Tomasz Lis o pożegnaniu z Ameryką. "Najgorsze zapewne dopiero przed nami"

Transformacja jest wręcz wstrząsająca. Niedawny lider wolnego świata staje się ewidentnie jego wrogiem. Ameryka przez dekady budziła podziw i nadzieję. Teraz wzbudza zgorszenie lub współczucie. Mocarstwo budzące współczucie – to nie wróży dobrze. Imperium Rzymskie było atakowane przez barbarzyńców. Imperium amerykańskie zostało zaatakowane przez barbarzyńców wewnętrznych. Naczelnym barbarzyńcą okazał się cezar. Ameryka, która akceptuje i do tego nagradza podejście do relacji międzynarodowych reprezentowane przez Władimira Putina, staje się parodią samej siebie i zaprzeczeniem wszystkiego, czym była przez ponad dwa stulecia, oraz wszystkiego, czym – mimo swych błędów, wad i deficytów – wydawała się być milionom ludzi na całym świecie. A była Ameryka pierwszym w historii świata imperium dobra, gotowym konfrontować się i płacić cenę tej konfrontacji z kolejnymi wcieleniami imperium zła – od Niemiec Hitlera, przez powojenny Związek Sowiecki Stalina czy Breżniewa, po sieć islamskiego terroryzmu bin Ladena. Ponad 60 lat temu młody amerykański prezydent, składając przysięgę, mówił światu: Niech każdy kraj wie, czy życzy nam dobrze, czy źle, że zapłacimy każdą cenę i uniesiemy każdy ciężar, wesprzemy każdego przyjaciela i przeciwstawimy się każdemu wrogowi, by zapewnić przetrwanie i sukces wolności. Trzy lata później, w zagrożonym przez Sowietów Berlinie Zachodnim, dodawał otuchy jego mieszkańcom, mówiąc: Ich bin ein Berliner. Ćwierć wieku później jeden z jego następców, w tym samym Berlinie, stojąc przy Murze Berlińskim, wzywał przywódcę sowieckiego państwa, by ten zburzył ten mur. Ameryka mówiła głosem wolności, godności i praw człowieka. W 1989 roku lider wielkiego ruchu wolnościowego w moim kraju, zwycięskiej już wtedy Solidarności, Lech Wałęsa, z przejęciem przemawiał do połączonych izb Kongresu: Tego Kongresu – podkreślał – który dla wielu uciśnionych i pozbawionych praw ludzi na całym świecie wydaje się światłem wolności i ostoją praw człowieka. Wałęsa podkreślał wspaniałomyślność Ameryki. Dziś w niezwykłym tempie zastępują ją małostkowość, nikczemność i podłość. Zamiast wolnej Ameryki – wolna amerykanka. Parafrazując Churchilla: Jeszcze nigdy tak niewielu i tak szybko nie niszczyło tak wielkiego dorobku tak licznych. Statua Wolności kurczy się i zapada ze wstydu. Ameryka, która pogardza najwierniejszymi sojusznikami i ostentacyjnie nagradza swego największego adwersarza – brutalnego agresora i zbrodniarza wojennego – brutalnie masakruje to, co przez dwa stulecia było istotą jej ducha i tożsamości. Ameryka, która sprzyja tyranii i tyranię obłaskawia, niszczy sama siebie. Donald Trump na naszych oczach unicestwia zasadę samostanowienia narodów, która od podpisania przez Roosevelta i Churchilla Karty Atlantyckiej była fundamentem politycznej wspólnoty zachodniego świata. Po drodze Trump anihiluje amerykańską soft power i niezwykły testament talentów oraz pracy wybitnych ludzi – od Michaela Jordana po Stevena Spielberga, od Einsteina po Chaplina, od Martina Luthera Kinga po Whitney Houston, od Marka Twaina po Stephena Kinga, od Meryl Streep po Toma Hanksa, od Walta Disneya po Ralpha Laurena. Wszystko po to, by zadowolić znienawidzonego przez wolny świat Putina. Roosevelt chciał Hitlera pokonać, a nie uszczęśliwić. Amerykańscy prezydenci, od Trumana począwszy, chcieli Sowietów pokonać, a nie zaspokoić. Cała soft power Ameryki jest w ekspresowym tempie chowana w trumnie i składana do grobu. Zamiast America the Beautiful – America the Terrible. Nie tylko Ameryka potrzebuje sympatii świata. Świat potrzebuje dla swego dobra Ameryki lubianej i szanowanej. Dziś, w kosmicznym tempie, staje się ona amoralnym wyrzutkiem – w sensie etycznym i wizerunkowym – państwem toksycznym i radioaktywnym. Zamiast liderem wolnego świata staje się pariasem. To może być największa wizerunkowa – PR-owska – katastrofa w dziejach świata. Bin Laden i irańscy ajatollahowie o czymś takim nie śmieli nawet marzyć. Zamiast MAGA – MASAcre. Świat, w którym Ameryka staje się pośmiewiskiem, staje się niebezpieczny. Ameryka, która nie szanuje wartości, traci na wartości. Siła i prestiż Ameryki to nie moc militarna, ale moc idei i ducha. Na tym polegała jej wyjątkowość w historii. Siła bez dobra stanie się nieuchronnie narzędziem zła. Potęga bez wartości to kolos, który finalnie musi upaść – co byłoby tragedią i Ameryki, i świata. Upadek i kompromitacja Ameryki to dobra wiadomość tylko dla jej wrogów. Dla jej sojuszników i przyjaciół, takich jak Polacy, to zasmucające. Przygnębiająca jest konstatacja, że ktoś powołany i predystynowany do ochrony świata staje się być może dla niego największym zagrożeniem. I to wszystko po kilku tygodniach. A najgorsze zapewne dopiero przed nami.

Lut 16, 2025 - 21:11
 0
Tomasz Lis o pożegnaniu z Ameryką. "Najgorsze zapewne dopiero przed nami"
Transformacja jest wręcz wstrząsająca. Niedawny lider wolnego świata staje się ewidentnie jego wrogiem. Ameryka przez dekady budziła podziw i nadzieję. Teraz wzbudza zgorszenie lub współczucie. Mocarstwo budzące współczucie – to nie wróży dobrze. Imperium Rzymskie było atakowane przez barbarzyńców. Imperium amerykańskie zostało zaatakowane przez barbarzyńców wewnętrznych. Naczelnym barbarzyńcą okazał się cezar. Ameryka, która akceptuje i do tego nagradza podejście do relacji międzynarodowych reprezentowane przez Władimira Putina, staje się parodią samej siebie i zaprzeczeniem wszystkiego, czym była przez ponad dwa stulecia, oraz wszystkiego, czym – mimo swych błędów, wad i deficytów – wydawała się być milionom ludzi na całym świecie. A była Ameryka pierwszym w historii świata imperium dobra, gotowym konfrontować się i płacić cenę tej konfrontacji z kolejnymi wcieleniami imperium zła – od Niemiec Hitlera, przez powojenny Związek Sowiecki Stalina czy Breżniewa, po sieć islamskiego terroryzmu bin Ladena. Ponad 60 lat temu młody amerykański prezydent, składając przysięgę, mówił światu: Niech każdy kraj wie, czy życzy nam dobrze, czy źle, że zapłacimy każdą cenę i uniesiemy każdy ciężar, wesprzemy każdego przyjaciela i przeciwstawimy się każdemu wrogowi, by zapewnić przetrwanie i sukces wolności. Trzy lata później, w zagrożonym przez Sowietów Berlinie Zachodnim, dodawał otuchy jego mieszkańcom, mówiąc: Ich bin ein Berliner. Ćwierć wieku później jeden z jego następców, w tym samym Berlinie, stojąc przy Murze Berlińskim, wzywał przywódcę sowieckiego państwa, by ten zburzył ten mur. Ameryka mówiła głosem wolności, godności i praw człowieka. W 1989 roku lider wielkiego ruchu wolnościowego w moim kraju, zwycięskiej już wtedy Solidarności, Lech Wałęsa, z przejęciem przemawiał do połączonych izb Kongresu: Tego Kongresu – podkreślał – który dla wielu uciśnionych i pozbawionych praw ludzi na całym świecie wydaje się światłem wolności i ostoją praw człowieka. Wałęsa podkreślał wspaniałomyślność Ameryki. Dziś w niezwykłym tempie zastępują ją małostkowość, nikczemność i podłość. Zamiast wolnej Ameryki – wolna amerykanka. Parafrazując Churchilla: Jeszcze nigdy tak niewielu i tak szybko nie niszczyło tak wielkiego dorobku tak licznych. Statua Wolności kurczy się i zapada ze wstydu. Ameryka, która pogardza najwierniejszymi sojusznikami i ostentacyjnie nagradza swego największego adwersarza – brutalnego agresora i zbrodniarza wojennego – brutalnie masakruje to, co przez dwa stulecia było istotą jej ducha i tożsamości. Ameryka, która sprzyja tyranii i tyranię obłaskawia, niszczy sama siebie. Donald Trump na naszych oczach unicestwia zasadę samostanowienia narodów, która od podpisania przez Roosevelta i Churchilla Karty Atlantyckiej była fundamentem politycznej wspólnoty zachodniego świata. Po drodze Trump anihiluje amerykańską soft power i niezwykły testament talentów oraz pracy wybitnych ludzi – od Michaela Jordana po Stevena Spielberga, od Einsteina po Chaplina, od Martina Luthera Kinga po Whitney Houston, od Marka Twaina po Stephena Kinga, od Meryl Streep po Toma Hanksa, od Walta Disneya po Ralpha Laurena. Wszystko po to, by zadowolić znienawidzonego przez wolny świat Putina. Roosevelt chciał Hitlera pokonać, a nie uszczęśliwić. Amerykańscy prezydenci, od Trumana począwszy, chcieli Sowietów pokonać, a nie zaspokoić. Cała soft power Ameryki jest w ekspresowym tempie chowana w trumnie i składana do grobu. Zamiast America the Beautiful – America the Terrible. Nie tylko Ameryka potrzebuje sympatii świata. Świat potrzebuje dla swego dobra Ameryki lubianej i szanowanej. Dziś, w kosmicznym tempie, staje się ona amoralnym wyrzutkiem – w sensie etycznym i wizerunkowym – państwem toksycznym i radioaktywnym. Zamiast liderem wolnego świata staje się pariasem. To może być największa wizerunkowa – PR-owska – katastrofa w dziejach świata. Bin Laden i irańscy ajatollahowie o czymś takim nie śmieli nawet marzyć. Zamiast MAGA – MASAcre. Świat, w którym Ameryka staje się pośmiewiskiem, staje się niebezpieczny. Ameryka, która nie szanuje wartości, traci na wartości. Siła i prestiż Ameryki to nie moc militarna, ale moc idei i ducha. Na tym polegała jej wyjątkowość w historii. Siła bez dobra stanie się nieuchronnie narzędziem zła. Potęga bez wartości to kolos, który finalnie musi upaść – co byłoby tragedią i Ameryki, i świata. Upadek i kompromitacja Ameryki to dobra wiadomość tylko dla jej wrogów. Dla jej sojuszników i przyjaciół, takich jak Polacy, to zasmucające. Przygnębiająca jest konstatacja, że ktoś powołany i predystynowany do ochrony świata staje się być może dla niego największym zagrożeniem. I to wszystko po kilku tygodniach. A najgorsze zapewne dopiero przed nami.