Dynia na Wilczej / Listy z Wilczej

Notatki zaczęłam robić jeszcze w czasie sesji q&a na premierze filmu w warszawskiej Kinotece. Ta światowa miała miejsce w na tegorocznym Berlinale, więc oczywiście pomyślałam, że polska musi mieć miejsce właśnie w tym miejscu, bo niby gdzie indziej? Drugi pokaz był zaplanowany w kinie Luna; tytułowa ulica znajduje się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy tymi miejscami. Kilka sekund w katalogu

Maj 14, 2025 - 10:58
 0
Dynia na Wilczej / Listy z Wilczej
Notatki zaczęłam robić jeszcze w czasie sesji q&a na premierze filmu w warszawskiej Kinotece. Ta światowa miała miejsce w na tegorocznym Berlinale, więc oczywiście pomyślałam, Ĺźe polska musi mieć miejsce właśnie w tym miejscu, bo niby gdzie indziej? Drugi pokaz był zaplanowany w kinie Luna; tytułowa ulica znajduje się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy tymi miejscami. Kilka sekund w katalogu festiwalu Docs Against Gravity i jednak okazało się, Ĺźe film został juĹź pokazany we Wrocławiu i w Poznaniu, symbolika posypała się. Warszawa jednak nie jest Całą Polską, sama często narzekam na to stołeczne przekonanie o byciu pępkiem świata, a przecieĹź westchnęłam, Ĺźe nie będę mieć tak ładnego pierwszego zdania recenzji, Ĺźe jednak muszę pozostać na poziomie lokalnym, zamiast tropić POLSKĘ pisaną samymi wielkimi literami. Film Arjuna Talwara ma bowiem to szczęście i tego pecha, Ĺźe jego film – bardzo osobisty, poświęcony w większości jednemu wycinkowi jednej i to bardzo specyficznej ulicy w warszawskim ŚrĂłdmieściu – pojawia się w momencie jakiegoś przesilenia. Temat transnarodowości kina polskiego wisi w powietrzu, z roku na rok relacje z festiwalu w Gdyni stają się coraz bardziej o tym; krytykĂłw i dziennikarzy rozpalają wielojęzyczne projekty Kocura, "Pod szarym niebem" Tamkovich, mieliśmy w tym roku nominację oscarową dla von Horna i Almughanniego na shortliście (wciąż boleję, Ĺźe bez nominacji), w najnowszych polskich shortach wyczekuje niemała rewolucja, a pytanie o "polskość" "Dziewczyny z igłą" słyszałam tyle razy, Ĺźe aĹź mi głupio (chociaĹź nie ja je zadawałam). Ale teĹź umĂłwmy się, nie da się dziś iść ulicą w Warszawie, ktĂłra nie jest zupełnie pusta, lub stać w towarzystwie na przystanku tramwajowym i słyszeć tylko polski. W ciągu ostatnich kilku lat warszawska ulica wybuchła wielojęzycznością – chociaĹź chyba właściwiej byłoby powiedzieć, Ĺźe po osiemdziesięciu latach wrĂłciła do wielojęzyczności na kaĹźdym kroku. Przeciekawy tekst Ewy Fiuk z zimowych "EkranĂłw" o niemieckim kinie z doświadczeniem migracyjnym zasmarowałam podkreśleniami prawie w całości – myśląc, oczywiście, o Polsce i przyszłości polskiego kina. A teraz robię coś podobnego wokół "ListĂłw z Wilczej", zrobionych przez faceta, ktĂłry bardzo mocno identyfikuje się z dziedzictwem łódzkiej filmĂłwki, ale jednocześnie podkreśla, Ĺźe nie znalazł swojego miejsca w polskim przemyśle filmowym. Film poszukuje mniej oczywistych połączeń między miejscami i językami, toĹźsamościami narodowymi, dekonstruuje "polskość" niejako mimochodem. Narracja Talwara (napisana ze szwajcarską montaĹźystką Bigną Tomschin, ktĂłra pracowała m.in. przy "Prawym chłopaku" Hanny Nobis) przesiąknięta jest bardzo szczegĂłlnym tonem łagodnego sarkazmu – gorzka ironia ściśle spleciona z czułością. Jest w niej dystans, ale dystans juĹź ze środka – reĹźyser patrzy z nieoczywistej perspektywy, ale outsiderska melancholia filmu moim zdaniem nie zaprzecza poczuciu zakorzenienia, ktĂłre w tym filmie wydarza się na naszych oczach. Mikrokosmos Wilczej w obiektywie Talwara zyskuje wręcz epicki oddech – co rusz zapominałam, na jak nieduĹźym skrawku przestrzeni miejskiej rozgrywa się większość opowieści. Znam te okolice na tyle, by nawet mieć z tym kawałkiem ulicy związane bardzo konkretne wspomnienia – i aby mieć przyjemność z odkrywania tego miejsca na nowo. Ta przyjemność wpisana jest zresztą w samo doświadczenie dokumentalisty. Pod koniec filmu na ulicy ni stąd, ni zowąd wyrasta dynia: ot, poczucie humoru miejskiej przyrody. Ocalałe z wojennej poĹźogi kamienice, w tym ta pod numerem 30, gdzie mieści się skłot "Syrena", opierające się gentryfikacji zakłady rzemieślnicze, knajpy (jedna zostaje zamknięta, ku rozpaczy jednego z głównych bohaterĂłw opowieści) i kiosk spoĹźywczy (dziś juĹź nieistniejący) stanowią o specyfice ulicy. Staroświeckość, przeszłość, ktĂłra nie chce odejść, sprawia, Ĺźe paradoksalnie najbardziej warszawska w Wilczej jest jej "niewarszawskość", wpisanie się w charakter miasta poprzez róşnicę, róşnorodność, niespĂłjność. Ale Talwar nie poszukuje ani esencji, ani obiektywnego portretu miejsca. Wilcza jest podobna do wielu łódzkich ulic. Na studiach spędziłem tam wiele czasu na szukaniu lokacji, co sprawiło, Ĺźe miasto odcisnęło się w mojej pamięci. Mieliśmy w głowach historie i musieliśmy umieścić je w tych dziwnych krajobrazach Łodzi. To był rodzaj egzotyzacji, ktĂłry istnieje rĂłwnieĹź w tym filmie, opowiadał w rozmowie z Oliwią Bosomtwe. (Skądinąd autorką książki o polskości i rasie pt. "Jak biały człowiek", ktĂłrą serdecznie polecam; rozdział poświęcony Anne "Reri" Chevalier, to materiał na film z gorzko ironicznym twistem). To ŁódĹş ściągnęła do Polski chłopaka z New Dehli filmami Munka i Polańskiego (to te nazwiska padają w wywiadzie przeprowadzonym przez Wiktora Małolepszego), ale przestrzenne wycieczki, w ktĂłre odbija opowieść z Wilczej, są jeszcze bardziej zaskakujące. Myślałby kto, Ĺźe dla Wilczej kontekstem będą Marszałkowska, Krucza, Piękna – ale nie. Mo, pracująca przy filmie koleĹźanka z filmĂłwki, zabiera reĹźysera w chaszcze koło metra Słodowiec, na poszukiwanie mleczy i ziół. Pochodzący z Syrii kumpel, Feras, buduje na ekranie komputera wirtualny Damaszek, odtwarzany ze wspomnień i zdjęć po kilkunastu latach emigracji/uchodĹşctwa. (Marzy, by poza polskim i arabskim jego cĂłrka poznała takĹźe zachodni dialekt aramejskiego, ktĂłrym wciąż mĂłwi się w jego rodzinnych stronach).  W końcu pojawia się Oskar: spotkany przypadkiem polski Rom, niepoprawny gaduła, lokalny patriota z Pułtuska. Nawiązuje błyskawiczny kontakt poprzez poczucie pokrewieństwa, zaczyna mĂłwić o własnych indyjskich korzeniach (chociaĹź nigdy ani w Indiach, ani zdaje się poza granicami Polski nie był). Zaprasza Talwara do rodzinnego miasta – to małomiasteczkowe Mazowsze stanie się kontrapunktem dla Wilczej (Bareja w zaświatach uśmiecha się przez łzy wzruszenia). Otwiera się tu jakaś nowa historia, niełatwe emocje i zawahania. Przyłapałam się na zdziwieniu, kiedy reĹźyser – nie jestem juĹź pewna, czy na filmie, czy w czasie sesji q&a – opowiadał, Ĺźe kiedy słucha rodziny Oskara rozmawiającej po romsku, rozpoznaje wiele słów funkcjonujących w róşnych językach północnych Indii. (Kiedy pisałam tę recenzję, algorytm wrzucił mi do feedu post Antykwariatu Kwadryga – ktĂłry mieści się przy Wilczej, pojawia się na moment w filmie i ktĂłrego nie obserwuję – ze skanami przedwojennego polskiego wydania Debory Vogel).  To, czego w tym filmie nie ma, to wyraĹźony otwarcie gniew. Jest smutek i momenty dojmującej, przeszywającej po kość samotności; ale nigdy nie dochodzi do Ĺźadnego wybuchu. W pierwszym odruchu uznałam to za brak: jakie to polskie, pomyślałam, sympatyczne postacie, ekscentryczności dnia codziennego, dyskretny humor, humanistyczne kino dokumentalne, ktĂłre nie oskarĹźa. Chwilę później zrobiło mi się potwornie wstyd. Cały film przeszywa – tak jakoś od spodu, od dołu, lodowatą nicią – Ĺźałoba po przyjacielu reĹźysera, Adim, z ktĂłrym Talwar odkrył polskie kino leżące u ĹşrĂłdeł całej tej przygody. Łódzka filmĂłwka była oryginalnie jego pomysłem, przenieśli się do Polski we dwĂłch. Adi nie Ĺźyje – leĹźy na Cmentarzu Wojskowym, tam gdzie połowa legend polskiego kina – i Talwar chroni jego prywatność. Nie dopuszcza widzĂłw za blisko, ale dowiadujemy się, Ĺźe ta śmierć miała coś wspĂłlnego z tą niegościnną stroną polskości. "Listy z Wilczej" są więc elegią. Są teĹź upartym hołdem dla wybrania tego miejsca na Ziemi, ktĂłre nieufnie nie dowierza, Ĺźe moĹźna je wybrać, tak z własnej woli, ot tak, z czystej fantazji.Â