KOCHANY CHRABĄSZCZ, czyli symbol III Rzeszy, który został twarzą Disneya

Rok 1933. Adolf Hitler dochodzi do władzy nad państwem niemieckim. Jego dalekosiężna wizja państwa obejmuje nie tylko dyskryminację mniejszości żydowskiej, wprowadzenie systemu monopartyjnego czy uruchomienie skutecznej machiny propagandowej. Ambicje Führera sięgają także rejonu motoryzacyjnego. Jeszcze w tym samym roku w mieście Wolfsburg kładzie kamień węgielny, na którym to stanie monumentalna fabryka produkująca samochody symbolizujące pragnienie […]

Kwi 27, 2025 - 07:44
 0
KOCHANY CHRABĄSZCZ, czyli symbol III Rzeszy, który został twarzą Disneya

Rok 1933. Adolf Hitler dochodzi do władzy nad państwem niemieckim. Jego dalekosiężna wizja państwa obejmuje nie tylko dyskryminację mniejszości żydowskiej, wprowadzenie systemu monopartyjnego czy uruchomienie skutecznej machiny propagandowej. Ambicje Führera sięgają także rejonu motoryzacyjnego. Jeszcze w tym samym roku w mieście Wolfsburg kładzie kamień węgielny, na którym to stanie monumentalna fabryka produkująca samochody symbolizujące pragnienie każdego Niemca. To właśnie pod skrzydłami Volkswagena konstruktor Ferdinand Porsche wykreuje na zlecenie kanclerza pojazd, który będzie z najwyższym honorem reprezentował szybką komunikację z punktu A do punktu B. 

Kto by pomyślał, że 30 lat później po pierwszym volkswagenie garbusie opuszczającym taśmociąg produkcyjny to właśnie ten samochód wpadnie w oko samemu Waltowi Disneyowi. Tak jest. Magnat rozrywki dla całej familii, poszukując gwiazdy projektu o tematyce wyścigowej, postawił na projekt będący wizytówką szczęśliwego życia w obszarze III Rzeszy.

Kochany chrabąszcz to lekkie kino rozrywkowe powstałe z inicjatywy aktora Deana Jonesa (młodsze pokolenie pamięta zapewne w jego wykonaniu kreację diabolicznego weterynarza z Beethovena), którego współpraca z Disneyem trwała raptem kilka wiosen. Pewnego dnia bowiem odwiedził biuro swego chlebodawcy, trzymając pod ręką koncept kręcący się wokół pierwszych samochodów, które zawładnęły amerykańską szosą. Disney większy potencjał wyczuł jednak w historyjce zatytułowanej roboczo Car, Boy, Girl spod pióra Gordona Buforda i to właśnie ten projekt doczekał się sygnału startu. Stołek reżyserski powierzył swemu zaufanemu człowiekowi Robertowi Stevensonowi, którym przedtem stał za kilkoma hitami wytwórni, jak chociażby oscarową Mary Poppins (1964).

Fabuła koncentruje się na losach kierowcy rajdowego Jima Douglasa, którego kariera zaczyna stać pod znakiem zapytania. Z kolejnych wyścigów coraz częściej wraca nie w towarzystwie srebrzystego pucharu, tylko skasowanego wraku ciągniętego przez hak holownika. Większy pożytek z udziału Jima w wyścigach wydaje się mieć jego mechanik i najlepszy kumpel Tennessee, dla którego kolejna porcja złomu przyniesiona do domu zawsze jest tworzywem dla jego artystycznych wizji. Rozczarowująca passa budzi w rajdowcu także obawy wobec sytuacji finansowej. Postanawia zatem wyruszyć na poszukiwania samochodu wyścigowego, którym mógłby wrócić do gry w wielkim stylu. Los sprawia, że w luksusowym salonie samochodowym to samochód znajduje jego… i to dosłownie. Jim, jak to w tego typu historiach bywa, nie jest z początku przekonany co do ewentualnej współpracy z tytułowym Volkswagenem. Przełom następuje w momencie, gdy odkrywa, że kierowany przez niego Garbus jest… istotą żyjącą. Rajdowiec i pojazd ochrzczony jako Herbie okazują się stanowić razem na torze zwycięski żywioł nie do opanowania. Do tego stopnia, że szybko budzą oni zainteresowanie konkurencji…

Kochany chrabąszcz to raczej tytuł, który przeciętnemu zjadaczowi polskiego chleba nie powie zbyt wiele. Co najwyżej zada on pytanie, czy to nie jakiś film przyrodniczy. Bądź co bądź sukces po drugiej stronie Atlantyku był niepodważalny. Przy budżecie zamykającym się w 5 milionach zarobił we wszystkich kasach kinowych 51 milionów. Dało to zielone światło na całą franczyzę o przygodach sympatycznego Garbusa na torze wyścigowym. Herbie startował jeszcze w trzech sequelach, serialu, a nawet w dwóch remake’ach – nie licząc bardziej znanego Garbi – superbryka (2004) z udziałem Lindsay Lohan i Michaela Keatona o sile serii przypomnieć miał także telewizyjny remake z 1997, w którym to za kierownicę Herbiego wskoczył… Bruce Campbell. Jak widać, wytwórnia Myszki Miki już wtedy nie próżnowała z dojeniem marki. 

Filmowi Stevensona zdecydowanie nie brakuje wiele, jeśli mowa o walorach rozrywkowych. Historia jest prościutka, ale i pełna serca. Na pierwszym planie mamy przede wszystkim nieidealną przyjaźń człowieka ze zanimizowanym bytem, która przeciwstawia się chciwości osoby trzeciej. Nie grzeszy także specjalną oryginalnością, jeśli mowa o bohaterach. Tak więc dostajemy na pierwszym planie rzeczonego charyzmatycznego protagonistę, a jako wsparcie uroczą dziewczynę oraz kumpla służącego za comic relief. Mamy też oczywisty czarny charakter, który w porównaniu do przedstawiciela dobra w filmie propaguje luksusowe życie. Schematyczność jednak nie jest problemem, jeśli się przyjmie konwencję jako znak czasów, w jakich on powstawał.

Motorem napędowym okazują się właściwie sekwencje wyścigowe, które są niczym podwieczorek dla kryjącego się wewnętrznego dziecka. Jazdą bez trzymanki jest przede wszystkim finałowy pojedynek na torze o prawo do posiadania Herbiego. Dla wielbicieli mającej premierę w tym samym czasie kreskówki Hanny–Barbery Odlotowe wyścigi będzie to z pewnością emocjonujący rajd. Jego największą atrakcją jest zdecydowanie częstotliwość niegrzeszącego błyskotliwością, ale wciąż sympatycznego humoru na minutę. Ubaw z seansu także jest po części zasługą obsady. Wyróżnić należy dwie kreacje aktorskie – pierwsza to Buddy Hackett jako pomagier Jima na torze, a poza torem jego współlokator, mechanik i przyjaciel. Popularny niegdyś amerykański komik czuje się jak ryba w wodzie w roli poczciwego wielbiciela irlandzkiej kawy i z miejsca zyskuje sobie sympatię widza. Wisienką na torcie jest tu jednak występ Davida Tomlinsona (pamiętny Mr. Banks z Mary Poppins), który zdecydowanie przeżywa niebywałą zabawę, przywdziewając elegancki garniak czarnego charakteru. Jego Thorndyke to łotr iście przerysowany i pozbawiony hamulców. Idealnie się zatem wpisuje w konwencję produkcji o Garbusie z własnymi uczuciami i nie pozwala widowni na nudę. W pewnym momencie tylko się czeka na kolejną scenę z udziałem wrednego sabotażysty z szelmowskim wąsikiem. Tak samo nie wypada nie wspomnieć ani słowa o chwytliwym motywie muzycznym skomponowanym przez wówczas nadwornego kompozytora wytwórni Myszki Miki – czterokrotnie nominowanego do Oscara George’a Brunsa.

Kochany chrabąszcz to film, który – choć posiada na lakierze tą blisko 60-letnią rdzę – to jednak wciąż wygodnie się w nim siedzi. Jeśli przymknąć oko na naiwność historii, żarty, które nie zawsze wywołują choćby uniesienie brwi czy nawet niektóre sceny (chociażby ponury moment, gdy przybity Herbie próbuje ze sobą skończyć, zjeżdżając z mostu), to warto załapać się na przejażdżkę Herbiem po ulicach San Francisco lat 60. Dla wielbicieli wiatru we włosach i spędzania czasu całą rodziną z pewnością będzie to pozycja jak znalazł.