Zmartwychwstały na ekranie. Co obejrzeć w świąteczny czas?
Psychika ludzka jest, jak sądzę, przyczyną osobliwego paradoksu. Otóż – chociaż święta Zmartwychwstania Pańskiego są „tymi najważniejszymi” – to jednak Boże Narodzenie ma lepszy PR w popkulturze. Czy trudniej nam uwierzyć, że Bóg zmartwychwstał niż że narodził się w ciele człowieka? A może chodzi po prostu o atmosferę? Są filmy, które kojarzą nam się ze świętami […] Artykuł Zmartwychwstały na ekranie. Co obejrzeć w świąteczny czas? pochodzi z serwisu PCH24.pl.

Psychika ludzka jest, jak sądzę, przyczyną osobliwego paradoksu. Otóż – chociaż święta Zmartwychwstania Pańskiego są „tymi najważniejszymi” – to jednak Boże Narodzenie ma lepszy PR w popkulturze. Czy trudniej nam uwierzyć, że Bóg zmartwychwstał niż że narodził się w ciele człowieka? A może chodzi po prostu o atmosferę?
Są filmy, które kojarzą nam się ze świętami Bożego Narodzenia, są filmy, których fabuły osnuto na jego motywach. Ale czy są takie same filmy związane z Wielkanocą? Zdaje się, że jest ich zdecydowanie mniej. Pomijam niewysokich lotów komedie romantyczne w rodzaju Wielkanocnej niespodzianki (Easter Under Wraps z 2019 roku), a skupię się na kilku innych tytułach polecanych w tym kontekście.
W różnych rankingach można znaleźć trochę rekomendacji filmów o życiu Pana Jezusa, z których część jest po prostu kiepska, gdyż reprezentuje (niedofinansowane, o ile to najważniejsza przyczyna) tzw. kino chrześcijańskie. Ale są też bardzo dobre i niezłe. Będzie to przede wszystkim Pasja Mela Gibsona z 2004 roku, gdzie samo Zmartwychwstanie pojawia się na końcu, czy też miniserial Jezus z Nazaretu, choć scena Zmartwychwstania w nim nie występuje.
Jednym z klasyków polecanych przy okazji świąt wielkanocnych jest Ben Hur z roku 1959. Choć akcja rozwija się w nim bardzo powoli, a sam film trwa trzy i pół godziny, to w sposób przekonujący przenosi nas w realia 33 roku naszej ery. Widzimy bogatego żydowskiego księcia, który przyjaźni się rzymskim oficerem i staje przed dylematem: zachować majątek i wpływy czy wydać swoich pobratymców spiskujących przeciwko Rzymowi. Pewnego dnia Rzym upadnie i rozlegnie się okrzyk wolności, jakiego świat wcześniej nie słyszał – mówi główny bohater we wzbudzeniu. I drugi – ważniejszy – wątek: w pewnym momencie ów żyd poznaje Pana Jezusa nauczającego lud, co odmienia jego życie.
Inny klasyk nawiązujący do ostatnich chwil Pana Jezusa to Szata z 1953. Z akcją nieco bardziej wartką niż w Ben Hurze film opowiada o trybunie rzymskim Marcellusie Gallio (w którego wciela się Richard Burton), który wysłany do Jerozolimy przez przypadek otrzymuje zadanie przewodzenia oddziałowi, który wykonuje wyrok na Panu Jezusie. Wygrywa w kości Jego szatę, a dotknąwszy jej zaczyna odczuwać wyrzuty sumienia i przeżywa duchową przemianę. Trybun jest człowiekiem, który nie gryzie się w język, otwarcie kpi z cesarza Kaliguli, a jednocześnie nie unosi się typowo rzymską pychą – wykupuje greckiego niewolnika za (zbyt) duże pieniądze, po czym stwierdza, że w czasach świetności Hellady my Rzymianie byliśmy jeszcze zgrają barbarzyńców.
Nowsze filmy są już wprawdzie bardziej dynamiczne, ale nie odtwarzają tak bezpretensjonalnie czasów sprzed dwóch tysięcy lat. Warto wymienić Nowe imperium z 2006 roku (to koprodukcja przy współpracy czterech krajów – Bułgarii, Włoch, Hiszpanii i USA – znana również pod tytułami L’Inchiesta i The Final Inquiry). Pojawia się tam niezwykle ciekawy, choć – o ile mi wiadomo – niehistoryczny, pomysł. Główny bohater, Tytus Waleriusz Taurus, prowadzi jako tajny wysłannik cesarza dochodzenie w sprawie zniknięcia ciała Zbawiciela, które – jak głosi wieść – nie tyle zaginęło, co zmartwychwstało. Spotykamy Piłata, Szawła z Tarsu i Szymona zwanego Piotrem. Mamy też motyw miłosny, który urozmaica opowieść, ale przydaje jej też nadmiernej tkliwości (choć bez wyuzdanych scen). Cesarza Tyberiusza gra Max von Sydow, a barbarzyńcę, który służy naszemu Rzymianinowi… Dolph Lundgren.
Ten sam motyw śledztwa powraca w filmie Zmartwychwstały z roku 2016, choć akcja rozwija się tam wolniej, ale nie ma tam emocjonalnie podkręconego wątku miłosnego, który zaznacza się w Nowym imperium.
Ale wśród poleceń pojawiają się nie tylko filmy wprost opowiadające o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Syna Bożego. Jest też przedstawienie alegoryczne, czyli słynne Opowieści z Narni – na podstawie cyklu powieści C.S. Lewisa. Jako dziecko oglądałem brytyjską adaptację z 1988 roku i mam do niej sentyment, a oceny też ma wysokie. Natomiast na świeżo oglądałem z rodziną wersję z lat 2005-2010, która też jest niezła, a przy tym dużo bardziej spektakularna. Jest to koprodukcja brytyjsko-amerykańska. Oczywiście motyw zmartwychwstania pojawia się przy okazji postaci Aslana, który jest figurą Pana Jezusa.
Kevin na… Wielkanoc?
Telewizora nie mam od niepamiętnych lat, ale kolega twierdzi, że w czasie świąt wielkanocnych puszczają Potop. No, jakby nie było, niezły wybór, choć w tym wypadku wolę książkę. Podobny stosunek mam do ekranizacji W pustyni i w puszczy, choć oczywiście ze względu na przesłanie opowieści można i po ten film sięgnąć.
Ale skoro mowa o Kevinie, który „tradycyjnie” puszczany jest na Boże Narodzenie, to od siebie poleciłbym kilka tytułów po prostu pozytywnych w swoim wydźwięku, które nie obraziłbym się, gdyby były puszczane w telewizji, choć nie mają nic wspólnego z Wielkanocą.
Najpierw starsze. Przede wszystkim Opowieść o Robin Hoodzie i jego wesołych kompanach z roku 1952. To prosta, lekka i przyjemna wersja legendy o stróżu lasu Sherwood, zrealizowana w stylu typowym dla epoki sprzed 1968 roku, a więc można ją śmiało oglądać z całą rodziną. Produkcja promuje stary dobry motyw sprawiedliwości stojącej ponad niesprawiedliwą władzą, a wątek miłosny w niczym nie uchybia zasadom skromności i dobrego smaku.
I dwa filmy również stare, ale nieco cięższe w swym wydźwięku. Po pierwsze Mała księżniczka z 1939 o dziewczynce, której ojciec (brytyjski oficer wysłany do Afryki dla stłumienia buntu Burów) zostaje uznany za zaginionego, lecz ona cały czas wierzy, że odnajdzie go wśród rannych, a w międzyczasie zmaga się z nieprzyjemnościami na pensji prowadzonej przez zasadniczą i niezbyt empatyczną matronę.
Po drugie, Pollyanna z 1960. Akcja dzieje się w typowym protestanckim miasteczku, w którym nawet pastor tańczy tak, jak mu zagra bogata dziedziczka. Wszyscy się jej boją, a ona paraliżuje normalne życie swoją apodyktyczną zachowawczością. Mała, tytułowa Pollyanna stopniowo kruszy jednak wszystkie serca. Film bawi i ma bardzo pozytywne przesłanie, a do tego (pewnie niecelowo) obnaża hipokryzję protestantyzmu.
Poleciłbym też dwa nowsze filmy, z których szczególnie pierwszy – Ojciec panny młodej z 1991 roku – jest wyjątkowo na czasie. Ta komedia nakręcona ponad trzydzieści lat temu doskonale (i z mądrą puentą) pokazuje niedojrzałość współczesnych mężczyzn. Głównym bohaterem jest wesoły przedstawiciel klasy średniej w wieku średnim, który właśnie wydał córkę za mąż i rozmyśla tylko o tym, co będzie robił jako świeżo upieczony „słomiany kawaler”. Tymczasem nagle okazuje się, że zostanie nie tylko dziadkiem, ale i… ojcem, gdyż jego żona, choć jest w wieku tuż przed menopauzą, zaszła jeszcze w ciążę. Śledzimy drogę jego zapóźnionego dojrzewania w stylu typowej amerykańskiej opowieści, gdzie atmosfera filmowej przypowieści łączy się z realiami sielskiego przedmieścia jednego z kalifornijskich miast.
Drugi – Niesforna Zuzia, również z roku 1991 – jest już typową wielkomiejską baśnią. Tytułowa Zuzia pozostaje pod opieką bezdomnego, sympatycznego, acz całkowicie nieustatkowanego, mężczyzny. Oboje zyskują szansę na nowe życie, gdy poznają piękną i zamożną Grey, do której mieszkania trafiają podstępem i rychło zdobywają drogę do jej serca. To odwrócona opowieść o Kopciuszku, ale w żaden sposób nie razi feministycznym wydźwiękiem, mówi raczej o równości szans, jaką daje miłość.
Na koniec warto wspomnieć tytuł, który… jeszcze nie powstał. Chodzi oczywiście o osławioną drugą część Pasji Mela Gibsona (The Passion of the Christ: Resurrection), która, gdyby ujrzała światło dzienne, to byłaby filmem bodaj najbardziej wprost traktującym o fakcie Zmartwychwstania Pańskiego. Pytanie tylko, czy będzie filmem dobrym? Sądząc po najświeższej próbie tworzenia przez Gibsona „kina katolickiego” (Ojciec Stu, o którym pisałem tu) można mieć wątpliwości. Ale to czas pokaże…
A co Państwo poleciliby na okres świąt wielkanocnych?
Filip Obara
Zobacz także:
Od „Tego wspaniałego życia” do „Holiday”. Jak filmy świąteczne „pogrzebały” Narodzonego?
Artykuł Zmartwychwstały na ekranie. Co obejrzeć w świąteczny czas? pochodzi z serwisu PCH24.pl.