Matka Eva od więźniów / Ukryty motyw

Eva (Sidse Babett Knudsen o hipnotyzującym spojrzeniu) pracuje w zakładzie karnym. Każdy jej dzień wygląda mniej więcej tak samo – wchodzi do zamkniętych czterech ścian, przypatruje się ludziom, którzy zmarnowali sobie (lub ktoś zrobił to za nich) najbliższe lata swojego życia, a w sytuacjach niesubordynacji zerka spod oka na to, jak cierpią. Obserwowanie przemocy staje się jednym z głównych

Kwi 27, 2025 - 13:22
 0
Matka Eva od więźniów / Ukryty motyw
Eva (Sidse Babett Knudsen o hipnotyzującym spojrzeniu) pracuje w zakładzie karnym. Każdy jej dzień wygląda mniej więcej tak samo – wchodzi do zamkniętych czterech ścian, przypatruje się ludziom, którzy zmarnowali sobie (lub ktoś zrobił to za nich) najbliższe lata swojego życia, a w sytuacjach niesubordynacji zerka spod oka na to, jak cierpią. Obserwowanie przemocy staje się jednym z głównych punktów jej nowego grafiku.  Tak samo będzie w kontekście nadzoru więźniów. Eva niegdyś opiekowała się swoim ukochanym synem, a teraz przyszło jej zajmować się jej nowymi dziećmi – zagubionymi jak we mgle skazanymi. Więzienie staje się lustrem, w którym przygląda się Eva; w tych wszystkich chłopakach szuka twarzy swojego syna. Może któryś z nich będzie jej go przypominał? Kluczy, podpatruje, ale nie może jej znaleźć. Skazani są niczym jej dzieci, którymi trzeba się czym prędzej zająć: przygotować do wyjścia na plac, nakarmić, napoić, dać potrzebne leki, czy też pomóc w chwilach słabości. Gdyby Mariusz Szczygieł pisał o niej reportaż, nazwałby ją "Matką Evą od więźniów". Jest w niej bowiem coś świętego, bo nawet jeśli targają nią skrajne emocje, to Eva odnajduje w tym jakiś spokój. Do czasu.    Reżyser popularnych "Winnych" (2018) Gustav Möller po raz kolejny postanowił umiejscowić akcję swojego filmu w zamknięciu. To nie tyle kino kameralne, co hermetyczne, skupiające się na dusznej przestrzeni i izolacji człowieka w czterech ścianach betonowego obiektu. Wcześniej mieliśmy do czynienia z biurem policyjnym, a teraz od środka poznajemy warunki życia w nowoczesnym, kopenhaskim więzieniu.  Wspominam o literaturze faktu, bo "Ukryty motyw" przypomina czytanie reportażu wydanego w "Dowodach na istnienie". Niby reżyser odwraca perspektywę – w końcu mamy do czynienia z kinem więziennym widzianym oczami nie tylko strażniczki, ale i kobiety. A do tego przybliża nam jednostkowe cierpienie w więzieniu osoby pełniącej funkcję "oprawcy" (strażniczka), a nie "ofiary" (więźnia). Z drugiej strony w tle otrzymujemy kolektywny ból dorosłych mężczyzn, którzy – zamknięci w celach i odrzuceni przez społeczeństwo – tracą kontrolę nad własnym ciałem i umysłem.  Żaden z nich nie chce tu przebywać, każdy tęskni za wolnością, choć część z nich sama sobie ten los zgotowała. Większość straciła już nadzieję; po ich zmęczonych twarzach i pustym wzroku widać, że są martwi od środka. Evie pozostaje obserwować żywe trupy. A te są zazwyczaj cięższe i trudniejsze do opieki niż złamane serca ich własnych matek. Kiedy Eva po raz pierwszy spotyka Mikkela (Sebastian Bull), pół-chłopca, pół-byczka Fernando, wydaje nam się, jakby jej ciało drgało. We wnętrzu bohaterki przesuwają się trybiki – zachodzi tam jakaś reakcja chemiczna, wnętrzności buzują, choć Eva udaje przed całym światem, że potrafi nad sobą panować. Coś ich łączy (albo łączyło), ale nie bardzo wiemy, o co tutaj chodzi. Wyraz twarzy Evy ukazuje nam silne, tłumione od środka emocje, aczkolwiek nie potrafimy ich dokładnie nazwać. Do końca nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie złe myśli napastują Evę w tych trudnych chwilach. Wiemy jednak, że za Eva za wszelką cenę będzie chciała się z Mikkelem skonfrontować.  Sebastian Bull – filmowy Mikkel – niesie na swoich barkach lwią część filmu. To zawodowy aktor, a gra niczym naturszczyk; tak jakby ostatnich pięć lat (a może i dłużej?) faktycznie spędził w jakimś zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze. Ma w sobie coś z inteligencika, typa kombinującego, choć w sytuacjach podbramkowych odzywają się w nim pierwotne instynkty. Kiedy wykonuje ruch ręką, to nie wiesz, czy chce kogoś przytulić, czy może jednak zabić. Władza, jaką daje Evie praca strażniczki więziennej, podlewa kiełkującą w niej nienawiść. To gniew nie tylko wobec systemu sprawiedliwości, ale i jednostki (Mikkel? A może ktoś inny?), która zmieniła jej życie o 180 stopni. Parafrazując Hannah Arendt, zło wypełnia i pustoszy cały świat Evy, bo rozprzestrzenia się jak grzyb porastający powierzchnię. Nasza (anty)bohaterka zaczyna zatracać się w momencie, w którym wszelkie skrajne emocje biorą górę. Eva poniekąd – powolutku, ale wciąż – staje się tą wersją człowieka, którą jeszcze na początku filmu tak bardzo gardziła. I tylko od niej zależeć będzie, czy uda jej się przeciwstawić narastającym zmianom w jej organizmie.  "Ukryty motyw" prędko zdradza nam fabularną stawkę, tym samym zastawiając na widzów całkiem sprytną pułapkę. Chodzi o to, że Möller zostawia nas wszystkich z prostym wyborem – albo skonfrontujemy się z tym punktem zwrotnym i zmianą perspektywy, albo uznamy ten plot twist za tanie szokowanie i teatr oczywistości.  W pewnym momencie sami siebie zaczynamy bombardować pytaniami – zastanawiamy się, czy oglądamy dzieło narracyjnie zachowawcze, czołobitne i bazujące na reżyserskiej naiwności, czy może wywrotowe w swojej bezpardonowej prostocie. Drugą połowę "Ukrytego motywu" oglądamy w zaciekawieniu, może trochę z przekory i zawieszając niewiarę, ale wciąż – ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Dlatego uważam, że pomimo licznych nieścisłości i łopatologicznych rozwiązań, część chwytów wciąż działa, a aktorstwo w dramacie Möllera jest najwyższej próby. I to właśnie dla tych elementów warto zostać w kinie pomimo paru westchnięć nie tyle z zażenowania, co zawodu, że reżyser (a także i współautor scenariusza) szafuje takimi oczywistościami. Bo przecież zamiast czegoś (po prostu) porządnego, mogliśmy otrzymać tour de force z kontroli narracji i więziennego niepokoju. To drugie jest, a to pierwsze znajdziemy jedynie w znikomych ilościach.