Moje spojrzenie na tegoroczny NBA All-Star Weekend

Dobry wieczór Panowie. Może na początek napiłbym się herbatki, herbatki bez cytrynki. Parę dni mnie nie było, ale już jestem z powrotem i to całe NBA naprawiam. Patronami odcinka są uwaga: Przemek Stępski, Wojtek Skrzypek oraz Stachu18, dla nich podziękowania. Ostatnim razem czytaliśmy się w piątek, więc co tam się działo po kolei w San […]

Lut 19, 2025 - 00:37
 0
Moje spojrzenie na tegoroczny NBA All-Star Weekend

Dobry wieczór Panowie. Może na początek napiłbym się herbatki, herbatki bez cytrynki. Parę dni mnie nie było, ale już jestem z powrotem i to całe NBA naprawiam. Patronami odcinka są uwaga: Przemek Stępski, Wojtek Skrzypek oraz Stachu18, dla nich podziękowania.

Ostatnim razem czytaliśmy się w piątek, więc co tam się działo po kolei w San Francisco podczas tegorocznego NBA All-Star Weekend? Chris Paul do spółki z Victorem Wembanyamą zhakowali Skills Challenge albo tam im się przynajmniej wydawało. Zamiast czas cenny tracić i próbować trafić do kosza, po prostu wyciepali kolejne piłki z koszyka i przeszli dalej. Oczywiście, że przed rozpoczęciem zabawy pytali organizatorów czy to dozwolone, jeśli dobrze poszperacie w sieci znajdzie się nawet nagranie. A że wyglądało to jak drwina z konkursu, ktoś z górnej loży działaczy się zjeżył, być może był to sam komisarz Adam Silver, i nakazał tandem Spurs zdyskwalifikować. 

No cóż, to jakby legendarnego kierowcę Kena Milesa zdyskwalifikować z udziału w LeMans gdy jego ekipa wymieniała cały układ hamulcowy w środku wyścigu zamiast tradycyjnie: tarcz i klocków. W regulaminie nie było mowy o zakazie, więc chcąc nie chcąc organizatorzy mimo sprzeciwu pozostałych zespołów, musieli rzecz dopuścić. Tutaj było podobnie, w papierach stoi, że po trzech nieudanych próbach rzutu możesz przejść dalej…

W uzasadnieniu decyzji stanęło na interpretacji słowa „valid”. Musisz podjąć „faktyczną” próbę trafienia do kosza… nieistotne, dodało to jedynie folkloru i tak dość festynowej imprezie.  

W sobotę dostaliśmy konkurs wsadów i choć się na tym nie znam, bo wsady robię co najwyżej brudnymi gaciami do kosza na bieliznę, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że konkurs jest z góry zaplanowany. Przecież ten cały Mac McClung to jest profesjonalny dunker! Nie dość że tam widziałem inne profesjonalne ryje, które mu pomagały ustawiać piłkę i rekwizyty, to część tych wsadów wymaga chyba specyficznego treningu. 

Matas Buzelis może i trenował gimnastykę za dzieciaka, ale zaraz w pierwszej próbie to się porwał z motyką na słońce. Na bardzo krótkim pasie startowym, totalnie stremowany próbował coś pod nogą wsadzić i się po czterech nieudanych próbach sam niestety pokonał. Na dalszym etapie było jeszcze coś od boku tablicy. No, coś bardzo nieistotnego. 

Andre Jackson, czyli młodziak z Milwaukee to się totalnie skompromitował i nie ma sensu komentować niczego, co wyczyniał. 

Stephon Castle zademonstrował dynamikę, ale gdzie mu tam do świata pro-dunkerów. U niego nie ma ani specjalnej windy, ani lekkości odbicia, a wszystko, czego próbował, widzieliśmy już wiele razy, tylko mocniej i efektowniej. Mimo to, na tle konkurencji Castle oczywiście przeszedł do rundy finałowej. 

Na to wjechał McClung ze swoją świtą i samochodem, poleciał jak szatan i kolejny konkurs ustawił, a dokładnie trzeci w swej karierze. Jak policzono, więcej kasy zgarnął za trzy zwycięstwa w Slam Dunk Contest niż na kontraktach z klubami. Tylko kto mi powie, gdzie on gra? No właśnie. W finale wsad z dwoma piłkami i obracającym się typem?? To naprawdę musiało kosztować sporo pracy i konkretnego treningu. Jednak najlepsza paka moim zdaniem to był… jak to w ogóle nazwać… przeskoczył gościa, obrócił się o 180 stopni i mocno, z czołem na obręczy wpakował piłkę do kosza. Tego jeszcze nie widziałem, ale to było dobre, ale urwał!

I od razu sobie powiedzmy, żaden Zion, Morant, LaVine czy inny Giannis się do tego poziomu nawet nie zbliżą, więc albo dopuszczamy pro-dunkerów i robimy z All-Star Weekend festyn ma całego albo dajmy sobie spokój. Dla większości obecnych koszykarzy udział w SDC to potencjalna kompromitacja dlatego tak wiele znanych nazwisk odżegnuje się od konkursu rękami i nogami. Nie dajmy się zbyć gadką o ryzyku i kontuzjach. Widział kto kiedyś kontuzje przy konkursie wsadów? Nie chcą to nie! Do tej konkretnej zabawy zaprośmy profesjonalistów z całego świata, niech się raz w roku ogrzeją w cieple zasięgów i funduszy NBA. Jeśli znajdzie się koszykarz śmiałek, który postanowi stanąć w szranki z pro-dunkerami, tym lepiej. Jeśli nie, trudno. 

Niedzielna noc to oczywiście NBA All-Star Game, czyli główna atrakcja, ale czy na pewno? Telewizyjny draft, jak już pisałem, był wyreżyserowany. Co więcej, przed rozpoczęciem turnieju bukmacher na zwycięstwo ekipy Shaqa dawał mniej niż dwukrotność wkładu (oczywiście wygrali, nie mając w składzie nawet pół podkoszowego). A spośród 32 graczy biorących udział w turnieju kurs na MVP lokalnego herosa Stephena Curry’ego to było mniej niż pięć!? 

Trzy godziny imprezy, z tego nieco ponad 35 minut to była faktyczna gra. Całość poprzetykana reklamami i głupotami, od których jeżył się włos na głowie. LeBron zrezygnował, nawet do zdjęć się nie przebrał, a to grubo jak na niego. Anthony Edwards również, w ostaniej chwili, zasłonił się urazem! Kevin Durant w finałowej grze oddał jeden rzut. Mecze przerwano na dwadzieścia minut by honorować… grubasów komentatorów!?!

W trakcie samej gry pozwolono komentatorom na uszczypliwe żarty w kierunku zawodników, z których dosłownie zrobiono małpy w cyrku. Pewien mało śmieszny komik wyśmiał buty Shai Gilgeousa Alexandra, rozumiecie, w dniu premiery pierwszego modelu kicksów sygnowanych nazwiskiem Shaia, przyszły MVP ligi słuchał, że ma musztardowe buty itd. Ty byś się nie wkurzył? Zobaczcie na reakcję SGA:

Obrzydliwe. I nie mówię tu o butach. Jayson Tatum (15 punktów 6/7 z gry w finale) powiedział po wszystkim: 

Najtrudniejsza część to przerwa w grze. Kazano nam stać i czekać aż zakończą swoje żarty. Czekaliśmy dobre 20 minut, po czymś takim trudno z powrotem wyjść na boisko i grać [JT]

A wiecie co, myślę, że Adam Silver powinien podać się do dymisji, podobnie jak nasz pan prezes z olimpijskich plakatów. Otóż istnieją pewne granice przyzwoitości, po przekroczeniu których się nie wraca…

Korporacje wchłonęły najlepszą koszykarską ligę świata zubożając jej kulturę, ducha gry i niepisane zasady. Odnoszę wrażenie, że każda próba usprawnienia NBA przez Silvera jest podyktowana wyłącznie względami finansowymi i to jedynie pogłębia problem. Nie do pomyślenia jest dla faceta, aby z jakiegokolwiek przychodu zrezygnować i kolejna granica właśnie została przekroczona. 

Liga teraz, bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich trzydziestu latach, potrzebuje charyzmatyków, naturalnych liderów, machos, którym w żadnym wypadku nie wolno piłować pazurów. Wręcz przeciwnie, niech gryzą, niech ryczą jak lwy! Żądamy (hehe i jeszcze raz he) złagodzenia przepisów dotyczących ekspresji emocji na parkiecie. Żadnych więcej fauli technicznych po zawiśnięciu na obręczy czy krzywym spojrzeniu w stronę rywala! Wprowadźmy bonusy za liczbę zwycięstw odniesionych w sezonie regularnym, dla wszystkich, dla każdego członka klubu, dla zawodników i trenerów. 

No i przy okazji zastanówmy się, czy szef kadr klubu nie potrafiący wyegzekwować od gwiazdy zespołu, aby ta przestała żreć czy walić browary, to powód do kpin, drwin i obrażania w sytuacji, gdy gwiazda zostaje WYTRANSFEROWANA. Zwłaszcza jeśli mówimy o gwieździe, której płaci się po dwa miliony złotych za udział w meczu.

Ech, mam wrażenie, że pieniędzmi zalewamy problemy, hodujemy słabych ludzi i słabe charaktery. Skoro podjąłeś decyzję, poszedł transfer, to stój przy swoim, a nie ściągasz gacie i się tłumaczysz jak mazgaj. Zawodnicy? Niech się zaczną prowadzić jak profesjonaliści, a nie zgrywają obrażonych, bo im za ten „cyrk” płacą tak grube siano, że nie możemy sobie tego nawet wyobrazić. Brak szacunku? Żarty nieśmieszne? W Eurolidze szacunek będzie z całą pewnością większy, proszę bardzo: zapraszamy serdecznie. Wymagajmy od jednych i drugich… od każdego, który tworzy tę ligę, bo przez lata poświęciliśmy jej tak wiele czasu, energii i pieniędzy, że nam się to po prostu należy. Jako kibice także mamy prawo oczekiwać szacunku, a nie ciągłych tarć bumelantów z pozbawionymi duszy kapitalistami. 

Podsumowując, w mojej ocenie, biorąc pod uwagę powyższe, to najgorszy All-Star Weekend w historii, a rzecz śledzę od 1993 roku. Gratulacje dla Stepha Curry’ego (12 punktów 4/8 zza łuku w finale) i jego drużyny. Zainteresowanych zapraszam do obejrzenia migawek. Dzięki za odwiedziny, pewnie nie dokładnie tego się spodziewaliście wchodząc, ale nazywajmy rzecz po imieniu. B