NBA playoffs: Tyrese Haliburton ma to coś | kosmiczna niemoc Timberwolves
Jak nazwać to, co się wydarza obecnie w NBA playoffs? Anormatywnością? Zespoły niżej rozstawione, grające na wyjeździe, zaliczają jak dotąd w drugiej rundzie bilans 5-0! To jeszcze nigdy w historii nie miało miejsca, nie zdarzyło się. Mało tego, ledwie zaczęły się półfinały konferencji, a to już czwarty „comeback” z dwudziestu punktów dołka – również rzecz […]

Jak nazwać to, co się wydarza obecnie w NBA playoffs? Anormatywnością? Zespoły niżej rozstawione, grające na wyjeździe, zaliczają jak dotąd w drugiej rundzie bilans 5-0! To jeszcze nigdy w historii nie miało miejsca, nie zdarzyło się. Mało tego, ledwie zaczęły się półfinały konferencji, a to już czwarty „comeback” z dwudziestu punktów dołka – również rzecz bez precedensu w playoffs. Patronami dzisiejszego odcinka są Demg oraz Michał Bajkowski, ja nazywam się Bartek Gajewski, w przyrodzie nie ma czegoś takiego jak prosta linia, wystarczy odpowiednie zbliżenie by dojrzeć nierówności, a to są GWBA, czyli gwiazdy basketu.
Pacers 120 Cavs 119 [2-0]
Tyrese Haliburton (19 punktów 9 zbiórek 4 asysty) jest zdumiewający i nie chodzi mi wcale o statystyki. Gość ma w sobie walor, jakim obdarzeni byli wielcy mistrzowie: zimną krew, spokój, pewność siebie. Na myśl przychodzi Robert Horry, pamiętacie? Facet wywalczył siedem pierścieni mistrzowskich z Houston, Los Angeles i San Antonio i ze trzy razy więcej zaliczył game-winnerów. Nazywano go The Big Shot Rob i po dziś dzień na nba.com pojawiają się wpisy, które mierzą heroiczne rzuty NBA przy pomocy tak zwanej „Horry scale”.
Hali potrafi siedzieć „w ukryciu” przez większość meczu, ale daj mu warunki by się zaznaczyć na koniec, a zrobi to. Z trybun cały wieczór słyszał gromkie „Overrated” aby następnie, w dramatycznych okolicznościach, wygrać kolejny mecz dla swej drużyny. Mecz, po którym wielcy Cavs (68-18 do rozpoczęcia tejże serii) mogą się już psychicznie nie podnieść!
Owszem, kibice gospodarzy powiedzą, że faulu Donovana Mitchella (notabene fenomenalnego w tym spotkaniu) nie było, bo wyszedł pionowo w górę, a potem przy drugiej „osobistej” próbie Hali złamał przepisy, przekroczył linię rzutów wolnych zanim piłka dotknęła obręczy… Faktem jest jednak, że odbitą piłkę po sobie zebrał, popatrzył, przekozłował z powrotem na łuk skąd Cavs odprawił trójką. Który to już raz?!
Żeby nie szukać daleko: pierwszą rundę z Milwaukee zakończył layupem na sekundę przed końcem. Pacers odrobili wówczas siedem punktów straty w ostatnich 40 sekundach. To było tak nagłe i zaskakujące, że stający na uszach Giannis Antetokounmpo (30 punktów 20 zbiórek 13 asyst) o mało nie eksplodował po końcowym gwizdku.
Dziś było analogicznie, siedem punktów straty odrobione w ostatnich 47 sekundach meczu (!) oraz rozpacz Donovana Mitchella (48 punktów 5 zbiórek 9 asyst) który na parkiecie zostawił absolutnie wszystkie siły, pasek energii zjechał do zera. Pod koniec Spida nie mógł się ruszać, nogi mu odcięło. Całą noc mijał, penetrował, wymuszał wolne, upadał i podnosił się. Wysoka zasłona, najlepiej jeszcze na własnej połowie, rozpęd i eksplozja. Nie siedzi mu trójka, więc gra na kosz i bardzo dobrze. Zobacz na to, przypomnijmy, że Spida mierzy 185 cm wzrostu:
No dobrze, powiem tyle: jeśli Cavs nadal nie będą w stanie wystawić Mobleya, Garlanda i Huntera (głównie Mobleya) w trzecim meczu, jest po serii. Spida tego w pojedynkę nie pociągnie, nie ma takiej (fizycznie) opcji. Dziś zabrakło przede wszystkim tego pierwszego, czyli aktualnego Defensive Player of The Year.
Przy dwudziestu punktach prowadzenia seria wydawała się jasno zmierzać do remisu. Grający w osłabieniu gospodarze wypchnęli Pacers poza pole trzech sekund, bardzo aktywnie grali w pierwszej linii z kotwiczącym wszystko Jarrettem Allenem (22 punkty 12 zbiórek 3 bloki). Bardzo dobre zawody grał Max Strus, który sam siebie przeszedł w tej akcji, wow!
W moim odczuciu momentem przełomowym była trzecia kwarta oraz szarżujący, odpuszczony nieco Bennedict Mathurin. Gdy ten poczuł, że może z rozpędu zaatakować obręcz i nikt mu się nie przeciwstawia, otworzyły się bramy emocjonalnego piekła, które przeżyli miejscowi kibice. Mathurin zdobył 10 punktów w samej tylko trzeciej kwarcie, a goście zobaczyli, że Cavs się chwieją, że można a nawet należy z nimi jechać!
Czwarta kwarta przyniosła 28 prób rzutowych Indiany, z czego tylko trzy pochodziły zza łuku (jaka różnica względem wczorajszych Celtics, co?) Strus i Mitchell opadali z sił, Ty Jerome kolejny raz wyglądał dramatycznie (2 punkty 1/14 z gry) czym się pozbawił dziesiątek milionów dolarów na kontrakcie w nadchodzące lato, a goście lecieli beznamiętnie.
Lepiej rozłożyli siły, mieli pełniejszy skład, na ostatniej prostej prześcignęli gospodarzy obejmując dominujące prowadzenie w serii. Rywalizacja przenosi się teraz do Indianapolis, a tam będzie kocioł. Mój typ na tę serię (4-2 Cavs) nie ziści się chyba, do tego trzeba zdrowia. Z dostępnym Mobleyem dającym zmianę Allenowi bądź grającym obok niego, nie ma opcji by Mathurin się rozkręcił jako slasher, Pacers łeb podnieśli, a następnie zrobili sobie domek / bazę w polu trzech sekund Cavs, jak miało to miejsce w IV kwarcie.
Widzieliście „cieszynkę” Haliburtona określaną jako „Big Balls”? Będzie kara pieniężna jak nic, ale jak sam mówi, czekał na to i grzywnę przyjmie z wdzięcznością. No i kolejny raz, za mało się wzięli za Mylesa Turnera, okej rozumiem, że zabrakło personelu, ale Turner (23 punkty 8 zbiórek 5 bloków) poczyna sobie nazbyt bezczelnie i jeśli prędko go nie wyeliminują, będzie po sezonie.
Warriors 99 Wolves 88 [1-0]
Kolejna niespodzianka, choć w sumie powinniśmy się już chyba przyzwyczaić, co? Warriors otrzymali jeden dzień przerwy po siódmym meczu z Houston. Gospodarze nie grali od tygodnia, spali we własnych łóżkach, pili napoje izotoniczne i komplementowali się wzajemnie w mediach. Być może za długą przerwę otrzymali, nie wiem.
Co powiecie na 0/15 zza łuku drużyny oraz jeden punkt lidera Anthony’ego Edwardsa w pierwszej połowie?! 31 oczek zdobytych do przerwy to najniższy wynik w historii klubu? Nie będę nawet tego sprawdzał, z góry zakładam, że tak.
Tego rodzaju niemocy nie byli w stnanie przeskoczyć do ostatniego gwizdka. Dubs wygrali mecz, kolejny raz tytaniczną pracę wykonali w obronie, ale odbyło się to ogromnym nakładem sił, sami zobaczcie co mówi Jimmy Butler (20 punktów 11 zbiórek 8 asyst): „nie słyszę was panowie, jestem bardzo zmęczony”.
Butler jest niepocieszony, bo Stephen Curry w pierwszej połowie poczuł napięcie w ścięgnie udowym i z niepyszną minął opuścił przymusowo parkiet. Intensywność gry i grafiku dała się we znaki 37-letniej gwieździe Warriors. Cholerna szkoda, bo bez niego dostaniemy kolejne Miami Heat, tyle że w zachodniej konferencji. Zespół waleczny, świetnie zorganizowany, ale bez papierów na mistrzowski tytuł. Nie chcę zapeszać, ale napięte ścięgno to nie jest temat na 2-3 dni, aż ciśnie się na usta przekleństwo.
Mecz od samego startu przypominał zapasy w błocie stąd wszelkie trafienia, skuteczne próby, były na wagę złota. Bardzo sympatycznie zaznaczył się Draymond Green, który wykorzystując krótki łańcuch Rudy’ego Goberta w obronie, wkleił 4/5 zza łuku w drugiej kwarcie. Można rzec, że się w Stepha zamienił, hehe. Produkcję utytułowanego strzelecko kolegi przejął. W sumie na koncie Draya znajdziemy 18 punktów 8 zbiórek 6 asyst i 2 przechwyty. Fakt, że nastraszył kibiców popełniając piąte przewinienie w IV kwarcie, gdy Wolves szarżowali, ale koledzy utrzymali zespół na prowadzeniu.
The dime
The dunk