
Każdy kawałek placu pod nowy blok jest na wagę złota. W Warszawie mamy kolejny przykład inwestycji w stylu "na zapałkę", czyli nowy apartamentowiec wyrasta tuż obok okien starszego bloku. – Śmieją się z nas, że będziemy witać się z nowymi sąsiadami przez okna – mówi nam jedna z mieszkanek. I narzeka, bo robotnicy hałasują całymi dniami. Deweloper zapewnia, że wszystko odbywa się w granicach przepisów.
– Szkoda słów, przecież nas nikt nawet nie pytał o zdanie – tłumaczy nam starsza pani, która akurat wychodziła z bloku na rogu ulic Księcia Janusza i Newelskiej w Warszawie. Zapytaliśmy ją o wielki plac budowy, który pojawił się tuż obok jej budynku.
Nasza rozmówczyni nawet nie ukrywa, że ma dosyć tego, co dzieje się pod jej oknami. Mieszka na czwartym piętrze – dokładnie tyle ma mieć nowy apartamentowiec. Za chwilę zamiast widoku na ulicę Księcia Janusza, będzie miała ekspozycję... na ścianę.
"To jest chore. Już nie ma żadnych norm?"
O kontrowersyjnej inwestycji już w marcu zrobiło się głośno w sieci. "Wydawałoby się, że nie sposób tu już wcisnąć kolejnego budynku, a jednak..." – czytamy na profilu "Buduje się w Polsce" na Facebooku, gdzie często są wrzucane zdjęcia z polskich placów budowy, a słowo "patodeweloperka" odmieniane jest przez wszystkie przypadki.
W komentarzach pod fotografią z warszawskiej Woli ludzie zastanawiali się nawet, czy to zdjęcie nie jest fotomontażem. Ale potwierdzamy, nie jest. "Współczuję bardziej mieszkańcom istniejącego budynku. Kuriozum" – napisała jedna z internautek. "To jest chore. Już nie ma żadnych norm?" – dopytuje ktoś inny.
Wola od lat rozbudowuje się w błyskawicznym tempie. Rosną osiedla, w międzyczasie powstaje taki absurd, jak... "plac czterech paczkomatów", o którym pialiśmy w naTemat. Ogólnie to bardzo atrakcyjne miejsce do mieszkania. Z metrem, świetnym dojazdem do centrum i ciekawymi parkami w pobliżu. Ale planowanie przestrzeni też tam kuleje. I czasami chciałoby się zapytać... "kto na to pozwolił?".
Specjalnie pojechaliśmy zobaczyć blok przy ul. Księcia Janusza i porozmawiać z mieszkańcami, żeby pokazać, jak to wygląda naprawdę. Idąc chodnikiem, nie da się nie zauważyć ogrodzonej działki. Kiedy pojawiliśmy się tam około godziny 9:00, ekipa budowlańców już działała.
"Codziennie hałas, nie da się wytrzymać"
Z daleka widać też dźwig, którego ramię co chwilę przemieszcza się nad sąsiadującym blokiem. Zaglądamy przez ogrodzenie – widać wielki wykop pod fundament. Wcześniej był tam podobno parking, za którym też już tęsknią mieszkańcy.
– Od 9 rano? Proszę pana, teraz oni pracują od 7 do 19 wieczorem. Nawet w soboty. Spieszą się, żeby jak najszybciej to skończyć – mówi dla naTemat mieszkanka sąsiedniego bloku. – Codziennie hałas, nie da się wytrzymać. Kiedyś mogłam suszyć pranie na balkonie, a teraz? Szyby mogę mieć czyste najwyżej przez jeden dzień – przekonuje.
Odległość między starym i tym powstającym budynkiem z góry wydawała się absurdalnie mała. Stojąc z boku widać, że wszystko musiało być planowane co do centymetra. Od ściany starego bloku do płotu odgradzającego plac budowy naliczyliśmy 3,5 kroku. Kiedy wyrośnie nowy apartament, będzie trochę więcej, ale i tak można się tam poczuć... jak w tunelu.
A jak to jest formalnie z odległością między budynkami? Jak zauważa portal architektura.muratorplus.pl, który też opisał nową inwestycję na Woli, nowelizacja przepisów z 2024 r. zwiększyła dystans z 4 do 5 m, ale dotyczy to tylko budynków wyższych niż cztery kondygnacje. Blok w ramach projektu Wola Księcia Janusza ma cztery, więc w teorii wszystko powinno się zgadzać. W rzeczywistości wygląda to tak, jakby ktoś dokleił na siłę nowy projekt.
– Ktoś tę działkę sprzedał i ktoś na to pozwolił. A kto tak naprawdę przejmuje się, co my o tym myślimy? – zastanawia się kobieta, którą dopytaliśmy o reakcje innych mieszkańców. Obok akurat przechodziła jeszcze jedna osoba – jak się okazało – mieszkanka drugiego piętra. Na pytanie o plac budowy machnęła tylko wymownie ręką. – Mamy tego dość – rzuciła krótko.
Wyjaśnijmy, o co w ogóle chodzi z nową inwestycją. Banery z informacją dewelopera i hasłem "nowy styl miejskiego życia" widzi każdy, kto przechodzi obok.
Odpowiada za to Kompania Domowa, która projekt nazywa "kameralną inwestycją". I od razu wyjaśnijmy – nie chodzi tu o żadne mikroskopijne mieszkania, które stały się plagą w wielu miastach w Polsce.
W ofercie są kawalerki o powierzchni 30 m kw., dwupokojowe 45 m kw., aż po apartamenty 4-pokojowe o metrażach od 66 do 115 m kw. To w sumie 28 mieszkań z loggiami lub tarasami. Z opisu wynika, że naprawdę mówimy o standardzie premium. Nabywcy mogą liczyć m.in. na system oczyszczania powietrza z wirusów, bakterii i grzybów. A w hallu wejściowym ma grać relaksacyjna muzyka.
Ale już wizualizacje inwestycji wywołały zgrzyt w internecie. "Jakiś ostry cień mgły się wdarł?" – zapytał jeden z komentujących. Chodzi o to, że na zdjęciu za nowym blokiem znalazła się biała plama i drzewa. A przecież powinien być blok, który stoi tam od czasów PRL.
Podobną wizualizacją podzieliła się pracowa POLE Architekci, która odpowiada za projekt. "Budynek zlokalizowany na wąskiej i wymagającej działce, będzie długi prawie na 100 m" – podkreślono. Ich grafiki też wyglądają zbyt kolorowo, bo realnie między starym a nowym blokiem będzie chodnik i nic się tam nie zmieści. A już na pewno nie gęsto posadzone drzewa. Jeśli to ma być na serio finalny efekt, naprawdę trudno uwierzyć.
Wysłaliśmy nasze pytania do dewelopera z prośbą o komentarz do inwestycji na Woli. Wcześniej jednak głos zabrała Aneta Węska, dyrektor sprzedaży i marketingu ze spółki "Kompania Domowa", której wypowiedź cytuje "Super Express". – Projekt inwestycji został opracowany zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa budowlanego i miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego – przekazała.
Zapewniła, że "zachowana zostanie odpowiednia odległość od istniejących budynków, a bryła nowego obiektu została zaprojektowana w sposób harmonijny, aby wpisywała się w otoczenie". – Dokładaliśmy wszelkich starań, aby projekt uwzględniał komfort dotychczasowych mieszkańców – dodała. Z jej wypowiedzi wynikało, że w pobliżu będą nowe nasadzenia, wymieniony chodnik czy nowe miejsca parkingowe.
"Rozdmuchana afera"
Wśród mieszkańców starego bloku są też tacy bardziej wyrozumiali. – Ja jestem już stary i mam niedosłuch, ale skoro zaczęli budować, to przecież muszą to kiedyś skończyć i uporządkować. Na co dzień jest ze mną mój wnuk i też nie marudzi – przekonuje nas starszy pan, który mieszka tam prawie 50 lat. Pyta nas nawet: – O co ten cały cyrk z aferą?
Ale jak sam zaznacza, jego lokum znajduje się na rogu budynku, więc aż tak bardzo nie odczuje efektów nowej inwestycji. – Zawsze ktoś będzie narzekał, pamiętam budowę przy ul. Danuty Siedzikówny "Inki" (10 minut dalej pieszo - red.). Wtedy też była podobna rozdmuchana sprawa. Miasto się zmienia, brakuje mieszkań i takie są efekty – tłumaczy.
Najgorzej mają ci mieszkań do czwartego piętra, szczególnie tych znajdujących się mniej więcej pośrodku.
– Już się niektórzy śmieją, że będzie można przywitać się z nowymi sąsiadami przez okno. Ale to się w głowie nie mieści. Chyba nikt tego nie przemyślał, teraz trudno się dziwić, że jest oburzenie – stwierdza starsza pani z czwartego piętra.