Musimy pamiętać / Pod szarym niebem
Niewiele było momentów prawdziwych wzruszeń filmowych w trakcie seansów, które zapisałyby się w mojej pamięci tak mocno jak zeszłoroczny pokaz "Pod szarym niebem" na festiwalu w Gdyni. Pod koniec projekcji, w formie epilogu, na ekranie pojawiły dokumentalne fragmenty protestów przeciw reżimowi Aleksandra Łukaszenki – protestów relacjonowanych przez Katsiarynę Andryevą, białoruską dziennikarkę,
Niewiele było momentów prawdziwych wzruszeń filmowych w trakcie seansów, które zapisałyby się w mojej pamięci tak mocno jak zeszłoroczny pokaz "Pod szarym niebem" na festiwalu w Gdyni. Pod koniec projekcji, w formie epilogu, na ekranie pojawiły dokumentalne fragmenty protestów przeciw reżimowi Aleksandra Łukaszenki – protestów relacjonowanych przez Katsiarynę Andryevą, białoruską dziennikarkę, której działalność i walka o wolność były inspiracją dla debiutanckiego filmu Mary Tamkovich. Te kilka urywków puentujących całość znakomitej, realistycznej i przerażającej opowieści wstrząsnęło mną na tyle, że po dziś dzień myśląc o "Pod szarym niebem", nie potrafię się od tych emocji dystansować. To w nich bowiem tkwi siła tego równie wyjątkowego, co ważnego dzieła. Film stanowi twórcze rozwinięcie nagradzanego na wielu festiwalach krótkiego metrażu "Na żywo", skupiającego się na procesie streamowania, w ukryciu przed władzami, demonstracji w Mińsku (w ten sposób mogło je zobaczyć znacznie więcej osób; rejestracja wideo jest zarówno dowodem brutalnych pacyfikacji, jak i – z perspektywy lat – upamiętnieniem osób protestujących). W pełnym metrażu sam wątek streamingu pojawi się ponownie na samym początku, jednak znana widowni rodzimych shortów historia pozostanie jedynie prologiem – "Pod szarym niebem" opowiada bowiem o rozlicznych represjach, z jakimi muszą mierzyć się główni bohaterowie: Lena oraz jej mąż Ilja. Ona – dziennikarka absolutnie niesłusznie i w sposób skandaliczny aresztowana i oskarżona; on – próbujący ustalić, co dzieje się z Leną, wciąż nachodzony i obserwowany przez aparat przymusu, który próbuje złamać jego wolę walki. Mara Tamkovich pracowała przez lata w mediach – stąd zapewne każda scena, każdy kadr nie pozwalają nam zapomnieć, jak ważną rolę pełni niezależne dziennikarstwo; zwłaszcza w krajach przepełnionych propagandą i manipulacją. "Pod szarym niebem" jest zarówno hymnem dla niezłomności charakteru głównej bohaterki (jak i innych skazanych przez reżim za swoją walkę o prawdę), hołdem dla osób ryzykujących wszystko dla swoich ideałów, ale także wzruszającym obrazem samotności i rozdzielenia. Emocje te wybrzmiewają zwłaszcza w znakomitej roli Valentina Novopolskijego, którego Ilja mimo widocznej internalizacji uczuć, co jakiś czas pęka – nie są to jednak pełne aktorskiej szarży eksplozje, do jakich często przywykliśmy; to ledwo zauważalna zmiana mimiki, zagubienie w oczach, pojedyncze gesty; na nich zbudowana jest cała siła opowieści, jaką nosi w sobie jego bohater. Wyciszenie narracji, powiązane dramaturgicznie z nastrojem postaci, pozwala wybrzmieć "Pod szarym niebem" własnym głosem. Jest to głos bez mała wybitny – słyszalny zwłaszcza w arcydzielnej sekwencji spotkania Leny (świetnie zagranej przez powracającą do roli z "Na żywo" Aliaksandrę Vaitsekhovic) z Ilją. Nie zdradzając zbyt wiele, nie sposób nie zauważyć w niej ogromnego ładunku przemyśleń, refleksji, podejść i spojrzeń, zawartych w scenariuszu napisanym przez samą reżyserkę. I choć czasem konieczne w opowieści jest podanie w wątpliwość obranego kierunku – w żadnej chwili nie miałem wrażenia, że wątpi w swoich bohaterów sama autorka; czuć, że stoi za nim murem i ich wspiera. Choć podział na film formy i film treści może niektórym wydać się anachroniczny, to "Pod szarym niebem" – za sprawą wyboru klucza wizualnego, zakładającego, że kamera nie ma przeszkadzać bohaterom i odciągać uwagi widza od historii (o czym wspominała sama reżyserka w ramach konferencji prasowej FPFF) – jest zdecydowanie dziełem przedkładającym opowieść nad obraz. Zdjęcia autorstwa Krzysztofa Treli w tym założeniu sprawdzają się znakomicie; są w pewien sposób tradycyjne, unikają estetyzacji, ale jednocześnie – co dla części będzie zdecydowanie wadą – nie wyróżniają się, nie pozwalają siebie polubić. Stanowią jedynie medium do poznawania dalszego biegu ekranowej historii. W tej kwestii nagrodzony za debiut w Gdyni film Tamkovich przypomina duchowego spadkobiercę rzadziej obecnie spotykanego w Polsce kina społecznie zaangażowanego, synonimicznego w okresie transformacji ustrojowej z twórczością Krzysztofa Krauzego, czy też interwencyjnymi odsłonami kina moralnego niepokoju. Pisząc o kontekstach stylistycznych, muszę jednak podkreślić: "Pod szarym niebem" to bardzo osobny i udany film, który mam nadzieję zaznaczy swoje miejsce w świecie rodzimej kinematografii. Jest bowiem bardzo ważnym nośnikiem pamięci; mam nadzieję, że seans nakłoni Was, by później przeczytać rozmowy z reżyserką, która opowiada o prawdziwej historii, a to zachęci Was do poznania losów Andryevy, do zapoznania się z listą osadzonych niezależnych dziennikarzy, więźniów dyktatury. Jestem bowiem przekonany, że te 82 minuty powodują, że o ich historii nie sposób zapomnieć. Powiem więcej: że nie można o niej zapomnieć.