślałem, że tak bardzo potrzebuje kontynuacji Karate Kid. To ciężka próba, aby sequel po tylu latach miał ręce i nogi, a karkołomnym zadaniem jest, aby sensownie pokazać przemianę negatywnej postaci w pozytywną. Na szczęście Johnny Lawrence to złożony bohater, który pod twardą powłoką skrywa wrażliwego faceta, który za dzieciaka miał złego mentora i przeszedł na ciemną stronę mocy. Po latach chce odkupić swoje winy, przywrócić blask Cobra Kai, a jednocześnie nauczyć dzieciaki  się bronić. Początkowa rywalizacja z Danielem LaRusso przeradza się w specyficzną przyjaźń, która ma swoje upadki i wzloty. To stracie dwóch różnych szkół walki: ataku i braku litości oraz obrony i równowagi. Byłem ciekaw, czy finalnie chłopaki się dogadają. Ostatnie odcinki dają nam odpowiedź na te moje pytanie i wiele innych zagadnień. Cobra Kai do samego końca nie opuszcza gardy. Dwa, pierwsze odcinki trzeciej części 6. sezonu to wspólne motywowanie się bohaterów i oczywiście wymyślenie sposobu przez scenarzystów jak wrócić na turniej, który – jak dobrze wiemy – został przerwany przez dramatyczne wydarzenia. Serial miał wiele uproszczeń i tym razem nie jest inaczej. Czy mi to przeszkadza? Przymykam oko, bo siłą serialu zawsze były dwa elementy: relacje między bohaterami i sceny starć karateków. Ostatnie dwa odcinki to potężna bomba uczuciowa. To są często proste triki i szantaż emocjonalny, ale w przypadku tej produkcji – działa to świetnie, bo czuć serce na dłoni twórców.

Finał Cobra Kai to prawdziwa bomba emocjonalna

Cobra Kai Kiedy dwóch chłopów, którzy przez prawie cały serial ze sobą konkurowali, przytulają się i płaczą, to nie ma opcji, abym się nie wzruszył. Wulkan energii. Źli ludzie dostrzegają swoje wady, przepraszają, pragną przebaczenia i próbują naprawić swoje czyny. Mam tutaj na myśli postać Johna Kreese'a. Scenarzyści sensownie poprowadzi tego bohatera. Tak jak John Silver ma wypisane zło w oczach i to antagonista w pełnym wydaniu, tak Kreese ma jakąś moralność i ja nawet nieco uwierzyłem, że chciał dobrze dla tych dzieciaków. Tylko metody były niezbyt dobrze dobrane w myśl zasady „No mercy”. Zakończenie wątku tych dwóch karateków jest satysfakcjonujące i nie wymyśliłbym tego lepiej. https://youtu.be/qqBwKJBoskY Finał Cobra Kai ładnie podomykał wszystkie wątki. W życiu dzieciaków sporo się dzieje. To nie tylko karate, ale przyszłe życie. Wybierają dalszą karierę, po turnieju czeka ich kolejny etap, czyli dalsza edukacja. Relacje między wszystkimi bohaterami zawsze były siłą serialu. Jasne – czasem spowalniały fabułę, ale uwierzcie mi – oparcie Cobra Kai na samych walkach – po jakimś czasie – zanudziłoby widza. Mamy tutaj dobrze zachowaną równowagę. Równowaga to też ważne słowo w kontekście szkoły karate Cobra Kai. Mam wrażenie, jakby twórcy od początku wiedzieli, jak zakończyć ten serial. Nie chcę za dużo spojlerować, ale finał na ma na celu dwie rzeczy: przywrócić blask Cobra Kai i odnaleźć symbiozę z Miyagi-Do. I w końcu czuć taką prawdziwą kooperację między Danielem LaRusso, a Johnnym Lawrencem. Mamy też sporo flashbacków z Karate Kida, ale nie powiem – kiedy zobaczyłem wykorzystanie w sensowny sposób sceny z pierwszej części filmu i końcowej walki – trzymałem kciuki, kibicowałem, a włos jeżył mi się na ręku.

Będę tęsknił za Cobra Kai

Cobra Kai Końcowe odcinki mają parę głupotek i niepotrzebnych elementów (np. Miyagi w CGI wydaje mi się zbędny), ale to świetne zwieńczenie bardzo dobrego serialu. Jedynie żałuje, że Jastrząb nie miał okazji, aby powalczyć na macie i niektóre z wątków bym może nieco bardziej rozwinął. Niemniej jednak – jest duch walki i nawiązania do Rocky'ego, co bardzo pasuje. https://dailyweb.pl/nie-sadzilem-ze-tak-tesknilem-za-mrocznym-pasazerem-dexter-grzech-pierworodny-odcinek-1-przedpremierowa-opinia/ Starcia są efektowne, świetnie zrealizowane, a bohaterowie interesujący. Ten, kto ma być zły – taki jest do końca. Ten, kto miał szansę się odkupić – zrobił to. Najważniejsze, że na końcu każdy odnajduje swoją równowagę, a maksyma „No mercy” w końcu nie jest nacechowana samymi złymi skojarzeniami. Będę tęsknił, ale cieszę się, że serial zostanie przeze mnie tak zapamiętany. Powtórzę jeszcze raz – to świetny, przemyślany finał. Aż łezka się kręci w oku, że nie zobaczymy kolejnego sezonu. Warto jednak zejść ze sceny niepokonanym. A to szczególnie ważne, kiedy mówimy o produkcji karate.