80 lat Uniwersytetu Łódzkiego. Dziecko robotniczej Łodzi czy elitarna akademia?

Premiuje aspiracje elitarne, nie cele dydaktyczne czy wspieranie demokracji i wartości społecznych. The post 80 lat Uniwersytetu Łódzkiego. Dziecko robotniczej Łodzi czy elitarna akademia? first appeared on „Nowy Obywatel” - pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej.

Maj 11, 2025 - 15:51
 0
80 lat Uniwersytetu Łódzkiego. Dziecko robotniczej Łodzi czy elitarna akademia?

Uniwersytet Łódzki wchodzi w jubileuszowy rok w cieniu starych sporów i nowych napięć. Historia uczelni robotniczej Łodzi spotyka się dziś z logiką rankingów, punktów i mierzalnej efektywności. W tle toczy się mniej widoczna, ale kluczowa rozmowa o tożsamości akademii: czy zdoła ona oprzeć się pokusie forsowanego przez Ministerstwo projektu „uczelni badawczej” i pozostać otwarta nie tylko dla elit?

24 maja 1945 r. Rada Ministrów uchwaliła dekret powołujący do życia Uniwersytet Łódzki. Rzecz jasna, jak to zwykle bywa z proklamacjami tego rodzaju, ówczesny rząd nie tyle stwarzał nową uczelnię, ile raczej potwierdzał pewien stan faktyczny – sankcjonował proces, który rozpoczął się wraz z początkiem marca, tj. dwa miesiące przed wejściem w życie aktu kapitulacji Niemiec.

Początków Uniwersytetu Łódzkiego upatrywać można zresztą jeszcze w czasach przedwojennych w powstałym w 1928 r. łódzkim oddziale Wolnej Wszechnicy Polskiej: warszawskiej uczelni kojarzonej z tradycjami lewicowymi, od początku otwartej dla słuchaczy o żydowskim pochodzeniu oraz osób spoza kręgu elit. Dość wspomnieć, że w Łodzi na przełomie 1936 i 1937 r., gdzie WWP prowadziła kilka kierunków studiów, m.in. filozofię, historię czy studia ekonomiczno-społeczne, ponad 35% wszystkich studentów pochodziło z rodzin pracowników fizycznych lub rolników. Jak pisano w tym okresie w kręgach endeckich, Wolna Wszechnica miała trudnić się „masową produkcją proletariatu inteligenckiego”, oferując „półinteligentom” zdobywanie „pozorów wyższego wykształcenia” (tygodnik „Myśl Narodowa” z 3 marca 1935). Wraz z końcem wojny rektor właśnie tej uczelni, prof. Teodor Vieweger, objął rolę pierwszego rektora pierwszego uniwersytetu państwowego robotniczej Łodzi.

Dwa dni przed proklamacją wspomnianego dekretu prof. Vieweger zginął w wypadku samochodowym. W połowie lipca jego funkcje przejął prof. Tadeusz Kotarbiński, etyk i logik, przedstawiciel szkoły lwowsko-warszawskiej – dziś unieśmiertelniony w brązie patron Uniwersytetu Łódzkiego, stojący na cokole przy drzwiach wejściowych Rektoratu. Jak na początku lat 50. pisał historyk prof. Marian Serejski, Uniwersytet w tym okresie „wkroczył zdecydowanie na tory normalnej szkoły akademickiej i ukształtował się na jej wzór” („Pierwsze pięć lat humanistyki na UŁ”).

Podkreślę przy tym, że przed ustawą o szkołach wyższych z 1951 r. uczelnie cieszyły się względną autonomią – nie istniały w każdym razie ścisłe wytyczne czy odgórne instrukcje, poprzez które władze centralne miałyby narzucać szkołom wyższym ich „oblicze społeczno-ideologiczne”. Z tej perspektywy pierwsze lata Uniwersytetu Łódzkiego możemy postrzegać w kategoriach otwartego procesu negocjowania jego charakteru. Uwidacznia to już choćby skład Komitetu Organizacyjnego. W źródłach z tego czasu powtarza się informacja, że większość jego członków „była znana z działalności w ruchach liberalno-postępowych lub wyraźnie lewicowych” (J. Chałasiński, „Początki Uniwersytetu robotniczej Łodzi”, s. 52), w rzeczywistości jednak historie „ojców (i jednej matki) założycieli” tej Uczelni były znacznie bardziej skomplikowane. I tak na przykład dr Jan Oko – profesor z Wilna, twórca filologii klasycznej w Łodzi, tj. mojej własnej Katedry i kierunku – jeszcze w 1939 r. sympatyzował z faszyzmem, pisząc peany na cześć Mussoliniego, „wielkiego wychowawcy swojego narodu” („Mussolini a pomniki starożytnego Rzymu” z „Kuriera Wileńskiego”). Tym samym u początku Uniwersytetu ścierały się ze sobą różne wrażliwości czy wizje powojennej akademii jako takiej: uczelni robotniczej, otwartej nie tylko dla wąskich elit; szkoły „miejskiej”, silnie osadzonej w kontekstach lokalnych i odpowiadającej na potrzeby społeczności Łodzi; uniwersytetu przedwojennego, elitarnego, „liberalno-mieszczańskiego”.

Wykluwająca się z tych napięć łódzka Uczelnia stała się przestrzenią ogólnopolskiego eksperymentu. Tak na przykład w 1946 r. wprowadzono do senatu – bodaj po raz pierwszy w Polsce – przedstawicieli społeczności studenckiej (niestety, decyzję po dwóch latach cofnięto z powodu nacisków Ministerstwa). W tym samym okresie w łódzkim czasopiśmie „Kuźnica” toczone były także debaty dotyczące m.in. idei autonomii uniwersyteckiej w perspektywie reform socjalistycznych.

Jak zauważył Michał Serejski, za rektoratu prof. Kotarbińskiego Uniwersytet Łódzki „wkroczył na tory” trzeciej z wyszczególnionych wizji, tj. uczelni elitarnej. Przy czym nie musiał być to proces podyktowany świadomą decyzją czy wypracowaną w toku debaty strategią. Dalszy bieg historii uczelni wyznaczyła raczej „pamięć instytucjonalna”, sięgająca czasów sanacji. Mam na myśli przyzwyczajenia kadry dydaktyczno-naukowej i wzorce pracy oraz nauczania, jakie większość z nich mniej lub bardziej świadomie reprodukowała przez kolejne lata. Nie oznacza to również, że dwa pozostałe kierunki na zawsze zniknęły z horyzontu strategii, celów czy tożsamości właściwych dla uniwersytetu i społeczności, które przez kolejne 80. lat będą go współtworzyć.

Przede wszystkim nie sposób oddzielić łódzkiej uczelni od kontekstów lokalnych, miejskich. Od samego początku ponad połowa osób studiujących pochodziła z województwa łódzkiego. Przyjazd studentów spoza regionu oznaczał zaś nie tylko przyrost tzw. kapitału społecznego, lecz także inwestycje w infrastrukturę (plan budowy miasteczka akademickiego przygotowano już w 1947 r.). Jednocześnie przemysłowa Łódź, posiadająca w II poł. XIX i na pocz. XX w. „charakter miasta półkolonialnego, pozbawionego całego szeregu instytucji właściwych wielkim miastom, a zwłaszcza instytucji kulturalnych”, staje się sprawdzianem dla marksistowskich wyobrażeń o roli nauki – zmierzających do „ścisłego powiązania działalności uniwersytetów z całością procesów społecznych w okresie przebudowy ustrojowej” (Jan Szczepański, „Uniwersytet Łódzki na tle potrzeb kulturalnych miasta Łodzi”, 1952). Otwartą kwestią pozostaje, czy UŁ wywiązał się z tego zadania. Dość wspomnieć jednak, że biblioteka akademicka, której zręby powstały już w lutym 1945 r., pięć lat później liczyła ponad 80-tysięczny księgozbiór, dostępny dla wszystkich mieszkańców.

Oprócz nowych obiektów, projektów rewitalizacyjnych czy działalności kulturalnej, obecność Uniwersytetu w mieście wyrażała się poprzez procesy demokratyzacji jego życia społecznego. Sztandarowym przykładem jest, rzecz jasna, trwający 28 dni i angażujący ponad 8 tys. osób okupacyjny strajk studencki – pokłosie sierpnia 1980 r., powstanie, które z protestami łódzkich pracowników dzieliło postulaty, klimat społecznego niezadowolenia czy formy oporu. Zaangażowanie osób studiujących w protesty w Łodzi sięga zresztą daleko wstecz: jego przejawy odnaleźć można już w latach 50. i źródłach dotyczących na przykład strajków tramwajarzy (zob. „Opowiedzieć Uniwersytet. Łódź akademicka w biografiach…”, 2015).

O ile Łódź XIX-wieczna zawdzięczała swój rozwój pracownicom i pracownikom fabrycznym, w XX wieku (zwłaszcza pod koniec tego stulecia) stała się miastem studenckim sensu stricto. W wypadku miasta postindustrialnego, które po roku 90. borykało się ze spadkiem produkcji przemysłowej, wysokim bezrobociem, niekorzystnymi trendami demograficznymi i innymi społecznymi kosztami tzw. transformacji ustrojowej Planu Balcerowicza, obecność tak wielu szkół wyższych stanowiła ratunek – a przynajmniej ważny punkt zaczepienia zarówno dla dalekosiężnych planów strategicznych, jak i bardziej ulotnych wyobrażeń i lokalnej tożsamości. Powojenna historia miasta w dość oczywisty sposób krzyżuje się więc z rozwojem samego Uniwersytetu – w kontekście przemian ustrojowych można zaś powtórzyć słowa prof. Stanisława Liszewskiego, byłego rektora UŁ: „Łódź akademicka to jest wszystko, co najlepsze mogło się przytrafić Łodzi”.

Uniwersytet Łódzki kończy 80. lat. Nadchodzi tym samym okres obchodów jubileuszowych i podsumowań – mam nadzieję, że także refleksji nad tożsamością wspólnoty akademickiej i kierunkiem jej dalszego rozwoju.

W dotychczasowych debatach dostrzegam napięcia, jakie zarysowały się już u jego początku. Z jednej strony słyszę o uczelni elitarnej – aspirującej do miana „uczelni badawczej” w rozumieniu ustawy ministra Jarosława Gowina z 2018 roku. W tym modelu na pierwsze miejsce wysuwa się ambicja stania się silnym i konkurencyjnym ośrodkiem naukowym. Z drugiej strony mówi się o uczelni młodej, awangardowej, inkluzywnej, „dziecku robotniczej Łodzi”, zrodzonym w okresie powojennym dzięki oddolnym wysiłkom lokalnych działaczy oświatowych.

Co istotne, tak jak w okresie powojennym kierunki rozwoju UŁ zdeterminowały dawne nawyki i wzorce pracy akademickiej, tak i dziś horyzont akademickiej „normalności” wyznacza ideologia neoliberalizmu lat 90., wywierająca na uczelnie wyższe wolnorynkową presję opłacalności czy krótkoterminowej „racjonalności” ekonomicznej, tym samym gubiąca dalekosiężne cele czy wartości (pisał o tym na początku b.r. dr Aleksander Ostapiuk). I podobnie jak miało to miejsce w okresie powojennym, realna autonomia akademii słabnie pod naciskiem forsowanych przez Ministerstwo modeli przemian („adaptacji”) uczelni wyższych. Zamiast bezpośrednich nacisków przymus sprawowany jest jednak poprzez subwencje, przyznawane, jak wiadomo, w oparciu o kategorie oraz rankingi, w większości oparte o kryteria ilościowe (liczbę publikacji), premiujące aspiracje elitarne (model uczelni badawczej), nie cele dydaktyczne czy wspieranie przez akademię demokracji i wartości społecznych.

Kryteria oceny działalności akademickiej w ostatnich latach stały się celem samym w sobie. Pogoń za tego rodzaju wskaźnikami nie może jednak przesłaniać nam fundamentalnych wartości, które definiują społeczności akademickie. Dość wspomnieć trzy filary Uniwersytetu Łódzkiego, zapisane w jego dokumentach strategicznych: kategorie wolności, odwagi i niezależności. Zobowiązują nas one do szerszego spojrzenia na rolę akademii i docenienia wizji uniwersytetu otwartego: inkluzywnego, wspierającego; uniwersytetu, którego władze będą opierać się pokusie forsowanego przez ministerstwo projektu „uczelni badawczej” i doceniać nie tylko przyrost punktów za publikacje, lecz także wysiłki wkładane przez pracowników w dydaktykę czy budowanie lokalnych społeczności. Nie zapominajmy przy tym o silnych związkach uczelni z ich miejskim otoczeniem. Przy czym ostatni postulat stanowi obustronne zobowiązanie, angażujące także władze miejskie. Jeżeli chcą one, aby miasta, którymi zarządzają, cieszyły się renomą „akademickich”, same także muszą dać coś od siebie: budować miejskie akademiki, zapewniać dobry i tani transport zbiorowy czy we współpracy z władzami uniwersytetów oferować młodym pracownikom tanie mieszkania.

Bo jak pisano w „Dzienniku Łódzkim” z lutego 1946 r., „Trzeba gdzieś mieszkać, aby móc pracować. Muszą się znaleźć mieszkania dla nauczycielstwa uniwersyteckiego, a w mieszkaniach – elementarne zaopatrzenie”.

dr Jan Skarbek-Kazanecki

Grafika w nagłówku tekstu: Tumisu from PixabayThe post 80 lat Uniwersytetu Łódzkiego. Dziecko robotniczej Łodzi czy elitarna akademia? first appeared on „Nowy Obywatel” - pismo na rzecz sprawiedliwości społecznej.