
Jakub Szymański jest pewny siebie jak amerykańscy sportowcy. To dobrze. Ale tym razem chyba to go zgubiło. Bo na halowych MŚ w Nankinie tak bardzo patrzył w górę, na wielkiego Granta Hollowaya, że zapomniał o patrzeniu pod nogi i potknął się na ostatnim płotku w półfinale. Wielka szkoda - prowadził, pewnie zmierzał do finału. A tam zdawał się mieć zarezerwowany srebrny medal. Nic nie zdziałał nawet nasz specjalista od protestów, Filip Moterski. - Sędziowie wiedzieli, że przyjdę, ale nic to nie dało - mówi nam działacz.