NBA: 50 tysięcy punktów LeBrona Jamesa | JJ Redick pod wrażeniem Luki Doncica
Witam serdecznie i zapraszam na kolejną dawkę gorzkich żali spod znaku NBA. Patronami odcinka są A. Kaznowski oraz Przemek Stępski, moje uszanowanie Panowie, b Magic 113 Raptors 114 No i znów się odpalam, bo ostatnim razem z tak bezczelnym przejawem tankowania w NBA spotkałem się może rok temu. Rozumiem wycofać zawodników przed meczem: zasymulować uraz, […]

Witam serdecznie i zapraszam na kolejną dawkę gorzkich żali spod znaku NBA. Patronami odcinka są A. Kaznowski oraz Przemek Stępski, moje uszanowanie Panowie, b
Magic 113 Raptors 114
No i znów się odpalam, bo ostatnim razem z tak bezczelnym przejawem tankowania w NBA spotkałem się może rok temu. Rozumiem wycofać zawodników przed meczem: zasymulować uraz, przeciążenie, sprawę osobistą, zwolnienie od rodziców przynieść. Nie rozumiem i zżymam się gdy w trakcie wyrównanego meczu trener ściąga z boiska starterów i całą czwartą kwartę leci ludźmi z zaplecza.
Raptors kończyli mecz w składzie Ja’Kobe Walter, Jamal Shead, AJ Lawson, Jared Rhoden i Orlando Robinson. Nie do rozpoznania na zdjęciu, psia ich mać i ten figurant trener Rajakovic. Tak, pod pewnymi względami trener koszykówki to najgorszy zawód świata, ale to dyskusja na inny artykuł.
Scottie Barnes i Immanuel Quickley ostatnie dziesięć minut meczu spędzili na ławce, nieco dłużej pograł jedynie RJ Barrett, ale jego też wycofano na końcówkę. Idea jest oczywista, choć z wartościami, które miał nieść ze sobą sport, nie licuje. Szefostwo klubu z Kanady doszło bowiem do wniosku, że w ich najlepszym interesie jest przegrywać, czyli włączyć się do wyścigu loterii draftu. Otóż, tylko trzy „najgorsze” drużyny mają zmaksymalizowane szanse (14% na wylosowanie „jedynki” draftu) kolejne miejsca to już odpowiednio 12.5%, 10.5%, 8.3% i spada. Jak do wygląda w odniesieniu do tabeli?
- Wizards 11 zwycięstw
- Hornets 14 zwycięstw
- Jazz 15 zwycięstw
Trójka wstydu, silnie okopana na swych pozycjach. Kolejno lecą: Pelicans (17 zwycięstw) oraz Raptors (20 zwycięstw) którym po piętach depczą oficjalnie poddający sezon Sixers (21 zwycięstw) oraz Brooklyn Nets (21 zwycięstw). Także trzeba walczyć, trzeba koniecznie przegrywać!
Tank this!
Pech chciał, że Ja’Kobe Walter trafił ekwilibrystyczną trójkę, w sposób mało prawdopodobny, ale jednak mecz wygrywając. Chłopaki skoczyli na niego jakby mistrzowski tytuł właśnie wywalczyli, ale i tak będzie teraz wezwany „na dywanik”, możecie być pewni…
The Raptors tried their best but Ja’Kobe Walter said 'tank this.’ Scottie Barnes, Immanuel Quickley and RJ Barrett, all benched down the stretch, celebrate excitedly with Walter after his miraculous game winner.pic.twitter.com/FdkkHMjQfA
— Hot Hand Theory (@HotHandTheory) March 5, 2025
Tymczasem kibice Orlando mają złamane serca. Ile można znosić upokorzeń i oglądać ich niegramotny. Taki mieli flow w pierwszej części sezonu, ale od powrotu do gry Paolo Banchero jest po prostu źle: 7 zwycięstw i 16 porażek. Pisałem nieśmiało, że mi Paolo zalatuje Benem Simmonsem, aktualnie zapach jest jeszcze bardziej wyczuwalny.
- 47 zawodników NBA zalicza w tym sezonie średnią przekraczającą 20 punktów (liderem jest SGA 32.3 punktów)
Nazwijmy ich liderami drużyn i na ich tle oceńmy tegoroczny dorobek ofensywny Paolo Banchero.
- skuteczność przy penetracjach (drives) wynosi 43.8% (tylko Jordan Poole i Brandon Miller z Charlotte wyglądają gorzej)
- skuteczność catch and shoot Paolo 23.6% (zdecydowanie najgorzej z 47 graczy !!! na 46. miejscu jest Franz Wagner)
- rzuty po koźle (37.7%) dają 28. miejsce z 47 graczy, czyli środek stawki (najlepszy jest KD 51.7%)
- EFG%, czyli efektywność strzelecka uwzględniająca wagę rzutu (za 1-2-3 punkty) = Paolo zajmuje 47/47 miejsce!!
Troszkę chyba musimy zmienić względem tegoż faceta narrację, bo chociaż jawił się jako inteligenty, przemyślny gracz o walorach mistrzowskich, bliżej mu chyba do LaMelo Balla i Bena Simmonsa, których hybrydę na ten moment stanowi. Ech… szkoda, bo lubię i kibicuję.
No widzicie, taki elaborat o najmarniejszym chyba meczu tej kolejki, pisać dalej? Ktoś tu w ogóle dociera, dotarł? Czytacie?
Pacers 115 Rockets 102
Indiana pogoniła kotka za pomocą młotka Rakietom. Ci niby grali dzień po dniu, ale przecież Sengun, Eason, Amen Thompson i Dillon Brooks mieli przecież wolne poprzedniej nocy. Najważniejsza rzecz jest taka, że Tyrese Haliburton (28 punktów 15 asyst) wrócił na wysoki poziom. I choć tego nie przyzna publicznie, obecnie obrona rywali jest dla niego jak tłusta para pośladków, uderza otwartą dłonią i za drugą falą penetruje. Pod kosz w sensie, że wchodzi albo rzuca. To już w zależności od sytuacji.
Dobrze się to ogląda, bo za skutecznością idzie pewność siebie, a za nią sugestywność i entuzjazm całej drużyny. Pacers grają pięcioma strzelcami, więc przestrzeni jest sporo, a jeśli dochodzą do tego zmęczone nogi przeciwnika, to już w ogóle jest bosko. Ejakulacja.
Alperen Sengun (25 punktów 9 zbiórek 7 asyst) jest super, ale to jest inna prędkość koszykówki, bardziej przypominająca stylem ubiegłą dekadę albo jeszcze wcześniej. Fizycznie ich gnietli (58-35 na tablicach) ale efektywność i szybkość pozostawiły wiele do życzenia. Orlando, Houston czy Knicks, czyli zespoły polegające na intensywności obrony, pod ciężarem grafiku łamią się i przygasają, w jakimś sensie to zrozumiałe chyba.
Tymczasem dla kolegi Haliburtona to szósty z rzędu mecz z dwucyfrową linią asyst! Pod jego batutą Indiana jest niebezpieczna dla każdego. Hali, trafiający zza łuku Turner (4 trójki, 4 bloki) oraz wszechstronny ofensywnie Siakam (18 punktów) to jest struktura gry z ambicjami na finał konferencji. Taki przynajmniej mają plan i życzmy im jak najlepiej.
Hawks 121 Bucks 127
Przy minucie do końca meczu na tablicy wyników mieliśmy remis, więc szacunek dla ATL, którzy miesiąc temu wyprzedali kluczowych ludzi i wskutek kontuzji stracili Jalena Johnsona. Można mówić o braku ciężaru oczekiwań Hawks, można też o poprawionej chemii w szatni Doca Riversa, który znów eksponuje najmocniejsze strony swoich graczy. Zwróćcie uwagę jak odżył ostatnio Brook Lopez, autor 13 punktów i 13 zbiórek. Przez lata się śmialiśmy, że ma dziurawe ręce, że nie zbiera, a tymczasem była to kwestia ustawienia. Aktualnie chłop gra bliżej kosza, manewruje, nie tylko stoi jak pierdoła na łuku.
W każdym razie, końcówki to czas gwiazd i gwiazdy nie zawiodły. Przypieczętowujące zwycięstwo trafienia zalicza Damian Lillard (23 punkty) a Giannis Antetokounmpo zalicza szóste triple-double (26/12/10) w tym sezonie. Trae Young (28 punktów 13 asyst) jest świetny, ale spudłował w tym spotkaniu aż piętnaście rzutów, w tym dwa ostatnie, najważniejsze. Wczoraj mieli farta z przechwytem Danielsa i buzzer beaterem, dziś znów pokazali brak pomysłu w ataku, ale jak mowię. Biorąc jednak pod uwagę warunki (back to back i braki kadrowe)… patrz zdanie pierwsze.
Knicks 102 Warriors 114
Brak Karla Anthony’ego Townsa bolesny, bo Dubs z pocałowaniem ręki przyjęli centra (Robinson / Achiuwa) nie stanowiącego zagrożenia rzutowego, na dodatek nienawykłego, do ganiania po obwodzie w obronie. Wszystko rozstrzygnęło się w czwartej kwarcie wygranej przez Warriors 32:21, a wszystko na oczach strapionego Madison Square Garden.
Mikal Bridges znów za cichy, Jalen Brunson zmęczony uwagą poświęcaną mu średnio przez półtora obrońcy, Hart to jednak potrzebuje otwartej przestrzeni na rozpęd, a tego nie było. Braki spacingu to możliwość podwojeń i charakterystyczne dla Kerra zamknięcie pasa środkowego. Trójki nie siadły w czwartej odłonie, ledwie 3/12.
Tymczasem goście parli naprzód, ośmiu graczy GSW zdobywało punkty w czwartej kwarcie, padło 10 asyst przy 11/16 z gry! Zaczęło się od problematycznej obrony pick and rolla, a skończyło na trójkach i asystach Stepha Curry’ego (28/7/9). Wraz z przyjściem do składu Jimmy’ego Butlera (19/4/4) wigor odzyskał także Draymond Green (8/9/8) który jakby zwietrzył szansę, jakby wierzył w jeszcze jeden pierścień.
Niezbadane są wyroki bożków koszykówki, jedna dwie kontuzje i może się okazać, że to GSW są NBA Finals, jak sądzicie?
Bulls 117 Cavaliers 139
Kolejny rywal fika na starcie i dostaje prztyczek w nos w drugiej połowie. Cavs to jest potęga w tym sezonie, tu i tam dają odpoczynek swym ludziom (Evan Mobley OUT) ale niech Was to nie zmyli. Bulls myśleli, że mogą iść z nimi na wymianę ciosów. Prowadzili dwucyfrowym wynikiem, jak Portland poprzednim razem. Za karę w drugiej połowie stracili aż 82 punkty. Momenty zrywu, zmiany tempa, spokój i wiara w system pod presją, świadomość własnej mocy – po tym poznać zespoły z mistrzowskim sznytem.
Timberwolves 126 Sixers 112
Philadelphia już tylko markuje walkę, Paul George postawiony w roli „pierwszej opcji” dostarcza siedem punktów, to już przeraźliwe jest doświadczenie. W pierwszej piątce dwa słonie, Drummond i Yabusele. Rozegrania brak, dwa harpagany Grimes i Oubre lecą i rzucają, co im wpadnie w ręce. Cała banda gwiżdże i poklaskuje, nikt nie wie, o co chodzi. Idealne warunki do rozwoju młodych, ale niestety ten najbardziej utalentowany rookie Jared McCain się połamał i nie gra.
Wolves wezmą łatwe zwycięstwo, oni nadal wierzą w sukces, plan minimum zakłada wyjście ze strefy play-in, w której się kręcą. Tuż obok w tabeli Warriors, Clippers, zaraz wejdą Suns, bo się przecież Mavs nie pozbierają. Z nikim nie chcieliby grać jednego meczu o awans do playoffs, więc pracują ile sił. 57% skuteczności z gry godne pochwały, ale rywal rażąco słaby.
Spurs 127 Nets 113
Trener gości Jordie Fernandez jak to ma w zwyczaju, żongluje składem w poszukiwaniu intensywności i energii. Klasycznie naciskają kozłującego próbującego skorzystać z zasłony, ale wszystko inne już kryją cieniutko. Tym bardziej, że wrócili strzelcy: Cam Thomas (24) D’Angelo Russell (12) i Cameron Johnson (17) co obronę siłą rzeczy osłabiło. Wynik tego taki: Devin Vassell 37 punktów przy 8/11 zza łuku. Biegający do przodu Stephon Castle 17 punktów, Keldon Johnson 15 punktów, Fox 15 punktów i dwadzieścia prowadzenia Spurs po trzech kwartach.
Suns 119 Clippers 117
Pisałem wczoraj czy przedwczoraj o zmęczeniu sezonem Hardena i absencji kluczowego Normana Powella, ale nie sądziłem, że to aż tak poważny stan. Suns odrabiają 23 punkty deficytu, aby wygrać przegrany mecz! LAC wchodzili w czwartą kwartę prowadząc dziewiętnastoma oczkami. Przeciwko ekipie, która się skrycie nienawidzi, przeciwko gwieździe, która po sezonie zmieni barwy klubowe! Zobaczcie:
Kawhi Leonard to naprawdę nie jest odpowiedź, nie należy go w ogóle wkładać do tego samego pudełka, w którym trzymany był przed kontuzjami. Kris Dunn może być elitarnym obrońcą obwodowym, ale strzelecko okazuje się niegrywalny w ważnym meczach / momentach. Pozostawiany całkowicie bez opieki na obwodzie, zalicza 0/5 zza łuku, dalej nawet nie próbuje.
Harden pudłuje super ważny rzut wolny, Zubac pudłuje spod samej obręczy, wszystko co złe sprzęga się przeciwko Clippers. Może to faktycznie klątwa? Taka fajna, super nowoczesna hala, takie apetyty i zawiedzione nadzieje kibiców.
Ograni przez Duranta, ograni przez Masona Plumlee i gościa nazwiskiem Collin Gillespie. LAC potrzebują teraz dużo mądrości, bo tego rodzaju cios, dla zespołu, który przegrał sześć z siedmiu ostatnich meczów, to może być gwóźdź do trumny i rozpad całkowity. Bilans wynosi 32-29, więc jeszcze są szanse. Trzeba zdrowia i mądrości, liczę na Was chłopaki!
Lakers 136 Pelicans 115
JJ Redick rozpływa się w komplementach na temat Doncica przy czym nie są to puste hasła mające na celu zmotywowanie gracza, ale poparte przykładami wnioski analitycznego umysłu, który docenia fakt, że ma do czynienia z geniuszem.
Kolejny pogrom zafundowali rywalom panowie Luka z LeBronem. Wygrali trzynasty z piętnastu ostatnio rozegranych spotkań podczas gdy Dallas Mavericks całkowicie się rozpadli, a Anthony Davis w obliczu kontuzji Kyrie Irvinga (zerwał ACL, więc rok bez gry!!) prosi zarząd by jego także zwolniono z obowiązku świadczenia pracy do końca sezonu. Czytaj: transfer wygląda gorzej z każdym kolejnym dniem choć niekoniecznie całą winą należy obarczyć zarządzających, bo kontuzji przecież nie przewidzisz.
Wracając na parkiet, rozpalony Luka (30 punktów 8 zbiórek 15 asyst) oraz James (34 punkty 8 zbiórek 6 asyst) poziomem talentu po prostu odstają od reszty. Zapewniają egzekucję ofensywnych założeń na możliwie wysokim poziomie, zespół przez pełne 48 minut ma na parkiecie świetnie podającego lidera, aż się chce biegać, bronić, energię wydatkować.
Pels zespołem są bardzo chaotycznym o niekompatybilnych częściach i słabiutkiej obronie. Na dodatek, zwycięstwa nie leżą teraz w ich interesie, więc wynik końcowy nie dziwi. Bawić może natomiast ksywa Ziona Williamsona (37 punktów 6 asyst) „The Dancing Refrigerator”, a imponować entuzjazm Lakers: 51-35 na tablicach i dziewiętnaście trafień zza łuku.
Wydarzeniem dnia jest przełamanie bariery pięćdziesięciu tysięcy punktów przez LeBrona (liczymy łącznie sezon regularny i playoffs). Długowieczność tego faceta to fenomen, o którym powstaną kiedyś opracowania naukowe.
Dobrego dnia, zapraszam jutro.