
Bawarska policja poinformowała w sobotę, 15 lutego, że 37-letnia kobieta i jej dwuletnia córka, które zostały ranne w czwartkowym ataku na demonstrację związkowców w Monachium, zmarły wskutek ciężkich obrażeń.
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz odwiedził miejsce zamachu i złożył białą różę w zaimprowizowanym miejscu pamięci.
13 lutego 24-letni Afgańczyk wjechał samochodem w uczestników demonstracji, zorganizowanej przez związek zawodowy Verdi. Rannych zostało co najmniej 39 osób. Policja zakłada, że był to zamach o podłożu islamistycznym. Sprawca miał krzyczeć po ataku "Allahu Akbar". Przebywa on obecnie w areszcie śledczym.
Szef związku zawodowego Verdi Frank Werneke oświadczył, że jest głęboko wstrząśnięty śmiercią kobiety i jej dziecka. "Żal z powodu cierpienia ofiar ataku w Monachium staje się niemal niezmierzony" – oświadczył.
Scholz chce najsurowszej kary
Według bawarskiej prokuratury podczas przesłuchania 24-letni sprawca ataku przyznał, że celowo wjechał samochodem w zgromadzenie. Jego zeznania wskazywać miały na motywację religijną, podobnie jak przeanalizowane wiadomości na telefonie sprawcy. Prokuratura zaznacza, że śledztwo jest wciąż na wczesnym etapie. Ze względu na szczególne znaczenie sprawy i "podejrzenie ataku na wolnościowy porządek demokratyczny" śledztwo przejęła w piątek wieczorem niemiecka Prokuratura Federalna.
Z dotychczasowych informacji wynika, że w ostatnim czasie Afgańczyk przebywał w Niemczech legalnie. Jego wniosek o azyl miał zostać odrzucony w 2020 roku, ale w kwietniu 2021 roku uzyskał prawo pobytu tolerowanego, a w październiku pozwolenie na pobyt.
Do ataku doszło na ponad tydzień przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech, podsycając jeszcze bardziej gorący spór o politykę migracyjną. Kanclerz Scholz wezwał do wyciągnięcia surowych konsekwencji. – Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca – powiedział. – Każdy, kto robi coś takiego, musi spodziewać się najsurowszych kar. A kto nie ma prawa pobytu, musi po odbyciu kary opuścić kraj.
Opracowała: Anna Widzyk, Deutsche Welle