Michał Zabłocki – Kraków w sercu, sztuka w rękach (ROZMOWA)

Kraków to miasto z bogatą tradycją szermierczą, gdzie sport ten od lat przyciąga pasjonatów precyzji i rywalizacji. Jednym z jego czołowych reprezentantów jest wielokrotny mistrz Polski juniorów w szabli, finalista Mistrzostw Świata Juniorów z 1984 roku, a dziś utytułowany zawodnik kategorii weteranów. Jego historia to dowód na to, że pasja i determinacja nie znają wieku. […] Artykuł Michał Zabłocki – Kraków w sercu, sztuka w rękach (ROZMOWA) pochodzi z serwisu KRKnews.

Lut 10, 2025 - 16:02
 0
Michał Zabłocki – Kraków w sercu, sztuka w rękach (ROZMOWA)

Kraków to miasto z bogatą tradycją szermierczą, gdzie sport ten od lat przyciąga pasjonatów precyzji i rywalizacji. Jednym z jego czołowych reprezentantów jest wielokrotny mistrz Polski juniorów w szabli, finalista Mistrzostw Świata Juniorów z 1984 roku, a dziś utytułowany zawodnik kategorii weteranów. Jego historia to dowód na to, że pasja i determinacja nie znają wieku. W rozmowie z nami opowiada o swojej sportowej drodze, wyzwaniach współczesnej szermierki i nadziejach na przyszłość tej dyscypliny.

 

Iga Sady, KRKNews.pl: Jak zaczęła się Twoja przygoda z szermierką? Co sprawiło, że wybrałeś właśnie ten sport?

Michał Zabłocki: U mnie było to dość oczywiste, bo ojciec był szablistą i chociaż początkowo wcale nie naciskał na to, żebym się zapisał do klubu, to po niezbyt udanych podejściach do tenisa, narciarstwa alpejskiego i jazdy konnej, szermierka wydała mi się najciekawsza.

Czy pamiętasz swój pierwszy ważny turniej? Jakie emocje Ci wtedy towarzyszyły?

Pamiętam, że był turniej, ale emocji nie pamiętam. To był Pierwszy Krok Szermierczy w klubie RKS Marymont, który wygrałem. Chyba właśnie ten pierwszy sukces zadecydował o tym, że pozostałem przy szabli.

Jesteś wielokrotnym mistrzem Polski juniorów. Który z tych tytułów wspominasz jako najważniejszy i dlaczego?

To był chyba rok 1985. Po raz pierwszy rozegrano Mistrzostwa Polski Młodzieżowców. Udało mi się wygrać te zawody. Pamiętam, że jechałem na nie nocą, taksówką zamówioną przez Wytwórnię Filmów Dokumentalnych, bo do późnego wieczora poprzedniego dnia nagrywaliśmy z ojcem walki ciężką bronią pod Fortem Kościuszki w Krakowie. O mały włos nie zabiłem wtedy ojca, bo mój dwuręczny miecz pękł na jego zasłonie, a końcówka się ułamała i przeleciała mu tuż nad głową. A co do samych zawodów – pamiętam jak dzisiaj. Wygrałem w finale 10:9 z moim do tej pory dobrym kolegą i wybitnym trenerem, Markiem Gniewkowskim.

W 1984 roku byłeś finalistą Mistrzostw Świata Juniorów. Jakie to było doświadczenie i czego Cię nauczyło?

Byłem bardzo zawiedziony tym występem. Na Mistrzostwach Świata w poprzednim roku odpadłem w eliminacjach, bo spaliłem się nerwowo. Natomiast na tych mistrzostwach, które rozegrane były w Leningradzie, czułem się już o wiele pewniej, bo wygrałem ostatni turniej Pucharu Europy w Austrii i bardzo chciałem powtórzyć ten sukces. Rosjanie podpatrzyli jednak moje akcje i rozpracowali mnie po tym, jak wyeliminowałem jednego nich w drodze do finału.

Jak zmienił się sport, a zwłaszcza szermierka, od czasu, gdy zaczynałeś swoją karierę?

W wieku 22 lat musiałem porzucić wyczynowe uprawianie sportu. To było bardzo trudne doświadczenie. Miałem duże problemy z kręgosłupem, ale nie one zadecydowały. Przypominam, że to były najmroczniejsze czasy późnej komuny. System się nie walił, system był w gruzach. Jedyne, co trzymało się mocno, to wojsko. No i wojsko się o mnie upomniało. Chcieli mnie wziąć na rok. Byłem wtedy zawodnikiem Legii Warszawa, ale to nic nie dawało. Roku w kamaszach mogłem uniknąć wyłącznie… stając się zawodowym żołnierzem. Wtedy dali by mi trenować spokojnie. Moi koledzy na to poszli, ale dla mnie wojsko w czasach komuny, po świeżym doświadczeniu stanu wojennego, nie wchodziło w grę. Więc odmówiłem pójścia w oficery i wzięli mnie do podchorążówki. Poszedłem do jednostki w gorsecie i z zaświadczeniem, że nie mogę nic robić. I nie robiłem nic, a oni się bali mnie zmuszać, bo szła wtedy przez wojsko fala samobójstw. Zwolnili mnie, ale osoba, która nie może być w wojsku, nie nadaje się też na sportowca. To był koniec mojej kariery. W ten sposób wykańczało się… nawet aktualnych mistrzów Polski. Ani klubu, ani Polskiego Związku Szermierczego to nie interesowało. Od tego czasu wiele się zmieniło, ale wojsko nadal odgrywa centralną rolę w życiu polskiego sportu. Czy to jest zdrowe? Na pewno nie.

Co jest dla Ciebie najpiękniejsze w szermierce? Co sprawia, że ten sport wciąż Cię fascynuje?

Miałem 35 lat przerwy. Przez ten czas zupełnie się szablą nie zajmowałem, a nawet nie interesowałem. Końcówka mojej kariery była zbyt traumatyczna. Wolałem zapomnieć. Ale w pewnym momencie odezwał się do mnie kolega, któremu zależało na występie w drużynowych Mistrzostwach Polski Weteranów i brakowało mu jednego do drużyny. Pożyczyłem więc sprzęt i pojechałem. Bez treningu, bez jednej stoczonej walki. No i oczywiście skończyło się kontuzją. Ale przynęta chwyciła. Zrozumiałem, że walka na planszy może być dla mnie czymś niespodziewanym – motywacją do codziennej intensywnej aktywności fizycznej, potrzebnej w związku z piętrzącymi się problemami zdrowotnymi, których z latami nie ubywa, a przybywa.

Szermierka to nie tylko technika, ale i strategia. Jakie umiejętności pozasportowe można wyciągnąć z tej dyscypliny?

No właśnie. Żeby w ogóle stanąć na planszy i nie wyzionąć ducha, potrzebny jest systematyczny trening, i to naprawdę całkiem intensywny. To mobilizuje, uczy nieustępliwości, samodyscypliny. Szermierka, a szabla w szczególności, uczy jednak przede wszystkim szybkości w podejmowaniu decyzji i co za tym idzie – w działaniu. Życie wymaga refleksu.

 

Jak wygląda Twój trening teraz w porównaniu do czasów, gdy byłeś juniorem?

Mój trening ma w zasadzie dwa komponenty – ogólnorozwojowy i specjalistyczny. Trening ogólnorozwojowy bardzo się zmienił od kiedy byłem juniorem. Kiedyś robiliśmy ogromną ilość ćwiczeń, które z dzisiejszej perspektywy trzeba by było wrzucić do kosza. I odwrotnie – pojawiło się wiele nowych tendencji, z których można czerpać pełnymi garściami. Generalnie teraz króluje podejście siłowe. Jest dużo ciężarów, których nie było, gdy ja trenowałem. Ale moim zdaniem ciężary spełniać mogą tylko ograniczoną funkcję i nie ma co z nimi przesadzać. Wykonuję różnorodne ćwiczenia praktycznie przez cały dzień – przerywając pracę. A jeśli chodzi o trening specjalistyczny – właściwie dzieli się na trzy części – pracę nóg, lekcje indywidualne i walki. Niestety w Krakowie to ja jestem trenerem. Nie ma mi kto dawać lekcji.

Jakie znaczenie ma dla Ciebie rywalizacja w kategorii weteranów? Czy emocje na planszy są takie same jak w młodości?

Inne. Ale też intensywne. Kiedyś człowiekowi wydawało się, że teraz albo nigdy. I że albo – albo. A teraz widzę w sporcie wyczynowym wyłącznie motywację do ciągłej, intensywnej pracy. Sama praca się liczy. Wynik tylko mobilizuje. Na ostatnich Mistrzostwach Świata w Dubaju, w październiku 2024 prowadzona przeze mnie drużyna zdobyła brązowy medal. To bardzo duży sukces. Od wielu lat nie było takiego wyniku w całej polskiej szabli, we wszystkich kategoriach. Emocje były wielkie. Po raz pierwszy udało się pokonać nie tylko Niemców, którzy zawsze stanowili dla nas problem, ale dwukrotnie wygraliśmy z Francuzami, którzy wydawali się zupełnie poza zasięgiem. Takie emocje potrafią mobilizować nawet do całorocznego wysiłku.

Co daje Ci największą satysfakcję w szermierce – zwycięstwa, rozwój, czy może jeszcze coś innego?

Oprócz pewnego poziomu sprawności i wytrenowania, bardzo fascynuje mnie wynajdywanie nowych strategii i taktyk, łącznie z analizą pracy nóg, sędziowania i innych komponentów powodujących ciągłe zmiany stylów walki. Na każdych dużych zawodach staram się walczyć nieco inaczej, żeby nie było możliwe to, co się stało w Leningradzie – żeby mnie nie rozpracowali.

Jak oceniasz poziom szermierki w Polsce na przestrzeni lat? Czy widzisz pozytywne zmiany?

Mamy kilku fantastycznych chłopaków, kilka świetnych dziewczyn. Mamy kilka dobrych klubów. Ale systemowo wygląda to średnio. Wydaje się, że generalnie brak koncepcji na ruszenie z posad bryły polskiego szablowego świata. Zwyciężyła teza, że szermierka w Polsce będzie zawsze sportem niszowym. To błędna teza i uziemiająca perspektywa. Trzeba ją skorygować, wykuć jakieś nowe tory myślenia i mówienia o tym sporcie. Zwykle okazją do dokonania zmian na lepsze są wybory w Polskim Związku Szermierczym. Taka okazja nadarzy się niebawem.Zobaczymy, czy środowisko do nich dojrzało.

Czy w Polsce młodzi zawodnicy mają dobre warunki do rozwoju w tej dyscyplinie? Co można by poprawić?

Warunki są złe, a nawet bardzo złe. Brakuje przede wszystkim infrastruktury. Nie ma sal szermierczych z prawdziwego zdarzenia. Finansowanie klubów jest zbyt szczupłe, za to wciąż hołduje się przestarzałej koncepcji szkolenia poprzez trenera kadry i zgrupowania sportowe. Trener kadry, to brzmi dumnie. I można zarobić parę groszy. Ale główne szkolenie odbywa się w klubach i wyrywanie zawodników trenerom po to, by na czas przygotowań… oddać ich innym trenerom, to jakiś koszmar rodem z czasów słusznie minionych.

Jak wygląda Twoja działalność jako wiceprezesa Stowarzyszenia Polskich Weteranów Szermierki? Jakie cele sobie stawiacie?

Weterani, to bardzo ciekawa kategoria szermierzy. Oni wciąż walczą. Zupełnie nie tak, jak sobie wyobrażamy weterana wojennego, który jest raczej pokrzywdzony, poszkodowany. Dlatego staramy się lansować nową nazwę – kategorie Senior Plus. Jesteśmy grupą ludzi, dla których szermierka, to pasja. Dla ustawodawcy nie istniejemy. Dla Związku jesteśmy niepotrzebną fanaberią i obciążeniem. To się oczywiście będzie zmieniać, bo musi się zmienić, ale opór materii jest wielki i niepotrzebnie psuje obustronnie dużo krwi. A co robimy? Przede wszystkim organizujemy całe życie turniejowe w kategoriach Senior Plus, czyli powyżej seniora. Prowadzimy turnieje Grand Prix Polski oraz jesteśmy członkiem Europejskiej Federacji Szermierczej i w jej ramach też działamy. Na przykład w tym roku po raz pierwszyprzeprowadzimy turniej Pucharu Europy we wszystkich trzech broniach w Chotomowie pod Warszawą.

Czy są jakieś osoby lub wydarzenia, które miały szczególny wpływ na Twoją karierę sportową?

Przede wszystkim mój ojciec, Wojciech Zabłocki. Walczyliśmy ze sobą przez całą moją karierę sportową. Ojciec był chyba pierwszym polskim weteranem. Nigdy nie rozstał się na dobre z szablą. Walczył do 85 roku życia, a w czasach, gdy ja byłem w kadrze, chodził na nasze treningi i walczył ze wszystkimi. Zakładał także jako jeden z pierwszych tak zwane towarzystwa broni białej. Napisał bardzo ważną dla tego środowiska książkę, jaką są wciąż rozchwytywane „Cięcia prawdziwą szablą”. Bardzo ważną osobą był mój trener klubowy, a potem reprezentacyjny, Krzysztof Grzegorek.
Rady dla młodych szermierzy.

Jakie najczęstsze błędy popełniają młodzi zawodnicy i jak można ich uniknąć?

Młodzi zawodnicy popełniają tak wiele błędów, że trudno je tutaj wymienić. Całe szkolenie polega na pokazywaniu i korygowaniu. Korygowanie trwa całe życie. Najgorsze nie są wcale błędy zawodników, tylko błędy trenerów. Jeżeli trener nie rozumie do końca aktualnej sytuacji w swojej dyscyplinie, nie będzie umiał właściwie korygować zawodnika. Ponieważ miałem 35 lat przerwy, nie mógłbym podjąć się roli trenera, nie włączając się w nurt zawodniczy. A młodym zawodnikom doradziłbym więcej spokoju. Sport jest na całe życie, a nie tylko po to, żeby wygrać olimpiadę. Olimpiadę wygrywają nieliczni. W szabli udało się to tylko jednemu Polakowi, Jerzemu Pawłowskiem. A sport przez całe życie powinien uprawiać każdy. Jeśli interesuje cię szermierka, niezależnie od wyników w danym momencie, powinieneś/powinnaś iść dalej tą drogą, a nie biegać w kółko po stadionie, czy kopać w piłkę.

Jaką rolę odgrywa psychika w szermierce? Jak radzić sobie ze stresem przed zawodami?

Psychika jest absolutnym fundamentem. Jednocześnie można powiedzieć z ręką na sercu, że jest piętą achillesową polskich zawodników, którzy zawsze byli co najmniej dobrze wyszkoleni technicznie, ale brakowało im sporo jeśli chodzi o trening mentalny. Stres przed zawodami nie jest niczym złym, ale będzie nam doskwierał, jeśli go nie zidentyfikujemy. Generalnie są dwa sposoby radzenia sobie ze stresem: unik i skupienie. Kiedy przychodzi myśl o zawodach, niesie ze sobą wiele obrazów, które są groźne: obraz wyczerpujących zmagań, obraz otrzymywanych trafień, obraz porażki. Są osoby tak zajęte innymi sprawami w życiu, że niemal nie doznają tego typu myśli. To szczęściarze. Ale przeważają tacy, którzy choćby z uwagi na swoją wrażliwość, są wręcz oblegani przez stresujące doznania. Ci albo muszą wyrobić w sobie ogromne zainteresowanie innymi sprawami, tak, żeby stres szermierczy wydawał się czymś znikomym, albo przyjąć te doznania w skupieniu. Co to znaczy? To znaczy podjąć je, dostrzec, zrozumieć i za każdym razem, gdy „zaatakują”, być gotowym na ich nie tyle „odparcie”, co „absorpcję”. Dobre zarządzanie stresem może być uskrzydlające. A polega zawsze i tylko na umiejętności skupienia się wyłącznie na jednym, kluczowym elemencie układanki. Dostrzeżenie tego jednego elementu i umiejętność bezwarunkowego skupienia się tylko na nim, to źródło sukcesu.

Co jest kluczowe w przygotowaniu do zawodów – technika, kondycja, a może mentalność?

Mentalność. Kondycja. Technika. W tej kolejności. Chociaż oczywiście nie zdobywamy ich jednego po drugim. Chodzi o wagę.

Jak wygląda idealny trening dla kogoś, kto marzy o sukcesach w szermierce?

Chciałbym to wiedzieć, ale pocieszam się, że chyba nie istnieje jedna uniwersalna ścieżka. Na pewno dobra rozgrzewka. Szczegółowa i precyzyjna praca nóg. A dalej już ćwiczenia w parach, lekcje indywidualne z trenerem i walki. Jak najwięcej walk.

Czy masz jakąś złotą radę dla młodych ludzi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z szermierką?

Szermierka powinna być przygodą. Ma sens tak długo, jak długo chcemy stawać naprzeciwko przeciwnika i trafiać. Gdyprzestaniemy chcieć walczyć, to przestaniemy trafiać, a więc zaczniemy przegrywać. Wygrywa ten, kto najbardziej chce walczyć, komu najbardziej się to wszystko podoba. Długie i mozolne ćwiczenia są po to, żeby sobie pomóc, ale nie stanowią celu samego w sobie.

Jakie cechy powinien mieć zawodnik, który chce osiągnąć sukces w tej dyscyplinie?

Powinien chcieć walczyć na szable i zadawać trafienia. Nie tylko wtedy, kiedy wszystko wygrywa, nie tylko wtedy, kiedy jest szansa na sukces, ale po prostu walczyć i trafiać. Ostatnia książka mojego ojca ma tytuł „Walczę, więc jestem”. Zaskakujący był jego upór, gdy przegrywał już systematycznie z nami, młodziakami z kadry, a jednak wciąż przychodził i dalej z radością walczył. Tak to powinno wyglądać.

Artykuł Michał Zabłocki – Kraków w sercu, sztuka w rękach (ROZMOWA) pochodzi z serwisu KRKnews.