NBA playoffs 2025: Indiana Pacers nie pudłują | ostatni taniec Golden State Warriors wciąż trwa!
Dobry wieczór Panowie, dziękuję za docinki. Nie, nie planowałem urlopu, jak to się zgrabnie mówi: zostałem postawiony przed faktem dokonanym, chcąc nie chcąc znalazłem się w górach. Piszczele do teraz mnie palą od włażenia, nie planowałem też spędzać dziesięciu godzin w samochodzie w drodze powrotnej, ja nie wiedziałem, że tak będzie! Mecze NBA playoffs oglądałem, […]

Dobry wieczór Panowie, dziękuję za docinki. Nie, nie planowałem urlopu, jak to się zgrabnie mówi: zostałem postawiony przed faktem dokonanym, chcąc nie chcąc znalazłem się w górach. Piszczele do teraz mnie palą od włażenia, nie planowałem też spędzać dziesięciu godzin w samochodzie w drodze powrotnej, ja nie wiedziałem, że tak będzie! Mecze NBA playoffs oglądałem, choć nie wszystkie na żywo, come on! Nie komentowałem, pozostawiając Wam kanwę do refleksji. Chętnie się dowiem co myślicie, tymczasem lećmy już, bo niektórzy czekają. Patronów odcinka nie ma, bo też sobie zrobili urlop, rozumiem to. Jak nie posmarujesz to nie pojedziesz. B
Warriors 103 Rockets 89 [4-3]
Niezłomni, niezwyciężeni Golden State jadą dalej, co zapewne ucieszyło wielu z Was. Po heroicznym wysiłku w siedmiu rozegranych meczach Dubs pokonali dominującą gabarytowo ekipę Rockets. Ci niezłego im stracha napędzili, poddali próbie wytrzymałość, nie tylko siłową.
Przykładowo wielokrotnie widziałem jak Dillon Brooks chwyta bądź uderza w kontuzjowany kciuk Stephena Curry’ego. Reakcja zawodnika?
Jeśli nie życzy sobie kontaktu fizycznego, powinien przerzucić się na tenis [Brooks]
No, defensywnie Rockets byli niezwykle mocni. Mocni na granicy przepisów. Dawno też nie było tak niskich wyników w ekipie Golden State, panowie momentami wręcz nie byli w stanie przebić się przez potężną fizycznie obronę strefową spod znaku Ime Udoki.
Żeby nie być gołosłownym: 95, 94, 104, 109, 116, 107, 103 to zdobycze ekipy Steve’a Kerra, średnio 104 punkty w siedmiu meczach serii playoffs 2025 roku? Aż się ciśnie na usta: gratulacje dla pokonanych.
Brandin Podziemski z powrotem pojawił się w pierwszej piątce pod nieobecność kontuzjowanego Gary’ego Paytona II. Jednak to nie on, ani stara gwardia Steph, Draymond czy Jimmy Butler wygrali to spotkanie. Bohater jest jeden i jak przystało na herosa, objawił się w najbardziej potrzebnym momencie. Panie i Panowie, bohaterem siódmego, eliminacyjnego meczu pierwszej rundy zostaje Buddy Hield, autor 33 punktów przy 9/11 zza łuku. Potrzebne było wsparcie, siła ogniowa by się przebić do kolejnej rundy i właśnie to dostali.
Kto grał w zorganizowany basket ten wie, obrona strefowa ma to do siebie, że pętlą się zacieśnia wokół piłki, zwłaszcza jeśli chcesz ją przenieść bliżej kosza. Wszelkie wrzutki, podania w środek, choćby na wysokość linii wolnych stanowią nie lada wyzwanie, ale tak to trzeba przełamywać. Podaniem za plecy pierwszej linii obrony, zasłoną i pionowym ścięciem pod obręcz, prędkim przerzuceniem piłki z lewa na prawo i z powrotem, podsłoną gracza w rogu… Trzeba obserwować, myśleć, reagować, to nie jest gra dla tumanów czy streetballerów.
Koniec końców, jeśli nie trafiasz z dystansu, bardzo ciężko się gra przeciwko strefie, bo ta jeszcze bardziej bezczelnie pilnuje środka, a wszelkie niepowodzenia, straty (o które nie trudno) kończą jako kontratak. Jak taki Amen Thompson czy inny Jalen Green dostaną piłę na otwartej przestrzeni, nie ma przebacz.
Warriors przez lata wszystko już na swej drodze widzieli, ale kogóż oni zatrudniają, Draymond, Jimmy czy Payton to przecież nie są strzelcy. Bardzo inteligentni gracze, umiejący odpowiednio reagować, ale gdy im nie siedziało, naturalne przewagi Rockets brały górę.
Zwycięstwo pewne, czternaście punktów przewagi, ale i tym razem Houston zdominowało zbiórkę (52-38) oraz zdobycze z kontry (15:0). Wiedzcie, że w całej serii Rockets byli na tablicach lepsi o… poczekajcie… 61 zbiórek!!!
Chłopaki musieli to nadrabiać: energią, doświadczeniem, szybkością, inteligencją, wytężoną walką, skutecznością! I dlatego tak się cieszę.
Tym razem nie dali na siebie siąść, 8:2 prowadzili na starcie, a zostawiany choć na moment Draymond Green, bez zastanawiania walił do kosza. Wszelkie przewagi wkrótce wyparowały, obie strony się raczyły strefą, GSW sami zaproponowali „2-3” próbując zniwelować przewagi m.in. Alperena Senguna w grze jeden na jeden.
Pierwsze uderzenie Hielda to końcówka pierwszej kwarty, podanie za siebie Stepha, który zagrał na pamięć. Buddy miał sekundę by się złożyć, trafił czysto, a oczach pojawił się ogień. Wkrótce dołożył jeszcze jedno trafienie, równo z końcową syreną. Reszta poszła siłą rozpędu:
BUDDY BEATS THE BUZZER
Czytaj Więcej