Marzenia senne, nasza nocna terapia

Sny to jedna z największych zagadek nauki – splatają się w nich ogrom fascynujących odkryć i bezkres wciąż nierozpoznanych zagadnień. Nic dziwnego, że zajmują się nimi zarówno neurologia i psychologia, jak i ezoteryka 
czy poppsychologia.

Mar 4, 2025 - 18:24
 0
Marzenia senne, nasza nocna terapia

Wychodzę z imprezy, na której nie chcę być. Doganiają mnie na niej twarze i sytuacje, które przynoszą trudne wspomnienia. Uświadamiam sobie jednak, że wcale nie muszę wśród nich tkwić. Wybiegam w nieznane osiedle i odkrywam, że obca przestrzeń układa się w spiralne piętra. Gubię drogę. Nie wiem, jak wrócić do punktu wyjścia, ale przecież wcale nie chcę do niego wracać. Wspinam się więc na kolejne poziomy tego dziwacznie zagiętego miasta, czuję niepokój, wreszcie docieram na szczyt. Drewniany krużganek oplatają pnącza, a zza niego uderza widok – coś jakby pochłonięty przez dziki las mariaż europejskich miast wchodził klifami w ocean. Oczywiście o zachodzie słońca, oczywiście w ciepły wieczór. Powietrze pachnie najlepszym możliwym połączeniem słońca, drewna, soli i wilgoci. Klisza, siedem cudów świata na jednym obrazku. Pomimo kiczu jest to piękne i o dziwo daje poczucie bezpieczeństwa. Dociera do mnie, że to miasto zawsze tu było, a gdyby trudne doświadczenia nie przepędziły mnie z parteru, nie dowiedziałabym się, że mieszkam nad oceanem. Puf, taśma się urywa. Mój pies żąda spaceru.

Pierwsza myśl, jaka dogania mnie po przebudzeniu, to wątpliwość, czy śnienie spirali i obrazów tak oczywistych w interpretacji, że aż kłują w oczy, to efekt słuchania dzień wcześniej o strukturze jaźni, czy też po prostu większego uwrażliwienia na to, by wyłapać i odtworzyć architekturę własnego snu. W końcu to pierwsza opowieść, jaką odnotowuję od razu po otwarciu oczu zgodnie z zaleceniami z kursu o dumnej nazwieKraina snów 2.0, na który zapisuję się, aby poznać psychoezoteryczny aspekt interpretacji marzeń sennych i skonfrontować go z doniesieniami współczesnej nauki. Ciekawi mnie to zderzenie jednocześnie bliskich i dalekich sobie światów: psychoanalizy, która snami zajmuje się od swojego zarania, i poppsychologii, która pomieszała rozmaite kulturowe i naukowe przekazy, spłycając je do postaci senników i ukręconych z plastiku łapaczy snów. Neurologii, która na sny patrzy przez pryzmat fizjologii i dynamiki impulsów zachodzących w mózgu, oraz ezoteryki, która przypisuje snom wartość mistyczną. Fascynuje mnie, co ten mariaż praktyk mówi o nas dzisiaj, oraz jakie przekazy na temat rzeczywistości – zarówno przeżywanej subiektywnie, jak i wspólnotowo – można ze snów wyczytać bez bycia posądzonym o zawierzanie gusłom.

(Nie)ciekawe opowieści

Według powszechnego przekonania powinniście jednak już zarzucić czytanie tego tekstu. Podobno nie ma nic nudniejszego od słuchania o tym, co się komuś śniło. „Jedyną rzeczą, której nienawidzę bardziej od moich własnych snów, są twoje sny. (…) «Latałem nad jeziorem Michigan różowym samolotem», zaczynasz, «tylko że to nie było prawdziwe jezioro Michigan…», i już tonę, pokryty pajęczynami, przysypany wirującym kurzem nudy” (przeł. Z.K.) – pisał na stronie internetowej „The New York Review of Books” amerykański pisarz Michael Chabon.

A jednak, gdy wśród znajomych i przyjaciół rozeszła się fama, że w ramach przygotowywania eseju o snach będę zgłębiać nie tylko neurologiczne, biologiczne i psychologiczne aspekty snów, ale również ich wymiar symboliczny – naszą odwieczną skłonność do szukania w nich ukrytych przesłań, znaczeń, a nawet przepowiedni – okazało się, że wielu z nas bliżej niż do Chabona jest do filozofa i teoretyka kultury Paula B. Preciada, który we wstępie do zbioru esejówMieszkanie na Uraniestwierdza, że „żadnej egzystencji nie da się całkowicie oddać w jej szczęściu lub szaleństwie bez uwzględnienia onirycznych doświadczeń” (przeł. Agata Araszkiewicz). „Istnieją sny, które ze względu na swą zmysłową intensywność, realizm, a właściwie nieobecność realizmu, zasługują na wpisanie w autobiografię tak samo jak faktycznie przeżyte zdarzenia – przekonuje Preciado. – To odwrotność maksymy Calderona de la Barki: nie chodzi o uznanie, że życie jest snem, ale o zrozumienie, że sny są także formą życia”.

Nic więc dziwnego, że prawie każdy, kto słyszał, że będę się snom przyglądać i o nich pisać, odpowiadał: „To posłuchaj, co mi się śniło! I powiedz mi, co to znaczy”. W efekcie w ostatnich tygodniach usłyszałam ogrom opowieści, które ucieszyłyby niejednego scenarzystę. Historie o goniących ludzi chłopcach-dyniach, światach przeczących prawom fizyki, odbytych we śnie rozmowach z byłymi partnerami i zmarłymi bliskimi. Przypomniałam sobie, za co tak bardzo sny kocham – ich pokrętną logikę, eksplozję wyobraźni, zabawę znaczeniami i porządkami, przekładanie życia na surrealistyczne kolaże. Pierwszy wniosek, jaki przyszedł więc do mnie, nim jeszcze usiadłam do pisania, był taki, że ignorując sny, nosimy w sobie ogrom niewysłuchanych historii. Prawdziwych przygód lub nieobojętnych doświadczeń, które być może przyniosły nam jakąś emocjonalną prawdę, ale zepchnięte w kąt, jako nieistotne i niebyłe, niemo domagają się wysłuchania i zrozumienia.

Dlaczego niemo? Odpowiedzi na to pytanie dostarcza mi złośliwość Chabona. „Jeszcze gorszymi od prawdziwych snów, moich czy twoich, (…) są sny bohaterów książek i filmów – stwierdza amerykański pisarz. – Nikt, nawet ciocia Em, nie chce słyszeć o śnie Dorotki, kiedy budzi się pod koniecCzarnoksiężnika z Krainy Oz. Jako czysta fantazja podróż do Krainy Oz jest niezrównana, radosna, prężna od prawdy; nazywanie tego snem (…) oznacza zdewaluowanie go, zaprzeczenie mu, kłamstwo”.

Przyglądam się tym słowom w dniu śmierci Davida Lyncha, gdy moje media społecznościowe zalewa fala wynurzeń o tym, jak ważnym wizjonerem był autorMulholland Drive,Blue VelvetczyMiasteczka Twin Peaks. Zewsząd padają takie hasła jak „formacyjny”, „wywrotowy”. „Wielki, religijny mistyk, nieodrodny syn Junga”. „Pokazał nam, że to, co istnieje, wcale nie istnieje” – stwierdził na swoim facebookowym koncie Jakub Żulczyk. „Jak złapać w dłoń to, co się śni?”

Przeczytaj też:Czy możemy żyć dłużej?

Przypominam sobie słynną scenę, w której agent Cooper ląduje w czerwonym pokoju z tańczącym karłem – jedną z najbardziej charakterystycznych scenerii z rozbuchanej wyobraźni Lyncha – i ciekawi mnie, czy i na takich obrazach Chabon ziewa i zgrzyta zębami. A zaraz potem zastanawiam się, dlaczego nieraz tak nas irytują historie, które kończą się konstatacją: „to wszystko był sen”? Dlaczego traktujemy sny jako coś niebyłego, skoro przecież coś się jednak wydarzyło – i to coś, na znaczenie czego powoływała się w swojej działalności od wieków rzesza artystów, przywódców politycznych i naukowców? Czym to „coś” właściwie jest? Czy rzeczywiście czymś zupełnie oderwanym od świata fizycznego? Co możemy ze snów wyczytać? I dlaczego, wbrew przekonaniu, że sny nikogo nie obchodzą, okazują się one dla tak wielu z nas ważne i ciekawe?

Złamać kod snu

„Nasz współczesny niedbały stosunek do snów jest nie tylko aberracją na tle dziejów ludzkości, ale też szczególnym paradoksem dzisiejszej kultury. Ludzie obsesyjnie śledzą wyniki najnowszych badań na temat snu, aczkolwiek naukowcy wciąż nie są zgodni, dlaczego właściwie co noc tracimy świadomość” (przeł. Krzysztof Umiński) – pisze amerykańska dziennikarka naukowa Alice Robb w książceSiła snów. W podobnym duchu tajemnicę śnienia opisuje Matthew Walker, profesor psychiatrii w Harvard Medical School oraz profesor neuronauki i psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, założyciel słynnego Instytutu Badań nad Snem.

W książceDlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennychstwierdza, że „największe umysły – w tym laureat Nagrody Nobla Francis Crick, który odkrył strukturę DNA, słynny rzymski pedagog i retor Kwintylian, a nawet Sigmund Freud – próbowały rozszyfrować zagadkowy kod snu. Na próżno” (przeł. Jacek Konieczny). Kod snu być może nadal nie został w pełni złamany, ale nie pozostał też całkowitą enigmą. Walker i Robb są jednak zgodni: sny to jedna z największych zagadek nauki, w której splatają się w niemal równych proporcjach ogrom fascynujących odkryć i bezkres wciąż nierozpoznanych zagadnień.

Jak pisze Walker, co noc w zasadzie doświadczamy objawów właściwych psychozie: widzimy rzeczy, których nie ma (halucynacja), wierzymy w rzeczy, które nie mają prawa być prawdziwe (urojenia), tracimy poczucie czasu, miejsca i samych siebie (dezorientacja) oraz przeżywamy emocjonalnyrollercoaster(labilność emocjonalna), aby rano większości z tych doznań nawet nie pamiętać (amnezja). Próba zrozumienia, co się właściwie z nami dzieje podczas doświadczania marzeń sennych, wydaje się więc naturalnym odruchem – a wyjaśnienia przynoszone przez współczesną naukę, mówiące, że sen jest „złożoną, metabolicznie aktywną i celowo uporządkowaną serią odrębnych stanów”, zdają się nie odpowiadać na wszystkie pytania.

Dzienniki snów powstawały niemal we wszystkich dawnych cywilizacjach i kulturach, od starożytnego Egiptu czy Grecji po średniowieczną Japonię, i od początku dopatrywano się w nich ukrytych znaczeń. Polskie piśmiennictwo może pochwalić się choćby „sennikami loteryjnymi”, które w interpretacji marzeń sennych doszukiwały się podpowiedzi wygranych liczb. WedługSennika loteryjnego nowego przez doświadczonego loterją graczanapisanego z 1832 roku, „komu przyśnił się żołądek lub cud, powinien postawić na liczbę 66. Cukierki w snach sugerują, by skreślić 46, a rwanie pieprzu w ogrodzie – 29”.

Istnieją też teorie mówiące, że to właśnie potrzeba spisywania snów i odnajdywania w nich komunikatów od wyższych istot stoi za narodzinami pisma. Nic więc dziwnego, że jak podają psycholodzy Patrick McNamara i Kelly Bulkeley, próby tłumaczenia snów i doszukiwania się w nich przekazów rządzą się analogicznymi prawami co egzegeza tekstów religijnych. Co prawda, już w antyku pojawiały się odważniejsze głosy twierdzące, że za marzeniami sennymi musi stać coś bardziej przyziemnego aniżeli enigmatyczna boska interwencja – Arystoteles doszukiwał się ich związków z doświadczeniami przeżywanymi w stanie świadomości, Hipokrates zaś z atakującymi organizm chorobami – ale dopiero w połowie XIX wieku zainteresowano się śnieniem na poważnie, od strony ściśle empirycznej.

Jednym z pierwszych naukowców, który skonfrontował się z tezą o związkach marzeń sennych z doświadczaniem rzeczywistości, był francuski lekarz Louis Alfred Maury, który do badań wykorzystał… samego siebie. Gdy asystent Maury’ego łaskotał go w trakcie snu piórkiem po nosie, badacz odnotował sen o zrywaniu z twarzy maski. Gdy asystent skropił mu twarz wodą, Maury śnił o poceniu się i piciu wina. Lekarz wywiódł z tego (dziś wiemy – błędny) wniosek, że sny powstają w chwili przebudzenia i stanowią odpowiedź na stany fizykalne.

Te być może nieszczególnie imponujące dowody okazały się jednak istotne dla szerszego powiązania snów z fizjologią i doświadczanymi stanami emocjonalnymi – nie tylko były bezpośrednią inspiracją dla dzieł sztuki, takich jak słynny obraz Salvadora DalegoSen spowodowany lotem pszczoły(nie bez powodu na jednej z ulotek wydanych w 1925 roku przez Biuro Poszukiwań Surrealistycznych – organizację zrzeszającą surrealistów – znalazła się odezwa: „Rodzice! Opowiadajcie dzieciom swoje sny”), ale też uchyliły drzwi pogłębionej analizie świadomości i nieświadomości, którą niedługo później zajął się autor przełomowych badań nad marzeniami sennymi Sigmund Freud.

Chociaż – jak wspaniale podsumował to Walker – „Freud miał w połowie rację, ale jednocześnie całkowicie się mylił”, zdyskredytowane po latach odkrycia ojca psychoanalizy były konieczne dla późniejszych przełomów z obszaru dzisiejszej neuronauki. To Freud jako pierwszy jasno wskazał, że za powstawanie snów odpowiedzialny jest umysł, i uczynił z nich przedmiot dociekań akademickich. Autor wydanej w 1899 roku książkiObjaśnianie marzeń sennychdoszukiwał się jednak w snach przede wszystkim nieuświadomionych pragnień i popędów, głównie natury seksualnej lub zasadzających się na doświadczeniach z dzieciństwa.

Freud, jak wspaniale podsumował to Walker, „miał w połowie rację, ale jednocześnie całkowicie się mylił”.

Przykładowo wszelkie wyśnione podłużne przedmioty – choćby parasol czy strzelba – miały zdaniem Freuda reprezentować falliczność, a więc odnosić się do męskiego członka, a przedmioty coś skrywające, jak szkatułki, szafy czy naczynia, odnosić się do kobiecej waginy. W jego interpretacji sny to przede wszystkim manifestacja popędów i konfliktów, które domagają się uwagi na jawie. Jak zauważa Walker, freudowska psychoanaliza cierpiała jednak na ciężką „chorobę ogólnikowości” – „oferowane przez nią interpretacje, podobnie jak horoskopy, są na tyle niekonkretne, że wydają się pasować do każdej sytuacji”.

Nie były jednak zupełnie pozbawione sensu. Freud doszukiwał się w snach uniwersalnej wartości symbolicznej i nieświadomego aktu przekładania rzeczy przeżytych na jawie (tak zwanych „okruchów dnia”) na alegoryczne obrazy i opowieści. Dziś, między innymi dzięki metodom skanowania mózgu i badaniom Roberta Stickgolda z Uniwersytetu Harvarda (do czego wrócę), wiemy, że sny polegają raczej na przetwarzaniu emocji niż doświadczeń – i sięgają o wiele głębiej aniżeli wyłącznie do naszej ograniczanej przez kulturę seksualności. Niemniej „jeżeli istnieje jakakolwiek nić narracyjna łącząca nasze życie dzienne i życie senne, to są nią niepokoje emocjonalne” – tłumaczy Walker, dodając, że „jeżeli istnieje coś takiego jak «okruch dnia», to ma postać kilku ziarenek upuszczonych na pustynię naszego snu”.

Ziarenka te wydały …