Właściwe tory / Koło czasu

Koło czasu nie zna litości. Choć tak bardzo chciałoby się zmienić jego bieg, będzie się kręcić w sobie właściwym tempie. Nie zważając na ludzkie plany, epoki się powtórzą, wojny zniszczą porządek, a ludzie – odejdą. W końcu koło czasu "splata wzór, jak chce i kiedy chce", zgodnie ze stwierdzeniem jednej z postaci serialu opartego na cyklu książek Roberta Jordana.  Podstawowa idea, składająca

Kwi 15, 2025 - 20:14
 0
Właściwe tory / Koło czasu
Koło czasu nie zna litości. Choć tak bardzo chciałoby się zmienić jego bieg, będzie się kręcić w sobie właściwym tempie. Nie zważając na ludzkie plany, epoki się powtórzą, wojny zniszczą porządek, a ludzie – odejdą. W końcu koło czasu "splata wzór, jak chce i kiedy chce", zgodnie ze stwierdzeniem jednej z postaci serialu opartego na cyklu książek Roberta Jordana.  Podstawowa idea, składająca się na konstrukcję świata przedstawionego "Koła czasu", budzi skojarzenia z przekonaniami wielu filozofii i religii – od hinduizmu i buddyzmu po wierzenia afrykańskie. Tu jednak zaprzęgnięto ją do służby rytualnej logiki świata fantasy, służącej za atrakcyjny kontekst historii o odwiecznym sporze dobra ze złem, magii z przeznaczeniem, pożądania z powinnością. Producenci Amazon Studios postanowili wyciągnąć wnioski z błędów popełnionych w dwóch pierwszych sezonach, w końcu oferując fanom opowieści o losach Smoka Odrodzonego spójne, wysokobudżetowe widowisko. I choć na poziomie fabularnym to wciąż recykling pomysłów już dobrze rozpracowanych przez klasyki gatunku, od "Diuny" po "Władcę pierścieni", "Grę o tron" i ich serialowe spin-offy, to mimo wszystko najnowsze odcinki zapewniają rozszalały od płomieni, mieszanki czarów i intryg fun.      Minął miesiąc od Wielkiej Bitwy w Falme. Po wieńczącej drugi sezon uskrzydlonej ognistej bestii, wyjącej nad zgliszczami miasta rozżarzonymi płomieniami, zostało już tylko wspomnienie, a optymizm związany z pojawieniem Smoka Odrodzonego zdążył opaść. Podziały w szeregach Aes Sedai, których część przyznała się do służby Czarnemu, tylko się pogłębiają, prowadząc do jednego z bardziej brutalnych otwarć serialowych, jakie zobaczycie w tym roku. Jeśli coś jest tutaj pewne, to fakt, że lepiej nikomu nie ufać. Nawet we własnych snach.  Do podziału doszło także wśród obdarzonej mocą drużyny z Dwóch Rzek. Perrin (Marcus Rutherford) postanawia wrócić do rodzinnych okolic, aby ratować je przed ponownym najazdem wrogów. Rand al'Thor (Josha Stradowski), Egwene (Madeleine Madden) i Moiraine (Rosamund Pike) kierują się w stronę Pustkowia Aiel, a Nynaeve (Zoë Robins) i Elayne (Ceara Coveney) zostają w Tar Valon, aby kontynuować szkolenie w Białej Wieży. Atmosfera niepokoju i nieufności rośnie, a wszystko zmierza w stronę nieuchronnej Ostatniej Bitwy. Pojawia się też coraz więcej wątpliwości co do faktycznej roli Rand Al'thora: czy wybrańcowi przeznaczonemu do walki z Cieniem uda się przezwyciężyć niepokojące siły, które coraz częściej starają się go przeciągnąć na ciemną stronę, wpływając na relacje z najbliższymi? Jak twierdzi showrunner Rafe Judkins, "Wschodzący cień", czyli czwarty tom cyklu Jordana, którego adaptację w dużej mierze stanowi trzeci sezon, jest jego ulubioną książką z serii. I to czuć: najnowsze odcinki cechuje większa samoświadomość, precyzja i epicki rozmach, na które zresztą zasługuje stworzona przez Jordana saga, do niedawna uważana za niemożliwą do sfilmowania (na serię składa się aż 14 tomów). I choć produkcja wciąż pozostaje propozycją skierowaną przede wszystkim do entuzjastów fantastyki, czerpiących przyjemność z odnajdywania się w labiryncie nazw starożytnych rodów, odległych krain i historycznych przepowiedni, to teraz także ci, którzy (tak jak ja) po podobne tytuły sięgają okazjonalnie, nie powinni czuć się zawiedzeni. Oczywiście pod warunkiem, że dotrwają do trzeciego sezonu. Bo przecież po drodze nietrudno było o zniechęcenie się: odtrącała generyczność formatu, dość bezrefleksyjnie powtarzającego gatunkowe wzorce, nieprzekonujący casting czy tandetne efekty specjalne. Na obecnym etapie nie odnosi się już tego wrażenia albo przynajmniej dzieje się to o wiele rzadziej. Tak jakby po wydłużonym okresie poszukiwań serial w końcu złapał wiatr w żagle i zaczął płynąć we właściwym kierunku. Nie potrzeba też wprawionego oka, aby dostrzec, że spora w tym zasługa zwiększenia budżetu, co od razu odbija się na jakości efektów, scenografii i kostiumów. Bardziej komfortowo w swoich rolach wydaje się też czuć sama obsada: od młodych wybrańców z Dwóch Rzek, którzy zaczęli rozumieć swoje miejsce w opowieści, po Rosamund Pike, która jako protagonistka Moiraine w (już viralowym) kapeluszu przeciwsłonecznym jakby z większym przekonaniem niesie moc i właściwą sobie stateczność. Widać, że scenarzyści pochylili się nad psychologią poszczególnych charakterów, dbając o złożoność ich dylematów i motywacji: jak w przypadku Egwene, która musi zmierzyć się z niedawną traumą, walczącego ze wspomnieniami Mata, czy w końcu Randa, wciąż momentami nieznośnie kojarzącego się z Paulem Atrydą, ale też coraz ciekawszego w całym swoim rozdarciu. Queerowość i żeńska dominacja niezmiennie pozostają kluczowymi czynnikami, odróżniającymi uniwersum "Koła czasu" od podobnych przedsięwzięć. Matriarchat nie jest tu jednak uniwersalną odpowiedzią na gnębiące świat konflikty; nadrzędność mocy kobiet działa raczej jako rodzaj najskuteczniejszej formuły, która przez wiele epok pozwalała na utrzymywanie rzeczywistości w ryzach. I choć nie wszyscy, jak stowarzyszenie Synów Światłości, akceptują ten nierówny układ, to decyzja, aby część fabularnego napięcia zbudować właśnie na dysproporcji płci, działa jako wdzięczny punkt wyjścia do licznych kulturowych skojarzeń. A to z całą pewnością sprawia, że "Koło czasu" może być czymś więcej niż kolejną konwencjonalną propozycją o dziwacznych stworach, nieokiełznanych mocach i przepowiedniach. Jeśli tylko będzie chciało – bo choć z odcinka na odcinek koła kręcą się coraz żywiej, to oby, rozpędzone, znów nie wypadły z toru.