SZALEŃCY. Thriller science fiction od autora „Nocy żywych trupów”
Film zmierza donikąd, ale jego twórcom zajmuje bardzo dużo czasu, aby tam dotrzeć. W Evans City w Pensylwanii dochodzi do makabrycznej zbrodni: pewien mężczyzna morduje swoją żonę i podpala dom, w którym znajdują się jego dzieci. Tej samej nocy w miasteczku zjawiają się oddziały amerykańskiej armii dowodzone przez majora Rydera. Żołnierze w kombinezonach ochronnych i […]

Film zmierza donikąd, ale jego twórcom zajmuje bardzo dużo czasu, aby tam dotrzeć.
W Evans City w Pensylwanii dochodzi do makabrycznej zbrodni: pewien mężczyzna morduje swoją żonę i podpala dom, w którym znajdują się jego dzieci. Tej samej nocy w miasteczku zjawiają się oddziały amerykańskiej armii dowodzone przez majora Rydera. Żołnierze w kombinezonach ochronnych i maskach gazowych ogłaszają stan wojenny, obejmują Evans City całkowitą kwarantanną i kierują mieszkańców do szkoły, gdzie mają oni przeczekać kryzys; niesubordynowani są zabierani siłą lub rozstrzeliwani. Okazuje się, że kilka dni wcześniej w pobliżu miasteczka rozbił się wojskowy samolot przewożący broń biologiczną pod kryptonimem „Trixie”, na skutek czego niebezpieczny wirus przedostał się do sieci wodociągowej. Zakażeni albo umierają, albo popadają w szał zabijania. Dwaj strażacy David i Clank, pielęgniarka Judy oraz nastoletnia dziewczyna i jej ojciec usiłują uciec z pogrążonego w chaosie miasteczka, nad którym krążą bombowce uzbrojone w ładunki nuklearne. Jeżeli sytuacja wymknie się spod kontroli, prezydent USA będzie musiał wydać rozkaz zrzucenia bomby atomowej na Evans City.
Po sukcesie Nocy żywych trupów (1968) – zrealizowanego za psie pieniądze horroru, który stał się przebojem nocnych seansów i jednym z najbardziej wpływowych filmów w historii kina – George A. Romero mógł przebierać w ofertach. Hollywoodzcy producenci proponowali mu horrory, ale Romero nie był wówczas zainteresowany dalszą eksploracją tego gatunku i na swój kolejny film wybrał komedię romantyczną There’s Always Vanilla (1971), o której później wyrażał się jak najgorzej. Niewiele lepszy był jego trzeci film – Hungry Wives (1972), znany też jako Season of the Witch. Obie produkcje były komercyjnymi klęskami i wpędziły Romero w długi. Zdesperowany reżyser przyjął ofertę producenta Lee Hessela z Cambist Films, który wyłożył 275 tysięcy dolarów na realizację scenariusza pt. The Mad People pióra Paula McCollougha – pod warunkiem że Romero przerobi tekst w taki sposób, aby w filmie było więcej akcji. Nic to nie pomogło: wyświetlany w nielicznych amerykańskich kinach film Szaleńcy zarobił niewiele ponad 140 tysięcy dolarów i o mały włos nie doprowadził Romero do kompletnego bankructwa i zakończenia kariery.
Szaleńcy nie są jednym z tych filmów, które poniosły niezasłużoną porażkę. To film naprawdę zły i niegodny statusu mistrza grozy, jakim cieszył się Romero, nie ma w nim bowiem nic mistrzowskiego – chyba że poziom realizacyjnej amatorszczyzny. Wszystko pachnie tutaj taniochą na poziomie kina klasy B i niższych: wycięte z szablonu postacie, drewniana gra aktorska, niedorzeczne dialogi, poszatkowana fabuła, nieznośna ścieżka dźwiękowa (marszowe bębny w nieomal każdej scenie, w której pojawiają się wojskowi!), ślimacze tempo i rwany montaż wywiedziony wprost z branży reklamowej, dla której Romero pracował w latach 60. Ale największą bolączką Szaleńców jest całkowity brak jakiegokolwiek napięcia wynikający bezpośrednio z fabuły pozbawionej rozwoju i dramaturgii. Struktura filmu składa się z trzech powtarzających się w kółko sekwencji: 1) mieszkańcy miasteczka uciekają przed żołnierzami; 2) wojskowi debatują w sztabie kryzysowym; 3) politycy próbują przewidzieć rozwój wypadków. Te sceny są całkowicie wymienne i jeżeli nawet zmontowano by je w innej kolejności, nie poczyniłoby to najmniejszej różnicy.
Nie sposób odmówić Romero ambicji, wygląda bowiem na to, że Szaleńcy mieli stanowić satyrę na armię, władzę i biurokrację. Istotny jest tu kontekst społeczny: reżyser tworzył swój film krótko po wybuchu afery Watergate oraz krwawo stłumionym proteście na kampusie Kent State University, gdzie czworo studentów zginęło od kul żołnierzy Gwardii Narodowej (młodzi protestowali przeciwko amerykańskiej interwencji w Wietnamie, planom inwazji USA na Kambodżę i obowiązkowemu poborowi do wojska). Romero chciał pokazać, że największym zagrożeniem dla mieszkańców miasteczka nie jest wirus, lecz obecność trepów – to właśnie oni są tytułowymi szaleńcami, którzy nie dość, że odpowiadają za wybuch epidemii, to jeszcze na dobitkę strzelają do cywilów i okradają ich z wędek (naprawdę jest tutaj taka scena). Fabuła wyrasta więc z głębokiej nieufności do władz i autorytetów, wpisując się tym samym w kontrkulturowy nurt przełomu lat 60. i 70. To ideologiczne podglebie traci jednak na znaczeniu w obliczu wymienionych wcześniej wad Szaleńców, przez które owa satyra szybko i bezpowrotnie traci swoje ostrze.
PS W 2010 roku powstał remake Szaleńców w reżyserii Brecka Eisnera i jest to przeróbka lepsza od oryginału.