RzeĹş NPC-Ăłw / Until Dawn

Spontaniczny wyjazd piątki przyjaciół w poszukiwaniu zaginionej w tajemniczych okolicznościach Melanie (Maia Mitchell). Jej siostra, Clover (Ella Rubin), to z oczywistych względów kłębek nerwów, ale przyjmuje zdroworozsądkową postawę. Przemierzamy okryte mgłą ponure lasy, nabierający na sile deszcz z coraz większą częstotliwością przypomina: "stop, w tył zwrot, nie jedźcie dalej, bo pożałujecie".

Kwi 27, 2025 - 17:07
 0
RzeĹş NPC-Ăłw / Until Dawn
Spontaniczny wyjazd piątki przyjaciół w poszukiwaniu zaginionej w tajemniczych okolicznościach Melanie (Maia Mitchell). Jej siostra, Clover (Ella Rubin), to z oczywistych względów kłębek nerwów, ale przyjmuje zdroworozsądkową postawę. Przemierzamy okryte mgłą ponure lasy, nabierający na sile deszcz z coraz większą częstotliwością przypomina: "stop, w tył zwrot, nie jedźcie dalej, bo pożałujecie". Po drodze jedna rozpadająca się na naszych oczach stacjach benzynowa z opryskliwym i wścibskim kasjerem. Dalej upiorna posiadłość wyciągnięta niczym z… krwawej surwiwalowej gry wideo. To od samego początku był zły pomysł. Może być przecież tylko gorzej.   Wyjściowy koncept na adaptację "Until Dawn" jest całkiem interesujący. Gdy zapada zmrok klepsydra przymocowana do ozdobionego w czaszki mechanizmu obraca się i nasi bohaterowie muszę przetrwać, aż piasek przesypie się do ostatniego ziarenka. Z narracyjnej perspektywy pierwsza próba jest na pewno najbardziej zaskakująca, ale wtedy zasady gry nie są jeszcze całkowicie jasne. Ani dla widzów rozkoszujących się kolejnymi egzekucjami, ani dla uczestników tej przerażającej zabawy. Zabawy opartej na rozgrywce rogue’owej, czyli: jak umierasz, to zaczynasz od początku. Filmowe "Until Dawn" prowokuje jednak dwa pytania. Po pierwsze: na ile ta metoda pasuje do kina, nawet jeśli była już z większym i mniejszym sukcesem wykorzystana w "Dniu świstaka" czy "Na skraju jutra"? I po drugie: czy ta konwencja nie została w "Until Dawn" zarżnięta? Bo sprawdza się przy przestrzeganiu kilku warunków brzegowych. Ta struktura działa bowiem wtedy, gdy z każdym podejściem możesz być coraz lepszym w powracające wyzwania i w konfrontacji z przeciwnikami. W filmie Davida F. Sandberga przy każdym restarcie przeszkody są ciągle tej samej natury, ale innej skali. Zależy, jak dużą łopatą dysponuje reżyser, bo albo rzuci jednego przypakowanego mutanta albo stado zwyczajnych umarlaków. Finalnie oglądamy takich rundek pięć, ale poza tą samą lokalizacją, sprawiają one wrażenie dość przypadkowych. Doświadczenia poprzedniej nieudanej próby mają umiarkowany wpływ na sukces w próbie bieżącej. Nie pomaga to w budowaniu bliższej relacji z postaciami i docenieniu, jak odnajdują się w ekstremalnych okolicznościach – bo ciągle są jedynie mięsem na pożarcie. Nie pomaga też zorientować się nam w świecie przedstawionym, bo jest on w głównej mierze areną śmierci. Choć i tak ontologiczny status tego miejsca – nawet jeśli zarysowany delikatnie – jest najciekawszym aspektem "Until Dawn". Gdzieś między pierwszym a piętnastym zabójstwem twórcy wplątają wątki sugerujące, że może to być jakaś perfidna symulacja czy anomalia w rzeczywistości. Na aurę zagadki pracuje opowieść o miasteczku, które zapadło się pod ziemię z powodu górniczej katastrofy. Niestety, naszą główną uwagę przykuwać ma piątka straceńców a od przewodzącej grupie Clover, przez spirytualistkę Megan (Ji-young Yoo) czy dwóch chłopaków-przystojniaków to skazane na rzeź anonimowe NPC-e. Szkoda, na ich śmierć szybko zaczyna reagować się obojętnością a później jest niczym więcej jak gore’ową rutyną. "Until Dawn" jest też oczywiście horrorem, ale kołyszący się samopas fotel bujany, migoczące na horyzoncie czarne sylwetki, rozdarta dwuznacznym uśmiechem maskotka klauna, gwałtowne zbliżenia na rozszarpane twarze zombiaków, dobiegające gdzieś z oddali piski czy oświetlone na czerwono korytarze nie będą żadnym nowością dla fana gatunku. Nawet takiego, który rozpoczął z nim swoją przygodę w zeszłoroczne wakacje.