Zdrajca zawsze będzie szedł sam
You'll never walk alone, czyli "nigdy nie będziesz szedł sam". Tytuł utworu, który w latach sześćdziesiątych stał się hymnem Liverpoolu i stanowi nierozerwalną częsć tożsamości klubu z Merseyside, czasem jest wytykany fanom The Reds. Na przykład wtedy, gdy wpadają w furię po ogłoszeniu, że Trent Alexander-Arnold wraz z końcem sezonu odejdzie z klubu. Kibice z [...] Artykuł Zdrajca zawsze będzie szedł sam pochodzi z serwisu Angielskie Espresso.

You’ll never walk alone, czyli „nigdy nie będziesz szedł sam”. Tytuł utworu, który w latach sześćdziesiątych stał się hymnem Liverpoolu i stanowi nierozerwalną częsć tożsamości klubu z Merseyside, czasem jest wytykany fanom The Reds. Na przykład wtedy, gdy wpadają w furię po ogłoszeniu, że Trent Alexander-Arnold wraz z końcem sezonu odejdzie z klubu. Kibice z Anfield w jasny sposób wyrazili swoje zdanie na ten temat. Oczywistym jest, że Anglik miał pełne prawo podjąć taką decyzję i wybrać inną scieżkę kariery. W coraz szybciej pędzącym świecie nie ma już chyba miejsca na sentymenty i romantyzm. Fani Liverpoolu też mają jednak prawo czuć się zdradzeni.
There’s only one Steven Gerrard
Realia współczesnego futbolu są zupełnie odmienne, niż kilkadziesiat lat temu. Niegdyś ogromne transfery gotówkowe były rzadkością, a większość europejskich lig posiadała limit obcokrajowców, przez co nieliczni stranieri tylko uzupełniali skład w zdecydowanej większosci złożony z wychowanków i krajowych zawodników. Te czasy już nigdy nie wrócą. Futbolowy łańcuch pokarmowy jest coraz bardziej bezwzględny. Niemal każdy zawodnik prędzej czy później opuszcza piłkarskie gniazdo w drodze sukcesy i chwałę. U drapieżników ze szczytu piramidy juniorom najtrudniej jest przebić się do przepełnionej gwiazdami jedenastki. Do tego prawdopodobieństwo, że talent na miarę elitarnego klubu pojawi się akurat w jego akademii nie jest wysokie. Mimo wszystko, choć zdarza się to coraz rzadziej, czasem fani mogą obserwować z poziomu trybun kogoś, z kim mogą się identyfikować. Kogoś, kto jest jednym z nich. Kogoś jak Francesco Totti, Paolo Maldini czy… Steven Gerrard.
Dziennikarze z Hiszpanii, Anglii i innych zakątków świata we wtorek ogłosili to, czego od dawna spodziewali się fani angielskiego futbolu. Fabrizio Romano stwierdził, że słynne „here we go” jest tylko kwestią czasu. Trent Alexander-Arnold ustalił szczegóły piecioletniego kontraktu z Realem Madryt i wraz z końcem sezonu przeniesie się z Liverpoolu do Madrytu. Plotki łączące Anglika z mistrzami Europy krążą już od rozpoczęcia sezonu, więc informacja ta nie była szokiem. Szczególnie biorąc pod uwagę, że zbliża się koniec sezonu, a The Reds wciąż nie ogłosili podpisania nowego kontraktu ze swoim wychowankiem.
Tym bardziej, że od pewnego czasu Anglik przejawiał oznaki braku motywacji do gry na Anfield. Virgil van Dijk w trakcie meczu przeciwko Manchesterowi United krzyczał na swojego partnera z defensywy, kiedy ten truchtał przy obu straconych bramkach. Liczne plotki, sprzeczne doniesienia i przeciągające się negocjacje miały wpływ na to, że mimo ponad dziesięciopunktowej przewagi na pozycji lidera, nastrój wokół Liverpoolu był daleki do idealnego. Po ostatnim mistrzostwie, na które fani czekali trzydzieści lat, z powodu pandemii nie zorganizowano prawdziwej fety. Teraz, nawet jeśli Liverpool wygra tytuł, kibice zapewne nie będą mogli cieszyć się w stu procentach. Wszystko przez odejście ukochanego wychowanka.

Mural obok Anfield
Nowy Galáctico
Przenosiny do najbardziej utytułowanego klubu na świecie wydają się naturalnym, kolejnym krokiem w karierze prawego obrońcy. Alexander-Arnold wygrał ze swoim lokalnym klubem każde możliwe trofeum i jest na dobrej drodze, by po raz drugi zdobyć tytuł mistrza Anglii. Trent ma na swoim koncie rekord asyst wśród defensorów w Premier League, nagrodę najlepszego młodego zawodnika ligi i wielokrotne nominacje do jedenastek sezonu w Anglii, Europie i na świecie. Można z dużą pewnością stwierdzić, że pozostając w Liverpoolu, obrońca mógłby tylko powtarzać poprzednie sukcesy. Na koncie ma przecież wiele ikonicznych momentów, takich jak słynny corner taken quickly, oprócz gabloty pełnej trofeów.
Mimo wszystko mogłoby być ich więcej. The Reds z Alexandrem-Arnoldem w składzie dwukrotnie przegrali finał Ligi Mistrzów z… Realem. Dwukrotnie ulegli też Manchesterowi City o jeden punkt w Premier League. Madrytczycy są za to najlepszymi specjalistami w kolekcjonowaniu trofeów. Hiszpanie zdominowali Ligę Mistrzów, wygrywając sześć z jej ostatnich jedenastu edycji. Los Blancos to największy klub na świecie obok Barcelony. Rywalizacja obu gigantów elektryzuje fanów na całym świecie. Zawodnicy obu ekip są znani na każdym zakątku globu. Nawet przez osoby, które nie interesują się futolem. Ponadto słoneczna stolica Hiszpanii oprócz pogody oferuje kompletnie inne możliwości, niż mały, portowy i deszczowy Liverpool, w którym Trent spędził całe życie.
Co najważniejsze, Florentino Pérez zbudował w Madrycie trzecie galaktyczne pokolenie. Latem plejadę gwiazd uzupełnił Kylian Mbappé, a przecież Francuz na Bernabéu zastał Viníciusa Juniora, Fede Valverde, Antonio Rüdigera, Thibauta Courtois czy… Jude’a Bellinghama. To Anglik miał być kluczem w negocjacjach pomiędzy Realem, a Alexandrem-Arnoldem. Pomocnik jest najlepszym przyjacielem Trenta spośród reprezentacyjnych kolegów i miał przekonać go do zalet, jakie niesie za sobą gra dla Realu. Co ciekawe, Bellingham przed transferem do Madrytu był łączony z Liverpoolem. Często mówiono, że to Trent mocno namawiał go do przenosin na Anfield.