Feminizm się opłaca – z Aleksandrą Karasińską rozmawia Magdalena M. Baran

Magdalena M. Baran: Wracam do czytania Szymborskiej. Ostatnio znów wpadł mi w ręce fragment: „Mężczyzna miał poglądy – kobieta nadal tylko widzimisię, odpowiednikiem jego silnej woli był jej babski upór, a jego przezorności – jej wyrachowanie, a w sytuacjach, w których mężczyznę zwano taktykiem, kobieta pozostawała intrygantką”. I mimo całego naszego postępu w równości, dostrzeganiu […] The post Feminizm się opłaca – z Aleksandrą Karasińską rozmawia Magdalena M. Baran appeared first on Liberté!.

Mar 14, 2025 - 13:58
 0
Feminizm się opłaca – z Aleksandrą Karasińską rozmawia Magdalena M. Baran

Magdalena M. Baran: Wracam do czytania Szymborskiej. Ostatnio znów wpadł mi w ręce fragment: „Mężczyzna miał poglądy – kobieta nadal tylko widzimisię, odpowiednikiem jego silnej woli był jej babski upór, a jego przezorności – jej wyrachowanie, a w sytuacjach, w których mężczyznę zwano taktykiem, kobieta pozostawała intrygantką”. I mimo całego naszego postępu w równości, dostrzeganiu i realizowaniu praw, w rozwoju feminizmu… tego myślenia wciąż nie udaje się pokonać. Ono wraca jak uporczywa czkawka, poddając osiągnięcia kobiet, nasz sposób działania w wątpliwość. Takie myślenie to nie tylko retoryczny zabieg, ale fakt, z którym wielokrotnie mierzymy się w życiu. Po jednej stronie ono, po drugiej… feminizm. Czy jesteśmy skazane na wieczne sed contra est? Czy to już słynna „cofka”?

Aleksandra Karasińska: Cieszę, że zaczęłaś od tego cytatu z Szymborskiej. To fragment jej felietonu opublikowanego w „Życiu literackim” w latach 70. ubiegłego wieku. Ten cytat mówi o podwójnych standardach, o praktyce, gdy w takich samych sytuacjach społeczeństwo inaczej traktuje kobiety i mężczyzn. On boleśnie pokazuje, że od tych lat 70., kiedy Szymborska to pisała, niewiele się zmieniło. Podwójne standardy mają się bardzo dobrze. Kobiety pracujące w firmach czy na uczelniach, studentki, a nawet uczennice są odmiennie oceniane za to samo zachowanie, ganione, podczas gdy ich koledzy chwaleni są za dokładnie te same rzeczy. W momencie gdy mężczyźni oceniani są jako asertywni, kobiety za identyczną reakcję zostaną określone jako histeryczne.

Jest to o tyle paradoksalne, o ile z drugiej strony widzę, jak bardzo zmienia się sytuacja kobiet w danych statystycznych. Jest nas więcej na rynku pracy, jesteśmy lepiej wykształcone. Dziś w Polsce, w nowym pokoleniu, mamy więcej kobiet z tytułem magistra niż mężczyzn z analogicznym stopniem. Mamy 30 procent kobiet w parlamencie obecnej kadencji. Mimo tego postępu normy patriarchalne nadal mają się bardzo dobrze. Kiedy pytasz mnie o cofkę, czyli zjawisko nazywane przez Amerykanów backlashem, to my obserwowaliśmy je już od paru lat. My, feministki, badaczki, dziennikarki. W Polsce ciemnym okresem cofki był okres rządów PiS-u. To był czas, kiedy prawa kobietom były odbierane – mówimy nie tylko o prawach reprodukcyjnych i ustawie antyaborcyjnej, która została zaostrzona. Pamiętajmy, że minister Ziobro chciał wycofywać Polskę z konwencji stambulskiej, przeciwdziałającej przemocy wobec kobiet, wycofano finansowanie na Niebieskiej Linii i wielu organizacji wspierających kobiety, w szkołach praktycznie nie było edukacji seksualnej ani zdrowotnej. Dzisiaj, kiedy rozmawiam z organizacjami kobiecymi, z liderkami czy z aktywistami, to czuję ogromną frustrację, bo liczyły na to, że po 2023 roku, po dojściu do władzy demokratycznej koalicji coś się zmieni. Tymczasem mamy rok 2025 i takim dobitnym symbolem tej frustracji jest niemożliwość przeforsowania liberalizacji prawa antyaborcyjnego.

Rząd Zjednoczonej Prawicy traktował kobiety jak obywatelki drugiej kategorii, nawet jeżeli pojawiła się premierka, to była premierem, podobnie z marszałkinią. I nie chodzi wcale o te żeńskie końcówki, ale o takie niemal zdefeminizowanie, osadzenie w niemal bezpłciowej funkcji. O te wszystkie momenty, w których kobiety na tak istotnych stanowiskach – pal sześć, że z partyjnego rozdania – mogłyby wzmacniać inne kobiety. Ale to się nie mogło udać. Koalicja 15 października była tą oczekiwaną, tymczasem rozczarowuje. Pamiętam rozmowy z młodymi dziewczynami, z moimi studentkami, z tymi, które chodziły na protesty, czasem organizowały je w swoich miasteczkach… Pamiętam ich złość, gdy poczuły roztrwonienie ich pracy, gdy mobilizowały innych – nie tylko młodych – do pójścia na wybory, bo wierzyły w zmianę. Dziś patrzą na rządy dość konserwatywnych mężczyzn, którzy czynią kolejne ukłony w stronę prawicowego elektoratu i… w sumie to nie do końca rozumieją, co się stało. 

Zderzają się ze ścianą, a ja mam wrażenie, że wszystko tu już zostało powiedziane. Ruch Szymona Hołowni i PSL to bardzo konserwatywne partie, które nie reprezentują postulatów kobiecych. Dodatkowo mamy ultrakonserwatywnego prezydenta, który nie poprze żadnych feministycznych postulatów, nie podpisze żadnej ze sprzyjających nam ustaw. Myślę jednak, że ta globalna cofka antyfeministyczna jest czymś głębszym. Wraz z nadejściem Trumpa stało się jasne, że do mainstreamu i do władzy dochodzi ta antykobieca, konserwatywna kontrrewolucja. Widzimy, jak równość jest wymazywana ze stron amerykańskich instytucji, słowo gender staje się słowem zakazanym, że wielkie korporacje idąc za tym, wyrzucają do śmieci politykę DEI  (diversity equity inclusion), że w szkołach w USA powstają listy książek zakazanych, a całe strony rządowe są kasowane, bo wspomniały słowo gender

Brzmi jak science fiction, bo przywykliśmy myśleć o Ameryce jako o domu wolności. Tymczasem to są twarde fakty. Kilka chwil temu rozmawiałam z zaprzyjaźnioną profesorką, na jednym z amerykańskich uniwersytetów, zajmującą się językiem inkluzywnym, badaniem obecności gender w języku, wykluczeniami, które się w nim pojawiają. Już słychać głosy, że może te studia „przesunąć”, może nie zajmować się tymi tematami otwarcie, że może… mniej kursów o tym. To nie jest odosobniony głos, podobne płyną od naukowczyń z całych Stanów. Trend zaczyna być też widoczny w szkołach podstawowych czy średnich, a w co bardziej konserwatywnych stanach przyjmuje się go z otwartymi ramionami. Przypomina mi się obraz Lady Liberty, która pakuje swoje walizki i wyprowadza się ze Stanów… Wolność szukająca swojego miejsca.

Wiesz, zdałam sobie sprawę, że to zjawisko jest znacznie głębsze. Ta cofka antyfeministyczna jest bardzo mocno związana z kryzysem demokracji, o którym mówiliśmy już od ponad dekady. Przypomina mi się hasło Kongresu Kobiet sprzed paru lat: „Demokracja bez kobiet to pół demokracji”. Mądre i bardzo słuszne, ale dzisiaj widzę, że można je czytać na wspak, to znaczy: „Nie ma praw kobiet bez demokracji, bez państwa prawa, poszanowania praw człowieka i transparentnego procesu wyborczego”. Bez tego wszystkiego, co zawiera się w haśle „liberalna demokracja”, nie możemy domagać się praw kobiet czy mniejszości, prawda? W czasach, kiedy rośnie ekstremizm i polaryzacja, populistyczni politycy bardzo skutecznie wykorzystują hasła antyfeministyczne do budowania bazy swoich zwolenników, do antagonizowania społeczeństwa, pogłębiania podziałów.

A ponieważ niektórym się udaje, to z miejsca zaczyna im się wydawać, że dyskryminacja jest opłacalna… Kiedyś Agnieszka Graff, dość prowokacyjnie mówiła, że właśnie cały kłopot z dyskryminacją jest taki, że dla niektórych jest ona opłacalna. I faktycznie, wielu zbija nie niej niezły polityczny kapitał. Rzecz w tym, że badaczka szybko dopowiadała, że nie możemy sobie odpuścić sprawiedliwości, nie możemy zastąpić jej niczym innym. Ty pokazujesz, że sprawiedliwość, a co za tym idzie feminizm się opłaca. I to nie tylko na poziomie idei, ale w twardych danych.

Udowadniam to w książce, którą właśnie skończyłam pisać. Pokazuję, że feminizm się wszystkim opłaca, że opłaca się nam równość. Przypominam w niej świetny tytuł z okładki dosyć konserwatywnego brytyjskiego pisma „The Economist”, który głosił: „Countries that fail women, fail” (Kraje, które zawodzą kobiety, upadają). W mojej książce staram się tłumaczyć i przekonać czytelników i czytelniczki, że feminizm jest dziś aktualny. Przekonuję, że domaganie się równości nie jest grą o sumie zerowej: że niby wygrywają albo kobiety, albo mężczyźni. Podejście do ekonomii, które ja reprezentuję, pokazuje, że równość i szanowanie praw kobiet daje większe szanse wszystkim. Choćby na takim podstawowym poziomie rodziny, bo jeżeli kobieta więcej zarabia, cała rodzina jest bogatsza. Odpowiedzialność za utrzymanie domu nie spada tylko na jednego człowieka, czyli mężczyznę. To z kolei daje większe bezpieczeństwo i szanse na rozwój, edukację, dzieci. Z kolei, kiedy feministki domagają się równości w pracy, zmieniają kulturę firm, mamy więcej szacunku dla wszystkich: kobiet, mniejszości, ale również dla mężczyzn. Zyskują wszyscy.

W czasach cofki, w tych czasach wyśmiewania feminizmu w ogóle, staram się pokazać dane statystyczne, fakty. Zresztą samo słowo feminizm jest ciągle tabu. W Polsce wielu kobietom, bardzo mądrym i fajnym, wydaje się, że feminizm chce z nich zrobić jakieś straszne babochłopy, które nienawidzą mężczyzn. Oczywiście jest to karykatura.

Wiesz, mnie też się tak wydawało jakieś 15 czy 20 lat temu. I nieco od ówczesnych walczących feministek „oberwałam”. Szczęśliwie te czasy mamy już za sobą, bo to też inny, inaczej świadomy feminizm. U mnie – w praktyce.

To było pewne celowe działanie. W latach 60. i 70., kiedy w USA feminizm drugiej fali przyniósł kobietom najwięcej praw, pojawiły się też ruchy antyfeministyczne (np. Eagle Forum założone przez Phyllis Schlafly). To wtedy słowo feministka zostało nacechowane negatywnie, o czym pisała prof. Claudia Goldin: „Słowa «feministka» i «feminizm» weszły do powszechnego użycia w latach 60., ale wkrótce nabrały nowych znaczeń. Zaczęły być poprzedzane słowami «walcząca» i «radykalna»”. Właśnie wtedy wykreowano wizerunek feministki jako agresywnej wariatki nienawidzącej mężczyzn. W pełnych ideologii i zacietrzewienia sporach bardzo często po prostu staram się odwoływać do danych, bo z liczbami się nie da dyskutować.

Z liczbami, z faktami się nie dyskutuje, nawet jeśli niektórzy bardzo próbują. Tu dochodzimy do momentu, w którym feminizm to nie tylko hasła, jakie nosi się na sztandarach, ale praktyka dnia codziennego. Praktyka, o której mówisz, to są nie tylko prawa reprodukcyjne, ale właśnie prawa pracy, kwestie równości wynagrodzeń, ale też dostępu do rozwoju kariery, z którymi wiąże się cała masa naszych decyzji. To tu rozważamy posiadanie dzieci, układamy nasz czas, myślimy o systemie opieki, o domu i miejscu pracy, które ze względu na rozłożenie przywilejów i obciążeń mogą i powinny być równościowe. Chodzi o sprawiedliwość, o którą nie trzeba każdego dnia walczyć do upadłego. I tu mówisz, że feminizm opłaca się wszystkim. Pokazujesz to w liczbach. Opłaca i ma bezpośrednie przełożenie na gospodarkę, ale też na funkcjonowanie firmy, domu i państwa.

Wiesz, jestem od trzydziestu lat dziennikarką i bardzo boli mnie to, że żyjemy w czasach postprawdy, kiedy ludzie czerpią informacje głównie z mediów społecznościowych i są tam zalewani fake newsami, propagandą i dezinformacją. Ponad połowa osób na świecie uważa, że emancypacja kobiet poszła za daleko, co widać choćby z badania IPSOS UK Global Institute for Women Leadership. Ponad połowa ludzi na świecie! Respondenci uważają nawet, że dziś dyskryminuje się mężczyzn. Co gorsza, częściej uważają tak ludzie młodzi, w tym również kobiety, również w Polsce, wyborcy Konfederacji, ale nie tylko.

Stąd tak bardzo zależy mi na faktach i konkretach. Ludziom, którzy walczą o równość, chcę dać do ręki oręż: dane, fakty, badania. Oczywiście prawa kobiet to prawa człowieka i na takiej podstawie moralnej powinniśmy domagać się równości. Ale myślę, że warto przekonywać nie tylko z pozycji wyższości moralnej, ale też z pozycji praktycznych, tłumacząc, że jest ona korzystna dla wszystkich.

Jest najzwyczajniej opłacalna dla każdego z nas, i to nie tylko w wydaniu domowym. Trzeba patrzeć na nią jako czynnik wzmacniający funkcjonowanie państwa, funkcjonowanie demokracji, ale też jako na wskaźnik rynkowy.

To prawda. Kraje bardziej równościowe są bardziej stabilne politycznie, są bezpieczniejsze, zamożniejsze, lepiej funkcjonują i są bardziej stabilne. Gdybyśmy osiągnęli parytet z mężczyznami na globalną skalę, to – jak obliczył McKinsey Global Institute – przełożyłoby się to na wzrost gospodarczy o 26%. Dzisiaj kraje zachodnie zmagają się z niskim wzrostem gospodarczym, nasz, polski oscyluje na około 3–4%, jest jednym z wyższych w Europie. Gdybyśmy w krajach najbogatszych – tu dane OECD – zniwelowali lukę płacową, to do roku 2060 we wszystkich tych krajach osiągnęlibyśmy średni wzrost PKB o 9%. To bardzo dużo. Inny przykład: gdybyśmy w Unii Europejskiej – to są z kolei badania Instytutu EIGE, czyli Europejskiego Instytutu ds. Równości Kobiet i Mężczyzn – zmniejszyli nierówności, to w roku 2050 przyniosłoby to wzrost PKB od 6 do 10%, co oznacza dodatkowe od 2 do 3 biliona euro. Jeśli natomiast popatrzymy na Polskę, to nasze PKB mogłoby być o 9% wyższe, gdyby lepiej wykorzystać potencjał kobiet na rynku pracy, i to w krótkiej perspektywie, do 2030 roku. To dałoby równowartość prawie 300 miliardów złotych rocznie. To są dane z badania McKinsey dotyczące tego, jak lepiej wykorzystać potencjał kobiet w polskiej gospodarce.

Patrząc na takie grube makroekonomiczne dane, widzimy, że wyrównywanie szans kobiet się najzwyczajniej opłaca. W książce staram się pokazać bardzo różne aspekty nierówności, czy to w dziedzinie edukacji, czy dostępie do opieki zdrowotnej, czy wreszcie w dostępie do władzy czy stanowisk decyzyjnych w biznesie. Na prawa reprodukcyjne również można popatrzeć pod kątem ekonomicznym. Amerykanie zrobili bardzo ciekawe badania wskazujące, że te stany, które po uchyleniu orzeczenia w sprawie Roe v. Wade i przywróciły zakaz aborcji, straciły na tym ekonomicznie, zaś te które utrzymały bezpieczną, legalną terminację ciąży, zyskały. Myślę, że te i podobne argumenty ciągle nie przebijają się do świadomości publicznej, i że nieustannie dominuje opinia, że mężczyznom coś się zabiera. Z tego korzystają populiści, obiecujący, że cofną czas, cofną społeczeństwa do czasów… powiedzmy z lat 50. ubiegłego wieku.

Do słusznie minionych czasów z gatunku Kinder, Küche, Kirche (dzieci, kuchnia, kościół), sloganu gruntującego pozycję kobiety jako żony i matki, utrwalającego tzw. tradycyjną rolę kobiety w społeczeństwie i rodzinie. 

„Cofniemy czas i… wszystko będzie normalnie”. Również dlatego w kontekście feminizmu tak dużo dziś mówimy o mężczyznach.

Faktycznie mówimy o mężczyznach, ale wiesz, to straszne, kiedy nagle się okazuje, że ci, którzy postrzegali siebie jako silnych i zdecydowanych, nagle okazują się sparaliżowani siłą kobiet i mądrością kobiet. A przecież wciąż z niej czerpią, wychowały ich często silne matki, którym wiele zawdzięczają. A jednak je deprecjonują… Popatrz na to znane powiedzenie, że „mężczyzna jest głową, a kobieta szyją, która nim kręci”… Niby prześmiewcze, a tak naprawdę znowu… stereotypowe, jak się temu przyjrzeć, to niedobre dla każdej ze stron. Najważniejsze pytanie w tym wszystkim, to czemu dane, o których mówisz, się nie przebijają, czemu badania mówią jedno, a „ulica” uparcie powtarza swoje i gruntuje stereotypy. Spotykam całą masę mądrych, fajnych dziewczyn, które często z domu lub ze szkoły wynoszą to, że one muszą poczekać, że one muszą odpuścić, bo inaczej właśnie  będą tymi intrygantkami, wyrachowane, niekobiece, będą właśnie tymi upartymi dziewczynkami, które tupią nogami. Właśnie, często nie kobietami, ale wręcz dziewczynkami, które się czegoś domagają, a przecież powinny zaczekać.

Wciąż cofamy się do Szymborskiej, do stereotypów. Na taki genderowy dualizm jesteśmy kulturowo zaprogramowani już w wieku 5 lat. Mniej więcej tym wieku wszystkie dzieci rozumieją, co oznacza bycie dziewczynką, a co oznacza bycie chłopcem, jak powinniśmy wyglądać jako dziewczynka i chłopiec, jak powinniśmy myśleć i zachowywać się i co jest akceptowalne lub nie. Później te wdrażane w dziecięctwie stereotypy mają wielki wpływ na nasze wybory edukacyjne, zawodowe i życiowe. Przypomnę również, że te stereotypy nie są wdrażane neutralnie, ale każda transgresja jest penalizowana. Co ciekawe, w przypadku chłopców przekroczenia są karane mocniej, więc stereotypy genderowe są dla mężczyzn bardziej kategoryczne.

Dodatkowo, zobacz: mamy dzisiaj w Polsce prawie 20 milionów kobiet. One są bardzo różne. Mamy kilka pokoleń kobiet, które dorastały, znając koncepcję równości, ale jednocześnie nie doświadczając jej w codziennym życiu. Dlatego żyjemy w takiej dziwnej schizofrenii. Dziewczynkom powtarza się, że świat stoi otworem, jak będzie pracowała, uczyła się, to może wszystko. Później te dziewczyny zderzają się z rzeczywistością: wpadają na uczelnię, do firmy, gdzie jest ogromna dyskryminacja. W książce zebrałam raporty różnych organizacji kobiecych, z różnych branż i one pokazują skalę tego, z czym kobiety w Polsce się na co dzień zmagają.

Z jednej strony zderzają się z tkwiącymi w stereotypach facetami na stanowiskach, którzy często są słabsi merytorycznie, ale też organizacyjnie czy emocjonalnie. Widzimy to chyba we wszystkich branżach. Ale zderzają się też z kobietami, świadomie lub podświadomie praktykującymi zasadę „baba babie babą”. To chyba nawet gorsze… Sama ileś takich spotkałam na mojej zawodowej drodze.

To są tak zwane strażniczki patriarchatu. Pamiętajmy, że te genderowe normy i ten patriarchalny obraz świata są tak samo wdrażane w głowy kobiet, jak mężczyzn. Natomiast jak analizuję te na badania, to obserwuję zjawisko, które uważam za bardzo ciekawe. W Polsce wyrosło mnóstwo oddolnych, społecznych organizacji kobiecych, w tym branżowych. Na przykład Fundacja Stowarzyszenie Polki w Medycynie, Women in Cybersecurity, Fundacja Women in Law, Kobiety w Nauce, Perspektywy Women in Tech. Oczywiście jest Kongres Kobiet, który robi własne badania, jest 30% Club i wiele innych. Gdy czytałam te ich raporty, często chciało mi się płakać, bo podczas lektury zderzasz się z konkretnymi relacjami, z tym, jak ta dyskryminacja wygląda. I to jest taka toksyczna mieszanka seksizmu, poniżania, gorszego traktowania, utrudniania awansów, dyskryminowania za macierzyństwo, molestowania seksualnego i mobbingu. Na przykład w raporcie. „Niech nas usłyszą” z roku 2022 znalazłam cytaty wprost z ankiet. Przykładowo: „Często słyszę komentarze typu pani się chyba zgubiła, miejsce pani jest w kuchni”, albo „Jaka nerwowa, chłopak powinien ukrócić smycz”, „A pani to ma te dni czy zawsze wredna?”… Inna ankieta wskazywała, że kobiecie do umowy dołączono stronę z oświadczeniem, że od dnia podpisania umowy przez kolejne 5 lat nie zajdzie w ciążę ani nie wyjdzie za mąż. Kolejne respondentka wspominała: „Kiedyś poszłam po podwyżkę i usłyszałam: masz męża, dobrze zarabiającego, nie masz dzieci, po co ci te pieniądze?”  Inne ankiety: „Kobiety tak naprawdę nie potrafią programować”, „Kobiety, tylko psują atmosferę w zespole”. I cytat, który mi najbardziej zapadł w pamięć, bo każda z nas się w nim odnajduje: „Każda kobieta, która głośno wyraża odmienne zdanie, jest agresywna”.

I tak znów wracamy do Szymborskiej, do postrzegania kobiety jako intrygantki czy  upartej dziewczynki, która tupie nogą tak długo, aż dostanie czego chce. A jak nie dostanie, to się obrazi. Tak naprawdę, to cofamy się znacznie głębiej niż do lat 70., choć przecież w domu często miałyśmy niesamowite, samodzielne, mądre wyemancypowane kobiety. Tak myślę o mojej Mamie i Babciach, które ogarniały cały życiowy bałagan, również dlatego, że miały mocne kręgosłupy i dobrze postawione granice. I to była kwestia edukacji, ale też wychowania. W tych dwóch procesach leży sporo rozwiązań, ale też i szans. Bo uczymy się, dziś już zupełnie inaczej definiowanych ról. Ale pozostała masa „ciemnych plam” – ja patrzę tak na definiowanie wstydu, które zawsze staje mi przed oczami, gdy myślę o wdrukowywaniu stereotypów wczesnego dzieciństwa. Jest taki moment, kiedy dzieci bawią się przy piaskownicy i dziewczynkę, kiedy chce pójść do toalety, należy natychmiast zabrać do domu. Chłopiec może się wysikać w pierwszych krzakach. I to zostaje na dłużej. Prosta rzecz, a tyle mówi. Definiuje prostą nierówność, ale też odmienność w podejściu do zasad i norm.

Zjawisko, o którym mówisz jest opisane w literaturze feministycznej i nazywa się Wiktoriańska Smycz Moczowa. Bo w czasach królowej Wiktorii kobiety ubrane w długie suknie i zasznurowane w gorsety nie mogły odejść od domu dalej niż pozwalał im na to pęcherz. Nie było publicznych toalet dla kobiet. Zresztą nadal do końca nie uporaliśmy się z tym problemem, nawet dzisiaj ta kwestia braku toalet jest trudna dla kobiet. Pisała o tym Ruth Bader Ginsburg, chyba najsłynniejsza amerykańska prawniczka, przez niemal trzy dekady sędzina Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Na kampusach uczelni amerykańskich długo nie było toalet dla kobiet, a w Sądzie Najwyższym, kiedy w pewnym momencie rozważano przyjęcie pierwszej kobiety, ale większość sędziów uznała, że to niemożliwe, bo właśnie nie ma toalety. A dzisiaj? W krajach takich jak Indie, gdzie jest plaga gwałtów i przemocy, kobiety boją się załatwiać za przysłowiowym krzakiem, bo ta sytuacja dla nich podwójnie niebezpieczna. 

Skoro jednak wspomniałaś o rolach społecznych, to warto powiedzieć, że wiele dziś rozgrywa się w social mediach, gdzie w dużym stopniu przenosi się proces komunikacji. Widać tam bardzo dużo pewnych siebie influencerek, można sporo przeczytać o girl power, dzięki internetowi wyrósł cały ruch #MeToo. W rezultacie wielu osobom, które mają social mediowy obraz rzeczywistości, może się wydawać, że równość jest już faktem. Całe pokolenia millenialsów czy zetek, które żyją na platformach społecznościowych, a ich opinie są kreowane przez algorytmy, widzą dużo treści o równości i sile kobiet. Dodatkowo hasła feministyczne  są instrumentalnie wykorzystywane w marketingu korporacji do sprzedaży towarów i usług. Skoro dużo tego typu treści do nich dociera, to równość wydaje się w zasadzie oczywista. Rzecz druga, to fakt, że ci młodzi nie musieli walczyć o równość. Prawo do posiadania własności, głosowania, do posiadania własnej karty kredytowej czy prawo do pracy wydają się im oczywiste. Co więcej, oni naprawdę mogą dyskryminacji nie doświadczać, bo są po prostu za młodzi. Jak pokazują przełomowe badania amerykańskiej ekonomistki, laureatki Nagrody Nobla w dziadzienie ekonomii za rok 2023, profesor Claudii Goldin, prawdziwe nierówności tak naprawdę uderzają w kobiety w momencie urodzenia pierwszego dziecka. I dlatego wyborcy Konfederacji, którzy mają 20 lat i nie mają jeszcze dzieci, nie dostrzegają nierówności. Bo może w szkole dziewczynki się lepiej uczą i tak samo grają w piłkę. Widzą influencerki na Instagramie, a i wszędzie słyszą o women power, natomiast dotkliwe nierówności zaczynają się później. Goldin przebadała dane z 200 lat i potwierdziła między innymi, skąd się bierze luka płacowa, wskazując, że w największym stopniu jest ona spowodowana właśnie posiadaniem dzieci, nierównymi obciążeniami i obowiązkami opiekuńczymi. Dlatego w przypadku kobiet mówi się o „karze za macierzyństwo”, bo w ocenie pracodawców kobiety są uważane za gorszych pracowników. W każdej chwili mogą zniknąć i pójść na urlop macierzyński, później wychowawczy itd. Wiele nierówności ujawniła pandemia, gdy to głównie kobiety musiały całkowicie lub częściowo rezygnować z pracy, bo ktoś musiał się zająć dziećmi. To nie były zresztą tylko stereotypowe wybory, to były również wybory ekonomiczne: ponieważ mężczyzna zwykle więcej zarabia. Rezygnacja z pracy kobiety była racjonalna ekonomicznie.

Pytanie jak wychodzić z tej pozornej pewności równości, z tego wygodnego przekonania, że życie w internecie jest prawdziwe, podczas gdy realne problemy pozostają na drugim planie? Z jednej strony: jak edukować, ale też jak „sprzedać” dane, o których mówisz, jak pokazać je naszym decydentom i decydentkom, żeby zrozumieli, jak są istotne, ale też co nam – jako indywidualnym kobietom, jako wspólnocie, czy wreszcie jako gospodarce – dają? Pytanie, jakim językiem mówić do tych, którzy i które są w stanie kształtować prawo tak, żeby ta nasza równość szans była rzeczywista i żeby wyrównanie szans w iluś obszarach mogło się wydarzyć? I ostatnie – jak skutecznie to prawo komunikować i egzekwować?

Mam w książce rozdział poświęcony prawu i paradoksalnie, oprócz praw reprodukcyjnych, mamy w Polsce i Europie całkiem niezłe prawa, które w zasadzie równość gwarantują. Problem jest taki, że one nie są realizowane, bo społeczeństwo i instytucje nie przyjmują ich do wiadomości. Tak dzieje się na przykład w przypadku przemocy wobec kobiet, kiedy policja czy prokuratura ignoruje przemoc domową, bo wciąż uważa się, że jest to sprawa prywatna, która powinna rozgrywać – jak uważa kościół katolicki w Polsce – na poziomie rodzinnym. To postulat jeszcze z drugiej fali feminizmu, kiedy feministki powiedziały: „Prywatne jest publiczne”. Chcemy, żeby państwo wkroczyło w sferę prywatną i nas chroniło. 

Gdy chodzi o sposoby tłumaczenia równości, to ja staram się mówić językiem korzyści. Mówię również językiem ekonomii i danych, bo w dobie algorytmicznych manipulacji, trzeba wrócić do podstaw, czyli do prawdy. W książce pokazuję Polskę na tle Europy, ale też na tle Stanów i świata,  porównuję, gdzie jesteśmy, jaka jest nasza luka płacowa, ile kobiet pracuje, jakie mają majątki. Przypominam badanie profesor Agnieszki Chłoń-Domińczak z SGH, która od lat robi badania SHARE 50+ dotyczące stanu polskiego społeczeństwa. Z nich widać, że bieda w Polsce ma twarz starej kobiety, bo te wszystkie nierówności akumulują się przez całe życie. Kobiety dużej żyją, mniej zarabiają, mają większe przerwy w pracy, dotyka je luka płacowa, mają niższy wiek emerytalny. Zdarza się często, że nie pracują zawodowo i całe życie wykonują bezpłatną, niewidoczną pracę opiekuńczą.

Są całe pokolenia takich kobiet, którym warto oddać głos i sprawiedliwość. Dopiero te historie – kiedy rozejrzymy się dookoła, uważnie posłuchamy, to chyba każdy wyłowi niejedną – połączone z twardymi danymi dają nam pełniejszy obraz skali nierówności. To połączenie uwidacznia życie jakie jest, faktyczne nierówności i ich praktyczne, codzienne skutki, których nie przykrywamy tu podbarwioną i wystylizowaną na potrzeby social mediów historią. Tylko czy prawdziwy obraz jest dziś „do przyjęcia”?

Dlatego w książce opowiadam prawdziwe historie, staram się pisać o konkretnych kobietach i o indywidualnych historiach, a później przekładać to na szersze tło danych. Jako dziennikarka wiem, że storytelling bardziej trafia do serca i do głowy ludzi niż twarda statystyka. Ale jednocześnie, myślę, że dzisiaj ludzie szukający odpowiedzi na to, dlaczego doświadczamy takich zakłóceń, potrzebują odpowiedzi zakorzenionych w faktach. Mówi się, że żyjemy w wieku zakłóceń, bo nakładają się zmiany gospodarcze, polityczne, społeczne, doświadczamy katastrofy klimatycznej. Dodatkowo wielkich wstrząsów dostarcza gwałtowny, nieregulowany rozwój technologii, sprawiający, że zmienia się wszystko: od sposobu, w jaki się komunikujemy, jak konsumujemy informacje, przez to, w jaki sposób kupujemy, uczymy się, doświadczamy rozrywki. Wszystkie sfery naszej rzeczywistości podlegają gigantycznej zmianie. Na tym tle warto patrzeć na zmianę feministyczną, czyli zmianę ról społecznych kobiet i mężczyzn.

Gdy dziś społeczeństwa tęsknią za spokojem i przewidywalnością, kontrrewolucja obraca się przeciwko kobietom. Bo łatwiej walczyć z „gender” niż odwrócić zamiany klimatu czy poradzić sobie z migracjami z niej wynikającymi. Dlatego ja patrzę na antyfeministyczną cofkę jako na część czegoś większego, element kryzysu demokracji, tych wstrząsów społecznych, które odczuwamy. Bo kiedy widzę, że wygrywają antykobiecy miliarderzy-populiści i że głosują na nich kobiety i ludzie nieuprzywilejowani, to nie postrzegam tych wyborców jako prostaków bez świadomości, gdzie leży ich interes, ale staram się o refleksję, z czego te ich wybory wynikają. Profesor Arlie Russell Hochschild w świetnej książce Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy, przyglądała się, co stoi za tymi motywacjami, za tymi decyzjami. Co motywowało wyborców Trumpa w 2016 roku? To pytanie jest dziś aktualne wszędzie: co motywuje wyborców Konfederacji, Le Pen czy AfD?  Myślę, że aby znaleźć odpowiedzi, trzeba wrócić do ekonomii i danych, i sądzę, że my jako elity, dziennikarze, badacze, politycy, szerzej: klasa polityczna, musimy sobie zrobić rachunek sumienia.

The post Feminizm się opłaca – z Aleksandrą Karasińską rozmawia Magdalena M. Baran appeared first on Liberté!.