NBA: Miami Heat w kryzysie, Jordan Poole kradnie mecz, kłótnie w Nowym Jorku!

Hello and welcome. Korzystając z okazji, że mam trochę wolnego czasu w niedzielę, postanowiłem że zrobię sobie i Wam niespodziankę w postaci artykułu. A ponieważ niedziela na GWBA to zwyczajowo był dzień „Na przypale albo wcale” posłużę się luźnymi opisami i sprawdzę czy umiem jeszcze wyjść poza ten swój nerdowski świat NBA. Patronami odcinka zostali […]

Mar 16, 2025 - 20:04
 0
NBA: Miami Heat w kryzysie, Jordan Poole kradnie mecz, kłótnie w Nowym Jorku!

Hello and welcome. Korzystając z okazji, że mam trochę wolnego czasu w niedzielę, postanowiłem że zrobię sobie i Wam niespodziankę w postaci artykułu. A ponieważ niedziela na GWBA to zwyczajowo był dzień „Na przypale albo wcale” posłużę się luźnymi opisami i sprawdzę czy umiem jeszcze wyjść poza ten swój nerdowski świat NBA. Patronami odcinka zostali Leilani1 oraz Emcemat, dziękuję serdecznie -> symbolicznie (i praktycznie też) nadajecie sens temu, memu pisaniu.

Celtics 115 Nets 113 

Ależ się namęczyli mistrzowie, żeby zadziornych komandosów Jordiego Fernandeza ogarnąć. Ci niespodziankę sprawili tym większą, że występowali bez linii podkoszowej: Claxtona i Clowneya, a ich jedynym centrem został byczek Day’Ron Sharpe, który od wejścia praktycznie zmagał się z nagromadzeniem fauli. 

Po dwóch tygodniach tajemniczej choroby do składu Bostonu wrócił Kristaps Porzingis i bardzo dobrze, bo nie wiem gdzie Celtics byliby bez niego. Na początku słabizna, nie czuł w ogóle rzutu za trzy, żadna z prób nawet nie była bliska celu. Nogi wyraźnie słabe, w zderzeniu z rywalami często tracił balans i równowagę. Jednak gdy się dogrzał, nie było siły na jego wejścia w środek, do podania. Skutek tego taki, że czternaście punktów w IV kwarcie, miły prezent dla tych, którzy w niego wierzyli, wink wink. 

Łotysz tym większe zrobił wrażenie, bo Jayson Tatum widział na zasłonie podwojenia i siłą rzeczy nieco mniej był widoczny, a Jaylen Brown zszedł z placyku w trzeciej odsłonie narzekając na sztywnienia/ bóle pleców. Przeciążeni są wszyscy po kolei, niedawna potyczka z OKC wszystkim dała się we znaki. 

Brooklyn tymczasem 20/46 zza łuku (!) osiemnaście ofensywnych zbiórek (!) 22 punkty z kontry i tylko dziewięć popełnionych strat. Mecz niemal perfekcyjny, ale dysproporcja fizyczności zrobiła swoje. Kornet, Kristaps, Queta czy Tatum zdecydowanie odznaczali się warunkami i w polu trzech sekund dominowali 52:36

Thunder 113 Pistons 107 

Kolejny bardzo wyrównany i emocjonujący mecz, który wcale się tak nie zapowiadał. Wiecie, że od od paru miesięcy OKC i DET to dwa zespoły o najlepszych ratingach defensywnych w lidze i grające można powiedzieć, z największym pazurem? To było widać. Cade (11 punktów 7 zbiórek 9 asyst) i SGA to absolutne gwiazdy basketu i są siebie warci. Ten pierwszy (Cade) potrzebuje więcej doświadczenia i nerwów na wodzy trzymać jeszcze nie potrafi, bo go arbitrzy wyrzucili za pyskowanie. Ref you suck! – grzmiały trybuny.

W sukurs (na szczęście po meczu) swej gwieździe poszedł trener JB Bickerstaff, który może wielkiej charyzmy nie ma, ale jego walorem jest na pewno ogromne zaangażowanie w zespół i dzięki temu, zawodnicy chcą dla niego grać, wydatkować energię, walczyć. Sami zobaczcie, trochę jak nasz campowy Piotr Bakun, za takiego trenera jako gracz skoczyłbyś w ogień:

Jestem zdegustowany sposobem, w jaki ten mecz był prowadzony przez arbitrów. Okazali nam totalny brak szacunku. Poszło to za daleko, jesteśmy młodym, wzrastającym zespołem, wnosimy do tej ligi dobrą energię, gramy z pazurem, ale poziom braku szacunku poszedł za daleko. Nie pozwolę aby traktowano moich chłopaków w ten sposób. Gość się wywraca o nogę swojego kolegi z drużyny, a sędziowie szukają na taśmach naszego niesportowego zachowania. Facet dostaje łokciem w klatę, arbiter mimo próśb nawet na to nie spojrzy, nie ma na to mojej zgody [Bickerstaff]

W istocie, trudno było oprzeć się wrażeniu że OKC znów „oczarowało” sędziów. Shai Gilgeous Alexander (48 punktów 6 asyst 17/26 z gry 10/10 FT) nawet przeciwko tak znakomitego, sprawnego, skocznego obrońcy jakim jest Ausar Thompson, nie miał żadnych (powtarzam żadnych) problemów z docieraniem na swoje klepki i kolejnymi trafieniami, a wszelkie próby wywarcia na niego jakiejkolwiek presji kończyły się przewinieniami. 

Gdy zeszło do najważniejszych minut, gdy Thunder naprawdę potrzebowali trafienia, ten dostarczał raz za razem, jak przystało na tegorocznego MVP, za czym jak widzicie po swojemu lobbuję i do czego jestem od dłuższego czasu przekonany. Absolutny to jest kot i w pojedynczym kryciu absolutnie nie do powstrzymania, popatrzcie: 

Co nie zmienia faktu, że Detroit przez długie fragmenty spotkania odebrali Thunder tę ich magię, przewagę szybkości i intensywności. Grali jak równy z równym, a gdy Cade wypadł, wcale się nie poddali tylko do końca grali o zwycięstwo. Zaczyna też być widać wkład Dennisa Schrodera, który nie zawsze może zachwyca, ale to jest facet, który w najważniejszych meczach, przeciwko najmocniejszym rywalom nie boi się grać / gra swoje, w czym jest bardzo przekonujący i koledzy za tym idą. Pistons absolutnie nie mają powodów do załamywania rąk, świetna drużyna się zrobiła i trzymam za nich kciuki! 

Bulls 114 Rockets 117

Znów to samo w wydaniu Chicago, czyli strefowy układ ciał i nadzieja, że pudeł będzie wystarczająco dużo, aby nabiegać łatwych punktów i mecz wygrać. Za sprawą szybkości groźni są dla każdego prawie, ale niestety nadziali się na serię trójek Freda VanVleeta oraz Jalena Greena, którzy oddali w sumie 27 prób (trafiając dziesięć). A gdy się trzeba było FVV przejąć i wyjść, wychynąć czasem z pola trzech sekund to się z miejsca uruchamiał Alperen Sengun (24 punkty 15 zbiórek) wkręcający Vucevica w parkiet techniką i umiejętnym przenoszeniem masy. 

Ime Udoka bezkompromisowy, nawet przeciwko tak wybieganemu rywalowi śmiało słał w bój dwóch centrów (Alpie 211 cm, Adams 211 cm oraz Jabari Smith Jr 208 cm znów grali obok siebie) a jakiekolwiek straty szybkości odrobili dominacją w środku: 54-36 na tablicach, jak widzicie przeważyło. Kluczową akcję przeprowadził filigranowy na tle kolegów Jalen Green, dobijając niecelny rzut Dillona Brooksa chyba -> przy piętnastu sekundach na budziku sforując zespół na prowadzenie 116:112. 

Heat 91 Grizzlies 125

Dochodzimy do punktu, w którym trudno doszukać się jakichkolwiek przewag Miami nad rywalami. To ich siódma porażka z rzędu, czyli rzecz, do której nie przyzwyczaili i nie przygotowali kibiców. Rozbici w każdym elemencie rzemiosła: skutecznością, energią, fizycznie czy po prostu techniką użytkową. Grizzlies wystąpili bez Ja Moranta, liderami składu na górze i na dole byli Jaren Jackson Junior (31 punktów 2 bloki 13/18 z gry) oraz Desmond Bane (22 punkty 10 zbiórek 8 asyst). 

Tyler Herro w roli „pierwszej opcji” przeżywa kryzys albo może raczej, został zrewidowany. Rzutowo jest bardzo kiepsko, a w obronie zespoły mówiąc wprost: biorą go na cel. Jimmy Butler, co by o nim nie mówić, wnosił do zespołu pewność siebie, za którym szła wola walki oraz skuteczność działania, nie tylko rzutów. Był dla tego zespołu ważniejszym ogniwem niż Pat Riley zgodzi się kiedykolwiek przyznać (a co dokładnie wnosił, to sam Wam wyjaśni na końcu artykułu).

Tak to widzę. Ogromną stratą dla Miami jest też na pewno kontuzja Nikoli Jovica, który na obu skrzydłach znaczy dla Miami więcej niż się niektórym wydaje. 

Pacers 119 Bucks 126

Starczy tych kwiatów dla Doca Riversa, ale naprawdę, uczynił z Milwaukee maszynkę do zwycięstw w sezonie regularnym. Haliburton 15 asyst zero strat, 24 punkty 6 zbiórek, a byłoby więcej i lepiej gdyby Myles Turner skalibrował nadgarstek (4/13 z gry) a ławka wniosła więcej, gdyby cokolwiek wniosła! 35:18 wśród zmienników wygrywają Bucks. Panowie Green, Porter i Trent Junior zaliczają do spółki sześć trójek i 10 asyst. Piłka chodzi, jest entuzjazm, oto właśnie walor Riversa. 

Pytanie brzmi jak mu pójdzie w playoffs, bo zdrowi Giannis (34/10/7) i Dame (25/10/8) w swoich rolach nie zawiodą raczej. Co im odbierze rywal, powiem tak: skończyło się śmianie z Doca. Będzie grał swoje do końca, pilnował spacingu za wszelką cenę i bardzo dobrze. Najlepsze, że on wciąż ma Kyle’a Kuzmę i nieobecnego Booby’ego Portisa do spożytkowania. Zwłaszcza ten pierwszy wnosi na razie niewiele, tu jest przestrzeń do dalszej poprawy, bo Kuzma to właśnie będzie ten gracz, od którego będzie więcej zależało w playoffs. 

Pelicans 115 Spurs 119 

Nie oglądałem, więc się nie wypowiem. Brak Ziona, widzę odpalonego CJ McColluma i nawiązanie walki. Spurs dostali fizycznie wciry (52-37 na tablicach) ale też szerzej i skuteczniej poszli. Siedmiu graczy czarnych koszul z dwucyfrowym dorobkiem, w tym Jeremy Sochan: 14 punktów 5 zbiórek 4 asysty. Pooglądam video skrót razem z Wami, może się czegoś więcej dowiem:

Knicks 94 Warriors 97 

Na to spotkanie miałem przełączonego league-passa, spotkanie można powiedzieć w starym, defensywnym stylu. Wiemy już, że Jalen Brunson wypada z gry na kolejne 2-3 tygodnie, a na ławce dochodzi do różnicy zdań:

Josh Hart narzeka na przestój, Knicks przez trzy minuty nie potrafią zdobyć punktów. Nie jestem specjalistą od czytania z ruchu ust, ale Tom Thibodeau zdaje się odpowiadać: „zawrzyj gębę i wykonuj swoją pieprzoną pracę”. No nieźle. W innym wypadku możnaby się przejmować, urażone ego tego czy innego to poważna sprawa w grach zespołowych. W konkretnym przypadku Knicks wierzę natomiast, że takie spięcia są potrzebne. Akurat tej dwójki panów nie podejrzewam o toksyczne działania, to znaczy takie na szkodę ekipy. To raczej próba rozpalenia ognia, Knicks grają bez lidera, potrzebują nadrobić energią. 

Nie udało się, gwizdki twarde, a rywale utalentowani ofensywnie jednak nieco bardziej. Stephen Curry 28 punktów, co przy tak niskim wyniku jest szczególnie imponujące. Dzieło zwieńczył, czyli zwycięstwo przyklepał Draymond Green. Klasycznie zasymulował tzw. dribble-handoffs po czym ściął z piłką pod obręcz wyprzedzając powłóczącego już nogami Karla Townsa:

Night-night! Swój wkład w zespół wyjaśnia także niedawno pozyskany Jimmy Butler:

Kiedy będzie mój czas na zdobywanie punktów, będziesz o tym wiedział. Do tego czasu, zamierzam podawać piłkę na wolne pozycje, zapewnić kolegom parę rzutów z wyskoku, rozegrać kontratak i dalej wygrywać mecze [Butler]

GSW z Butlerem w składzie osiągają bilans: 14-1! 

Wizards 126 Nuggets 123

Jordan Poole niewidoczny przez większość meczu, w czwartej kwarcie zachował najwięcej sił, hehe. Nie dość, że punktował, on tańczył, a ostatnie, kluczowe trafienie zaliczył z prawie jedenastu metrów, zostawiając zlanych potem Nuggets z kwaśnymi minami. Szybciutko ewakuowali się do szatni, bo dostać tak przed własną publiką to nie wypada. 

Pierwsza porażka Jokera w drugim dniu meczów back-to-back. Za dużo tam chyba było Russella Westbrooka, który tempo podawał momentami zbyt szybkie, pasujące rywalom. Zmęczenie materiału, gracze funkcyjni, zadaniowi Braun i Watson fatalni! Do tego absencja Aarona Gordona, odblokowanie potencjału Wizards, którzy nie muszą już przegrywać, podlana nieprzeciętną skutecznością rzutów trzypunktowych, magiczne ostatnie trafienie i poszło! 

Joker zalicza linijkę 40/13/9. Przeciwko słabemu rywalowi musi oddawać po trzydzieści rzutów z gry, to się nie klei. Nie tak to miało wyglądać. Zdrowia potrzebują chłopaki Mike’a Malone, jak wszystkie zresztą zespoły z aspiracjami. 

Dochodzi do tego, że rookie Alex Sarr osiąga 34 punkty przy 5/9 zza łuku. Zmęczony Joker nawet na niego nie patrzy. Trzeba było młodego kryć inaczej, być może trzeba też było dać odpocząć gwiazdom, ale to nie seria playoffs, ale mecz na odbębnienie. Miało być łatwo, eazy pizi, ale wyszła wtopa. Co za tym idzie, Houston Rockets przeskakują na drugie miejsce w konferencji zachodniej. 

Miłego wieczoru wszystkim, dzięki za odwiedziny. B