Trening ludzkość zgotowany przez zamordystów. 5 lat temu w Polsce „wybuchła” plandemia

Jak komuś urwało nogę, to nie mógł wejść do szpitala, zanim nie przetestowano go na COVID i nie odczekał 24 godzin na wynik. Ludzie nie umierali więc na koronawirusa, tylko zaczęli umierać wtedy, kiedy przestano ich leczyć. Jak komuś wyszedł pozytywny test, to nie lądował na ortopedii ze swoją nogą, tylko na wydziale covidowym, gdzie leżał koło […] Artykuł Trening ludzkość zgotowany przez zamordystów. 5 lat temu w Polsce „wybuchła” plandemia pochodzi z serwisu PCH24.pl.

Mar 18, 2025 - 07:39
 0
Trening ludzkość zgotowany przez zamordystów. 5 lat temu w Polsce „wybuchła” plandemia

Jak komuś urwało nogę, to nie mógł wejść do szpitala, zanim nie przetestowano go na COVID i nie odczekał 24 godzin na wynik. Ludzie nie umierali więc na koronawirusa, tylko zaczęli umierać wtedy, kiedy przestano ich leczyć. Jak komuś wyszedł pozytywny test, to nie lądował na ortopedii ze swoją nogą, tylko na wydziale covidowym, gdzie leżał koło cukrzyka, rakowca, zawałowca, wylewowca itd., do których nie przychodzili specjaliści, tylko przychodził ogólny lekarz, który od czasu do czasu wstawiał pacjentów na respirator, z którego zdecydowana większość już nie wróciła. Jak ktoś „miał szczęście” i wylosował negatywny test, to szedł na ortopedię, neurologię, kardiologię, czy inny oddział i był tam leczony. Tego typu działania pozabijały mnóstwo ludzi – mówi Jerzy Karwelis, felietonista tygodnika „Do Rzeczy” oraz autor bloga Dziennik Zarazy.

200 tysięcy nadmiarowych zgonów; paraliż służby zdrowia; paraliż gospodarki; zamknięte kościoły, szkoły, cmentarze, lasy czy ogródki działkowe… Mija pięć lat od wybuchu tzw. pandemii koronawirusa. Dlaczego ta operacja się udała?

Udała się, ponieważ ludzie zawierzyli tzw. autorytetom, które biorą pieniądze za to, żeby „chronić ich przed takimi zjawiskami”.

Udało się to przeprowadzić, ponieważ zadziałały strach, lęk i panika. Ludzie się przestraszyli, a potem oddali swoją wolność za pozorne, fałszywe bezpieczeństwo i tak już zostało.

Obecnie wiele osób zreflektowało się i doszło do wniosku, że to, z czym mieliśmy wówczas do czynienia, była jednak duża przesada, ale jednocześnie działa u nich mechanizm wypierania i nie chcą się przyznawać do tego, że przez dłuższy czas godzili się z covidowymi idiotyzmami i próbują znaleźć jakąś racjonalizację swoich dziwnych wtedy zachowań.

Ale przecież wśród polskich polityków jest całkiem sporo lekarzy: Stanisław Karczewski, Bartosz Arłukowicz, Władysław Kosiniak-Kamysz, Czesław Hoc, Bolesław Piecha, Łukasz Szumowski, Katarzyna Sójka, Tomasz Grodzki i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego oni też w to szli? Nie zorientowali się na początku, że to wszystko ściema i globalna operacja na ludzkości? A może po prostu musieli w to iść, a jeśli tak, to dlaczego?

Przypomnijmy sobie, co działo się przez pierwsze dni. Praktycznie wszyscy, łącznie z głównym epidemiologiem kraju prof. Włodzimierzem Gutem naśmiewali się z dziennikarzy, że robią sensację z grypy. W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko o 180 stopni tak jakby wszyscy eksperci, którzy do tej pory mówili, iż nowa choroba to po prostu kolejna odmiana grypy, dostali telefony z pogróżkami, że albo zmienią narrację, albo…

W poniedziałek prof. Gut i jemu podobni wyśmiewali maseczki, a we wtorek mówili, że bez maseczki wszyscy zginiemy. Co takiego się stało, że tak diametralnie zmienili narrację – tego nie wiem, mogę się tylko domyślać.

Mam znajomego, który pracował w pierwszych dniach tzw. pandemii przy Panu prezydencie. Opowiadał mi on o pojawiających się wersjach i symulacjach tego wszystkiego, co się stanie i może się stać. I co zrobiono? Wybrano najgorszą, najczarniejszą, najmroczniejszą.

Proszę pamiętać, że wówczas po Europie ze swoimi wykresami jeździł niejaki Ferguson. Co było na tych wykresach? Że wszyscy zginiemy, jeżeli się nie pozamykamy w domach, nie nałożymy maseczek, nie odizolujemy się od wszystkiego i wszystkich. Te wykresy nabrały międzynarodowej popularności, a politycy się do nich panicznie odnieśli wprowadzając lockdowny i inne obostrzenia. Jak to tłumaczyli? Że lepiej działać ostro, niewspółmiernie do ewentualnego zagrożenia, nad-reakcyjnie, gdyż w demokracji panika ludu staje się politycznym przymusem.

W związku z tym, że główny winowajca tzw. pandemii, czyli media rozpętał pandemię strachu politycy musieli pokazać, że „coś robią” i dlatego podejmowali nielogiczne, absurdalne, przynoszące więcej szkody niż pożytku, ale jednocześnie bardzo widowiskowe decyzje. Nieważne, że nie miały one żadnego uzasadnienia epidemiologicznego. Ważne, że „coś się robiło”.

Oczywiście mechanizm ten nie dotyczył tylko Polski, ale praktycznie całego świata. Władzę w poszczególnych krajach przyjmowała grupka pięciu, sześciu osób kompletnie niepatrzących na dane epidemiologiczne i kompletnie nieznających się na tym, co robili. Oni przyjęli za pewnik, że trzeba izolować od siebie ludzi. Jeśli dodamy do tego rekomendacje, które przychodziły z WHO, to zobaczymy, że wszędzie mieliśmy praktycznie to samo z kilkoma lokalnymi specyfikami.

Tutaj jednak pozwolę sobie przypomnieć fenomen Szwecji, której władze ogłosiły światu, że tamtejsi eksperci sądzą inaczej niż reszta świata; że skoro jest to wirus mało śmiertelny, szybko transmisyjny, to i tak się wszyscy zakażą i będzie to samo, co z każdą sezonową grypą – ludzie nabiorą zbiorowej odporności, więc nie ma sensu niszczyć ich normalnego życia, a jak komuś się pogorszy, to pojedzie do szpitala, a nie zamknie się go w domu i będzie leczyć za pomocą telefonu, bez kontaktu z lekarzem.

Bardzo dziękuję, że wywołał Pan redaktor właśnie Szwecję na temat której krąży niemal tyle samo legend, co na temat Bergamo…

Statystyki mówią bardzo dokładnie i jednoznacznie, że tzw. pandemia potraktowała Szwecję tak samo jak inne kraje, które się zamykały. Różnica polega na tym, że Szwecja nie rozmontowała służby zdrowia i gospodarki.

Większy odsetek śmiertelności w Szwecji miał mieć miejsce w tamtejszych domach opieki i domach starców. Czy to prawda? 

Tak, to jest prawda, ale miało to inne przyczyny niż te, o których rozpisywały się covidowe media.

Sytuacja ze Szwecją była jak z tarantulą na torcie. Wszyscy widzieli, że jest słabo, bo strategia Szwecji zaprzeczała temu wszystkiemu, co działo się na świecie. W związku z tym media i politycy w ogóle nie patrzyli w tamtą stronę, a jak już to robili, to tylko po to, żeby zdezawuować szwedzką strategię.

Szwedzi początkowo tak jak wszyscy spanikowali i wówczas kilkaset pielęgniarzy przestało odwiedzać osoby starsze w domach opieki. Stało się to jednak dlatego, że pielęgniarze spanikowali i tylko dlatego. W związku z tym w szwedzkich domach starców mógł być większy odsetek zgonów, ale nie wynikał on z działania „morderczego koronawirusa”, tylko dlatego, że zawiedli ludzie i osobami starszymi nie miał się kto opiekować.

Co ciekawe wszyscy liczyli statystyki w domach starców w Szwecji, a nikt nie liczył statystyk w domach starców w Niemczech, we Francji etc. Po prostu w przypadku Szwecji próbowano wykorzystać ilość zgonów w domach starców do obalenia ich strategii.

W tym samym czasie w Polsce panowało przekonanie, że ludzie umierali wyłącznie na covid i na nic innego…

Z danych statystycznych dostarczonych przez Ministerstwo Zdrowia nie wynikało w ogóle, że ktokolwiek pandemicznie choruje, a tym bardziej umiera. Syndromy niewydolności dróg oddechowych były w czasie tzw. pandemii niższe niż przed nią. Obłożenie szpitali w czasie tzw. pandemii było niższe niż przed nią. Te obrazki, które widzieliśmy o zatłoczonych szpitalach to była „bujda na resorach”.

Ludzie umierali, ponieważ do szpitali przestano przyjmować naprawdę chorych, a przyjmowano „chorych na koronawirusa”.

Statystyki pokazują jednoznacznie, że ludzie umierali w domach. Nie w szpitalach na wydziałach covidowych, tylko w domach.

Co więcej: nie umierali na covid, tylko na nieleczone ciężkie choroby. Pamięta pan akcję ujednoimienniania szpitali?

Tak.

Szpitale, w których były różne oddziały do leczenia, że tak powiem, prawdziwych chorób de facto zamykano i robiono z nich placówki, w których kładziono ludzi chorych na grypę, bo wyszedł im pozytywny test.

Oczywiście w każdej sezonowej grypie zdarzają się powikłania. Obecnie mamy taki sam odsetek powikłań pogrypowych, jak mieliśmy w przypadku 83. dnia tzw. pandemii, czyli 25 maja 2020 roku,  kiedy wszyscy byliśmy pozamykani. Według szefa GIS obecnie mamy od 2 milionów do 2,5 miliona chorych na grypę. Gdybyśmy ich wszystkich przebadali na okoliczność posiadania lub nieposiadania koronawirusa, to gwarantuję Panu, że mielibyśmy z 10 proc. wyników pozytywnych. Czyli mielibyśmy 200-250 tysięcy chorych na COVID.

Niektórzy dalej mają takie zacięcie, że idą i testują się, czy mają COVID-a czy nie, chociaż z tej wiedzy nic nie wynika. Takich przypadków było 4 tysiące w pierwszym tygodniu lutego tego roku. Przy takich wynikach po 80 dniach tzw. pandemii mieliśmy lockdowny, maseczkowanie, zamknięte szkoły itd. A teraz mamy podobne wyniki i nic się nie dzieje. Jedyną różnicą jest to, że obecnie jak ktoś ma te objawy COVID-owe, które są praktycznie tożsame z objawami grypy, to idzie do lekarza, do którego w czasie tzw. pandemią nie mógł pójść, i ten lekarz siedzi naprzeciwko bez żadnej maseczki i mówi: „To grypa, trzeba wziąć witaminki, wypić sok z malin i położyć się do łóżka, żeby nabrać odporności”. Lekarz nie wysyła już na żaden test, bo jemu jest wszystko jedno, na jakiego rodzaju grypę ludzie teraz chorują, bo leczy się ją tak samo. 

I tak było zawsze, z wyjątkiem tzw. pandemii. W tzw. pandemii wysyłali ludzi na testy.

Jak ktoś się „załapał” na pozytywny wynik, to szedł całkiem inną ścieżką. Jak komuś urwało nogę, to nie mógł on wejść do szpitala, zanim nie przetestowano go na COVID i nie odczekał 24 godzin na wynik.

Ludzie nie umierali więc na koronawirusa, tylko zaczęli umierać wtedy, kiedy przestano ich leczyć. Jak komuś wyszedł pozytywny test, to nie lądował on na ortopedii ze swoją nogą, tylko na wydziale covidowym, gdzie leżał koło cukrzyka, rakowca, zawałowca, wylewowca itd., do których nie przychodzili specjaliści, tylko przychodził ogólny lekarz, który od czasu do czasu wstawiał pacjentów na respirator, z którego zdecydowana większość już nie wróciła

Jak ktoś „miał szczęście” i wylosował negatywny test, to szedł na ortopedię, neurologię, kardiologię, czy inny oddział i był tam leczony.

Tego typu działania pozabijały mnóstwo ludzi. To się zaczęło w połowie września 2020 roku. Do połowy października 2020 roku, czyli w ciągu miesiąca, ponad normatywnie zmarło 40 tysięcy osób…

Czyli w ciągu miesiąca Świnoujście, bądź Mikołów, albo Sieradz, ewentualnie inne podobnej wielkości polskie miasto – mówiąc kolokwialnie – zniknęło, wymarło?

Tak. Ludzie umierali głównie przez teleporady, a konkretnie niewykryte zapalenia płuc…

Jaka była mechanika? W rekomendacjach Rady Medycznej i konsultantów krajowych było napisane coś takiego: „W razie teleporady przy objawach covidowych przez 2 tygodnie nie ordynować antybiotyków”.

Proszę sobie to wyobrazić: jest Pan lekarzem, który odbiera telefon od kogoś, kto mówi, że ma objawy covidowe, a wcześniej grypowe. Co się działo w takim przypadku przed tzw. pandemią? Pacjent zjawiał się w gabinecie i relacjonował, jakie ma objawy. Co robił lekarz? Osłuchiwał mu płuca. Jak osłuchać płuca przez telefon? Nie da się. Co zaś da się zrobić? Można zaordynować szerokiego spektrum antybiotyk na wszelki wypadek, bo pacjent może mieć zapalenie płuc, a lekarz o tym nie wie, bo rozmawia z nim przez telefon, a nie przez stetoskop. To powinna być reguła! A co zrobili „specjaliści” w czasie tzw. pandemii? Coś dokładnie odwrotnego – orzekli, że przez 2 tygodnie nie ordynuje się.

Jak to tłumaczono?

Że koronawirus jest wirusem, a antybiotyki nie zabijają wirusów. Antybiotyki zabijają bakterie. To prawda, tylko, że 95 proc. wirusowego zapalenia płuc kończy się bakteryjnym zapaleniem płuc, na które działają antybiotyki.

Ponieważ tego nie robiono, ludzie dochodzili do skrajnej postaci nieleczonego zapalenia płuc i albo padali w domu, albo ich przywozili kosmici w stanie ciężkim na SOR. Tam dostawali respirator, który miał śmiertelność do 90 proc.

Proszę popatrzeć na statystyki. Do września ludzie nie umierali na masową skalę mimo, że wirus szalał u nas od marca. Pootwieraliśmy się na wakacje, nic się nie stało. Ale jak zaczęliśmy grzebać w służbie zdrowia, to się zaczęło. I to jest główna przyczyna śmiertelności.

Efektem pandemii jest układ 2×200. 200 tysięcy nadmiarowych zgonów i 200 miliardów złotych wrzuconych na niepotrzebne tarcze, ponieważ niepotrzebnie wprowadzono lockdowny.

Minęło 5 lat. Wszystko już jest jasne. Nic z tego nie polegało na żadnej medycznej prawdzie, a zachowania były co najmniej panikarskie, choć wielu uważa, że wszystko zrobiono z premedytacją.

Co w związku z tym stało się w Bergamo, którym wydawało by się poważni ludzie straszą nas do dziś?

Bergamo to był spektakl polegający głównie na tym, że dwa obrazki zostały zapamiętane. Ciężarówki pełne trupów i zadyma na SOR-ach.

I trzeci obrazek, czyli puste o każdej porze dnia i nocy ulice Bergamo.

Dokładnie! Później puste ulice mieliśmy w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu etc. Jakby ktoś chciał nas na to przygotować…

Bergamo to był wjazd medialny koronawirusa do Europy. Przed Bergamo wszyscy się śmiali z koronawirusa, że to następna sezonowa grypa, że Chińczycy zwariowali etc.

Po Bergamo nie było już śmiechów. Wirus wjechał do Europy w sensie medialnym i trzeba przyznać, że medialnie była to super przygotowana akcja.

O co chodzi z ciężarówkami pełnymi trupów? Odpowiedź jest następująca: wszystkie zakłady pogrzebowe w Bergamo były covidowo zamknięte. W kostnicach zbierały się trupy. Były to normalne trupy ludzi, którzy umarli ze starości, bo się czymś zachłysnęli, bo spadli ze schodów, bo ich prąd kopnął etc. Nikt ich nie odbierał, bo były zamknięte cmentarze, a zakłady pogrzebowe nie funkcjonowały. W pewnym momencie okazało się, że nie ma już miejsca w chłodniach do trzymania ciał, więc zarządzono ich wywózkę. I co zrobiły media? Spektakl. Ile tam było i czego na tych ciężarówkach to tego nikt nie wie.

Ja tylko widziałem, że one stały zamiast jechać. I to była taka historia.

Druga sprawa: we Włoszech jest bardzo niewydolna służba zdrowia. Jak wszyscy panikarze, jak wszyscy naprawdę chorzy, którym odmówiono kontaktu w przychodniach nagle zjechali się do szpitali, to miał tam miejsce istny Armagedon. I tyle…

Powtórzę: Bergamo to był spektakl medialny, po którym wszyscy oszaleli. Codziennie były słupki, trupy, cudawianki, a tzw. eksperci krzyczeli, że wszyscy umrzemy.

Czyli już wiemy skąd opowieść podpułkownika dr. hab. Siewiery o tym, że na własne oczy widział w Bergamo ciężarówki pełne trupów…

To dobry przykład. Załóżmy, że rozmawia Pan z fachowcem, który podkreśla, że jest naukowcem, że opiera się na medycynie, a potem jedynym dowodem, jaki przedstawia jest to, co widział. Czyli gdyby w Bergamo obok ciężarówek, o których mówimy pojawiła się ubrana na czarno kobieta z miotłą, to powiedziałby on, że na własne oczy widział Babę Jagę? Taki ktoś powinien mówić twardymi danymi o śmiertelności, o współczynnikach zjadliwości wirusa, a nie, że widział cztery ciężarówki… Co to jest za dowód?

Z drugiej strony mieliśmy osoby, które ze wszystkich sił udowadniały, że nie było żadnych ciężarówek, że nie było żadnych magazynów z trumnami, że to zdjęcia sprzed lat etc. Zaczynam podejrzewać, że rozpuszczali to ci sami ludzie, którzy nas z każdej straszyli, żeby ośmieszyć wszystkich, którzy zadają niewygodne pytania, albo powołują się na twarde dane… 

Nie można tego wykluczyć. To naprawdę była bardzo dobrze przygotowana akcja. Jednym z jej elementów było to, że pojawili się ludzie wątpiący naprawdę w to co się dzieje. Jak zareagowali ci wszyscy, którzy chcieli, aby sanitaryzm się rozrósł? Zaczęli wypuszczać szereg fejkowych wariatów, z których później się śmiali. Właśnie stąd się wzięło „foliarstwo” i „płaskoziemstwo”. Jak ktoś uważał coś innego o koronawirusie niż obowiązująca narracja, to robiło się z niego kogoś, kto uważa, że Ziemia stoi na dwóch żółwiach i się spada za horyzontem. Co ma jedno do drugiego? Co ma noszenie foliowych czapek, które mają nas ochronić od promieniowania kosmicznego do tego, że ktoś uważa, iż testy PCR nie działają? Wszystkich wrzucono do jednego defamacyjnego wora.

Pod względem propagandowym była to więc operacja wojskowa: wróg, strach, ban na informacje, dyskredytowanie wszystkich mających inne opinie, cenzura jak w ZSRR etc.

Tzw. pandemia była taką próbą zobaczenia, jak można włożyć nóż obostrzeń w masło społeczne. I okazało się, że można bez końca to pchać.

Kiedy zaczęło zdychać, no to przebito to kolejną kartą. Jakich mamy czterech jeźdźców apokalipsy? Zarazę, głód, wojnę i śmierć. Mieliśmy zarazę, która zadziałała jak zadziałała. Teraz zaraza została przebite następną kartą, czyli wojną.

A umowa z Mercosur to będzie kolejna karta – głód?

Pośrednio tak, bo wykończy nasze lokalne rolnictwo.

Pamięta Pan redaktor sprawę łowców skór z łódzkiego pogotowia sprzed 25 lat?

Oczywiście.

Zastanawiam się, czy w czasie tzw. pandemii nie mieliśmy do czynienia z nową odsłoną „łowców skór”…

Jeśli tak, to na masową, systemową, globalną wręcz skalę.

Nie trzeba być foliarzem, żeby poczytać dokumenty z Davos, gdzie jedna czwarta dotyczy depopulacji… 200 tys. nadmiarowych zgonów w Polsce i kolejne miliony na świecie pokazują, że być może plan zawartych w tych dokumentach jakoś został wykonany.

Poza tym chyba tylko Pan Bóg tak naprawdę wie, co pływa w żyłach ludzi, którym wstrzyknięto preparat nazywany szczepionką mRNA.

Do tej pory sprawa była czysta: jak organy kontrolne wprowadzały jakiś lek, to od razu siadano nad nim z lupą i patrzono, co on tam tak naprawdę w skali populacyjnej robi, czy to po roku, czy to po dwóch latach, czy to u kobiet ciężarnych, czy to u chorych na cukrzycę etc. Proszę zauważyć: w przypadku szczepionek mRNA nikt się tym nie zajmuje, co wskazuje na to, że na złodzieju czapka gore. Nikt nie bada korelacji ze szczepieniami ewidentnych wysypów jakichś dziwnych chorób dotyczących grup społecznych, populacyjnych, demograficznych, których wcześniej nie było, tych wszystkich zakrzepic, zawałów, wylewów etc. Jeśli mamy kilkusetprocentowe wzrosty wylewów krwi do mózgu u kilkuletnich dzieci, a nauka się tym nie zajmuje, nie bada z czego to wynika, to automatycznie powinno zadawać się pytania. Nikt ich jednak nie zadaje. Dlaczego? Moim zdaniem wszystko zostało zbadane, ale wyniki są takie, że nie można tego opublikować.

Szczepionki to jednak nie wszystko. Druga kwestia to dług zdrowotny, który mieliśmy w czasie tzw. pandemii, kiedy zderegulowano tak służbę zdrowia, że zamarły kontakty pacjenta z lekarzami. W tzw. pandemii wydano 25 proc. mniej kart DILO, które są kartami dla chorych na nowotwory. Nie zrobiono tego dlatego, że koronawirus wyleczył nowotwory, tylko dlatego, że co najmniej 25 proc. nowotworów jest nieujawnionych przez to, że pacjenci nie chodzili do lekarza. To nie jest przecież tak, że człowiek przychodzi do lekarza z rakiem. On przychodzi, bo go boli ramię. Lekarz bada ramię, robi rentgen, patrzy i widzi nowotwór w stawie.

Jeżeli ludzie siedzą dwa lata na teleporadach, no to ten rak się spokojnie buja.

Tak więc dług zdrowotny i nieodgadnione reperkusje szczepień. Przypomnę tylko, że AstraZeneca sama wystąpiła do Unii Europejskiej o wycofanie swojej szczepionki na covid, ponieważ jest ona niestabilna i oni nie znają jej skutków.

Proszę zauważyć: oni sami o to wystąpili i to do regulatora, który wcześniej powiedział, że wszystko jest świetne…

Podobno to była najbezpieczniejsza szczepionka, bo najlepiej przebadana…

To nieprawda biorąc pod uwagę, ile trwały prace nad innymi tego typu covidowymi preparatami. Dotychczas szczepionki przed puszczeniem do obrotu badano 8-10 lat. Wprowadzono jednak jeden wyjątek: jeżeli nie ma na daną chorobę lekarstwa, a wszyscy na nią umierają. I tak zrobiono z covidem, mimo że nikt na niego nie umierał i były lekarstwa, które go leczą. Stąd ta walki z amantadyną, która stała na półce w każdej aptece i kosztowała 12 zł. 

Po to była ta cała akcja, żeby uzasadnić wprowadzenie tylnymi drzwiami na zasadzie reakcji ratunkowej bez badania te szczepionki mRNA. Producenci skorzystali z furtki w prawie, żeby przyspieszyć procedury i tyle.

Same szczepionki mRNA są badane od lat 80-tych XX wieku. Dwa lata przed tzw. pandemią zostały one wrzucone do kosza jako kompletna ślepa uliczka zagrażająca zdrowiu i życiu pacjentów.

Ktoś tutaj może powiedzieć, że przecież są takie choroby, w których podaje się leki eksperymentalne, bo człowiek już jest tak chory, że nic mu nie zaszkodzi, a może mu takie coś pomóc. Ja odpowiadam: nawet dla takich chorych zabroniono dawać szczepionki mRNA. Nawet dla zwierząt ich zakazano dwa lata przed pandemią. A potem wyciągnięto z kosza to cudowne rozwiązanie i zastosowano miliardom ludzi na świecie.

W czasie tzw. pandemii rozmawiałem z jednym z wojewódzkich szefów sanepidu. Zapytałem go, kiedy to się skończy. On mówi, że skończy się wtedy, jak ci co mają zarobić, zarobią.

Była to święta racja. Powiedzmy sobie szczerze: komu z Pfizera zależało na ludzkości?

Jak się strzyże owieczki, to się im śpiewa bajeczki. Oni chcieli zarobić, oni mają gdzieś ludzkość, bo przecież to nie oni będą umierali. Oni zrobią propagandowy spektakl, że dano im zastrzyk. A co było w tym zastrzyku? Czy aby na pewno tzw. szczepionka? A może placebo? A może witamina C? A może jeszcze coś innego. Powiem złośliwie: nie słyszałem, żeby jakiekolwiek powikłania poszczepionkowe mieli główni władcy tego świata.

Wszyscy pamiętają doktora Bodnara, który leczył pacjentów amantadyną. Przecież on był ścigany jak jakiś zbrodniarz, ponieważ łamał zasadę pod tytułem „Nie ma lekarstw, musimy brać szybko szczepionki”. Dr Bodnar wyciągnął amantadynę i nagle się okazało, że lekarstwo, które jest od 50 lat w obiegu, jest śmiertelnym zagrożeniem, zabijającym lekarstwem, dopuszczonym jednak jakoś do obrotu.

Osobną historią tego podsumowania pandemicznego jest to, że stanowiła ona otwarcie niebywałej kontroli społecznej w wykonaniu państwa. Bo to były przedbiegi do tego, co się dzieje i będzie działo. Obecnie są przygotowywane za pomocą sztucznej inteligencji bardzo wyrafinowane systemy kontroli przy których chiński kredyt społeczny to niewinna zabawa. Maszynka czeka w rogu podłączona do prądu. Trzeba tylko wrzucić do niej żeton, żeby uruchomić. I to wcale nie musi być nowy wirus. To może być na przykład wojna. Proszę zauważyć, że pojawiają się coraz liczniejsze głosy, żeby Niemcy mieli broń atomową. Do czego to doszło…

A jednocześnie szef GIS, dr Grzesiowski, tylko przebiera nogami, żeby wprowadzić jakieś obostrzenia, jakiś lockdown etc.

Widocznie Big Pharma musi znowu zarobić, a państwo chce mieć więcej kontroli.

Tacy sanitaryści, wie pan jak pan Grzesiowski, to jest taka bajka o Piotrusiu, który mówił, że „wilki idą”. Wszyscy przychodzili i się martwili, po czym okazało się, że Piotruś sobie żartował. A może być tak, że jak naprawdę przyjdą wilki i Piotruś będzie znowu krzyczał, to nikt nie zareaguje.

Szef GIS w miejskich ściekach bada obecność wirusa i z tego powodu wnioskuje później, jak jest ukryta pandemiczna ekspozycja wirusa. Tak się można bawić bez końca zwłaszcza, że te testy, którymi on to robi, te testy PCR-owe kompletnie już skompromitowane.

Kiedyś zrobiłem analizę, w której wykazałem, że ilościami testów robiło się kolejne fale zakażeń. To jest tak: jak policja wypuści tysiąc patroli, żeby badać nietrzeźwych kierowców, to złapią one powiedzmy 10 tysięcy takich nietrzeźwych kierowców. Ale jak wypuści się dwa tysiące patroli, to znajdą one 20 tysięcy pijanych kierowców. I o czym to świadczy? Że z poniedziałku na wtorek zaczęło pić 2 razy więcej Polaków? Oczywiście, że nie. To znaczy, że przebadano większą próbę i jest większe prawdopodobieństwo znalezienia pijanego kierowcy. To samo było z testami. Robiono kolejne fale zakażeń poprzez większą liczbę zrobionych testów.

Pamięta Pan ustawę Hoca, która w dużym skrócie była próbą przerzucenia pełnej odpowiedzialności za tzw. pandemię na ludzi? W związku z tym pracodawca miał testować pracowników i odpowiadać za to, że jak któryś pracownik zakaził innego pracownika, to zakażony mógł iść do pracodawcy i żądać odszkodowania. Co to było jak nie napuszczanie ludzi na siebie?

Ale władza niestety miała podkładkę do takich działań. Przypomnimy sobie te wszystkie debilizmy, jak np. szczycenie się, że ktoś został poproszony o pokazanie paszportu covidowego bądź wpisy na Twitterze, że z kolacji wigilijnej wyrzucono osobę, która nie chciała sobie zrobić testu…

I to jest w tym wszystkim najgorsze… Ludzie w to uwierzyli, sami podkręcali panikę i stali się policjantami, sędziami i kapusiami. Do dzisiaj znajdą się osoby broniące zakazu wstępu do lasów, czy na cmentarze w uroczystość Wszystkich Świętych.

A propos… My mieliśmy zakaz wstępu do lasu. We Francji zaś obowiązywało rozporządzenie o „dynamicznych plażach”?

Dynamicznych plażach…

Francuzi w czasie tzw. pandemii nie mogli wychodzić na plażę. Był tylko jeden wyjątek: bieganie po plażach. Bo jak ludzie stoją no to mogą się zakazić, a jak biegną no to ten wirus tam się jakoś cudownie rozprasza. Każdy miał tam swój pandemiczny dorobek. Nie ma nic lepszego na trenowanie ludzi niż robienie bezsensownych rzeczy. Niemcy kazali kopać doły i je zasypywać. Nie miało to żadnego sensu oprócz tego, że tym absurdem u ofiary wyzwalali kompletną podległość. Okazało się, że człowiek jest w stanie wykonać dowolną, absurdalną rzecz.

Teraz władze mogą do tego wszystkiego się odwoływać proponując ludziom mniej absurdalne, ale jeszcze bardziej zamordystyczne rzeczy. I taki trening ludzkość przeszła – z wynikiem pozytywnym dla zamordystów.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Artykuł Trening ludzkość zgotowany przez zamordystów. 5 lat temu w Polsce „wybuchła” plandemia pochodzi z serwisu PCH24.pl.