Czy Tadej Pogačar wygra kiedyś Mediolan-San Remo?

W ostatnią sobotę Tadej Pogačar znów dwoił się i troił – w skrócie robił wszystko, by wygrać Mediolan-San Remo. I znowu się nie udało, nawet mimo doskonałej formy Słoweńca, który zaatakował na Cipressie. Czy kiedykolwiek uda mu się ta sztuka? Pytanie ze wstępu bardzo łatwo uznać za całkowicie bezzasadne. Wystarczy spojrzeć na liczby. Tadej Pogačar […] The post Czy Tadej Pogačar wygra kiedyś Mediolan-San Remo? first appeared on Kolarstwo szosowe - Tour de France, Tour de Pologne - Wiadomości sportowe - naszosie.pl.

Mar 24, 2025 - 21:53
 0
Czy Tadej Pogačar wygra kiedyś Mediolan-San Remo?

W ostatnią sobotę Tadej Pogačar znów dwoił się i troił – w skrócie robił wszystko, by wygrać Mediolan-San Remo. I znowu się nie udało, nawet mimo doskonałej formy Słoweńca, który zaatakował na Cipressie. Czy kiedykolwiek uda mu się ta sztuka?

Pytanie ze wstępu bardzo łatwo uznać za całkowicie bezzasadne. Wystarczy spojrzeć na liczby. Tadej Pogačar ma obecnie 26 lat, więc wciąż nie jest starym kolarzem, a przed nim, przy odpowiednim prowadzeniu, około dekada ścigania (albo i więcej). Choć Mediolan-San Remo, w przeciwieństwie do Paryż-Roubaix nie uchodzi za wyścig dla weteranów, to większość jego zwycięzców z ostatnich lat i tak w chwili swojego sukcesu była starsza niż wiosną 2026 roku Tadej Pogačar. 

Najważniejszy jest jednak fakt, że Mediolan-San Remo wcale nie jest wyścigiem, który wybitnie mu nie pasuje. Owszem, startował w nim już pięciokrotnie, więc brak choćby jednego zwycięstwa jest pewną anomalią (spośród wyścigów, w których startował więcej niż dwukrotnie, nie wygrał ani razu tylko mistrzostw świata w jeździe na czas), ale patrząc trochę szerzej – na pięć startów, aż cztery zakończył w pierwszej “5” i dwukrotnie zajmował miejsce na podium – nie brzmi to najgorzej, prawda? Problem jednak w tym, że choć Mediolan-San Remo jest prawdopodobnie najbardziej nieprzewidywalnym monumentem, to przepaść między zwycięstwem, a kolejnymi miejscami bywa w nim przeogromna. Nawet jeśli nie widać tego w notowanych na mecie różnicach czasowych.

Nie brać przykładu z kolegi

Tadej Pogačar musi o tym wiedzieć – w końcu jednym z jego najlepszych przyjaciół w peletonie jest Michael Matthews. Na tyle dobrym, że Australijczyk pozwala mu trzymać samochód w swoim garażu w Monako. Matthews jest starszy od niego o 8 lat i ma zdecydowanie większe doświadczenie w wyścigu sygnalizującym nadejście wiosny. W teorii jest kolarzem idealnie skrojonym pod wygranie tego wyścigu. Dysponuje ogromną szybkością, a jednocześnie nie jest typowym sprinterem. Zgubić jest go zdecydowanie trudniej niż przykładowego Jonathana Milana czy Tima Merliera.

Raczej nie miewa problemów z kontuzjami, a Mediolan-San Remo jest prawdopodobnie jego ulubionym wyścigiem. Startował w nim 12 razy, zatem tyle samo co w mistrzostwach świata i więcej niż w jakichkolwiek innych zawodach. Zazwyczaj przyjeżdżał na nie jako lider drużyny i niemal nigdy nie zawodził. Po raz pierwszy na podium stanął w 2015 roku, a od 2018 tylko raz zabrakło go w czołowej “10”. 

– To dla niego wyjątkowy wyścig. Był na podium trzy razy. Michael kocha San Remo, choć do tej pory mu umykało. Na szczęście w tym roku wracamy z kolejną szansą – mówił przed wyścigiem Matthew Hayman – dyrektor sportowy Jayco-Alula. Wyścig się skończył i nic się nie zmieniło – Matthews znów wystartował w wyścigu, zaprezentował się nieźle, ale nie wygrał – był czwarty. Wciąż czeka na zwycięstwo, a im dłużej to trwa, tym więcej kibiców dopinguje mu, by w końcu dopiął swego. Tylko że on staje się coraz starszy, a jego szanse z każdym rokiem zamiast rosnąć, są tylko mniejsze i mniejsze. Wbrew pozorom, start w Mediolan-San Remo nie jest jak rzut klasyczną kością. Tu prawdopodobieństwo wyrzucenia konkretnego oczka nie zawsze wynosi ⅙.

Przepis na sukces

Przypadek Matthewsa jest specyficzny. Australijczyk jest kolarzem dobrym w wielu dziedzinach, ale w żadnej absolutnie wybitny. Wybitna jest jedynie jego wszechstronność, która wprawdzie bardzo łatwo pomaga, gdy marzy się o miejscu w czołowej “10” Mediolan-San Remo, ale nie jest kluczowym sprzymierzeńcem w walce o zwycięstwo w całym wyścigu.

Bo choć prawdą jest, że o zwycięstwo może w nim walczyć najszersza pula kolarzy (w końcu wygraną tutaj ma na swoim koncie zarówno Mark Cavendish, jak i Vincenzo Nibali), to jednocześnie wyścig jest bardzo schematyczny i zasadniczo wygrać można go na trzy sposoby: przetrzymać wszystkie przyspieszenia i wygrać sprint z kilkunasto-kilkudziesięcioosobowej grupy, zaatakować na Poggio (lub, przy odrobinie fantazji, na Cipressie) i pozbyć się kolarzy szybszych od siebie, by samotnie lub w niewielkim towarzystwie dojechać na Via Roma lub po prostu zaatakować na zjeździe wykorzystując niezdecydowanie i brak czujności rywali.

Przy pierwszym ze scenariuszy potrzebna jest wybitna szybkość na finiszu, przy drugim – olbrzymia dynamika na podjazdach zaś przy trzecim – kombinacja szczęścia, techniki zjazdowej i faktu, że rywale zwracają swoją uwagę raczej na innych kolarzy. Brak sukcesów Matthewsa łatwo więc wytłumaczyć. Trudniej o to w przypadku Sagana. Lista kolarzy, którzy częściej niż on bywal w top 10 tego wyścigu zamyka się na Constante Girardengo i Oscar Freire, którzy wygrywali ten wyścig odpowiednio 6 i 3 razy. On nie dokonał tego nigdy, mimo że miał wszystko, by pokusić się o taki sukces choć raz. Był wybitny na finiszu – liczyć z nim musieli się najwybitniejsi sprinterzy tamtych czasów, a i potrafił mocno zaatakować na wzniesieniu, o czym wielokrotnie przekonywał się m.in. nasz Michał Kwiatkowski.

Dlaczego zatem nie wygrał ani razu? Być może zadecydowało to, że jego charakterystyka pasowała do Mediolan-San Remo… aż za bardzo. To powodowało, że w latach świetności mało kto chciał z nim współpracować. Ani wtedy, gdy trzeba było gonić, ani wtedy, gdy była okazja uciekać (patrz zwycięstwo Kwiatkowskiego z 2017 roku). Nie mógł też umknąć wykorzystując brak czujności rywali, ponieważ niemal wszyscy uczestnicy wyścigu w decydujących momentach skupieni byli głównie na nim*.

*Ta teoria wyjaśnia przypadek Sagana tylko częściowo – olbrzymią rolę odegrał tu również po prostu brak szczęścia.
Problem Pogačara

Dziś szczególnie to ostatnie zdanie jak ulał pasuje do Tadeja Pogačara. Ma on jednak nad Saganem tę przewagę, że nieco różni się od niego charakterystyką. Sagan był sprinterem, nieco tylko wolniejszym od Cavendisha czy Kittela – o Pogačarze można powiedzieć jedynie tyle, że jest dynamiczny jak na klasykowca. Z drugiej strony – o ile Sagan potrafił bardzo dynamicznie pokonywać krótkie podjazdy, to Pogačar jest pod tym względem prawdopodobnie najlepszy na świecie. Charakterystyka zmuszała więc Sagana do tego, by współpracować z innymi (niekiedy z dwoma, a niekiedy dwudziestoma innymi zawodnikami), zaś Pogačar jest w stanie poradzić sobie sam. 

Żeby wygrać, po prostu musi zgubić wszystkich kolarzy na Poggio (albo Cipressie) – jest to bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Wcale nie dlatego, że 7 lat temu udało się to Vincenzo Nibalemu (inni byli wtedy rywale i inny status Nibalego). Sygnały, że da się to zrobić, wysyła w ostatnich latach sam Pogačar. Już rok temu udało mu się przeprowadzić na Poggio atak na tyle soczysty, by zostawić za sobą całą resztę – istnieje duża szansa na to, że dojechałby samotnie do mety, gdyby nie Mathieu van der Poel, który po chwili nieuwagi przyspieszył, dogonił Pogačaram, a chwilę później do dwójki dojechała cała grupa na czeke z Jasperem Philipsenem – późniejszym zwycięzcą całego wyścigu. W tym roku było nieco inaczej, lecz jednocześnie bardzo podobnie: znów jedynym kolarzem potrafiącym utrzymać tempo Tadeja Pogačara był Mathieu van der Poel – Filippo Ganna finiszował razem z tą dwójką wykorzystując fakt, że w końcówce obaj zaczęli oszczędzać siły przed finiszem.

To były dwie kompletnie różne edycje, ale obie mogłyby potoczyć się tak samo. Owszem, Pogačarowi zabrakło mocy. Ale równie dobrze można powiedzieć, że zabrakło mu nieobecności lub nieco słabszej formy być może najlepszego klasykowca XXI wieku. Wystarczyło, by Van der Poel w ogóle nie przyjechał na Mediolan-San Remo lub przyjechał, ale w nieco słabszej formie, a Słoweniec mógłby cieszyłby się wczoraj (po raz drugi!) ze zwycięstwa w najdłuższym klasyku na świecie.

Kiedyś musi się udać

Trasa Mediolan-San Remo jest niezmienna od lat i pewnie już zawsze będzie bardziej premiowała Holendra (miejmy nadzieję, że organizatorzy nie będą Pogačarowi sztucznie ułatwiać zadania!). Różnica mocy między tą dwójką, zwłaszcza na tak łatwym podjeździe jest Poggio, jest zbyt mała, by Słoweniec był w stanie oderwać się od swojego rywala. Przynajmniej na razie, bo Pogačar z każdym rokiem jest coraz lepszym zawodnikiem, co widać nawet na trasie Mediolan-San Remo.

Dosłownie w każdej kolejnej edycji jest bliżej zwycięstwa, co widać nie tylko po wynikach (12,5,4,3,3), ale po samym przebiegu wyścigu. Pogačar z każdym rokiem jest bliżej tego, by oderwać się od wszystkich rywali i samotnie podążyć w kierunku mety*, nawet mimo tego, że wciąż nie doczekał się ekipy, która wypełniłaby wszystkie postawione przed nią zadania. Nie możemy zatem wykluczać, że w końcu wszystko zagra tak, jak należy, a on dopnie swego i pokona Mathieu van der Poela, nawet gdy ten, tak jak w ostatnią sobotę, będzie się znajdować u szczytu formy.

Ale nie tylko dlatego uważam, że Tadej Pogačar prędzej czy później wygra Mediolan-San Remo. Prawda jest bowiem taka, że pokonanie będącego u szczytu formy Mathieu van der Poela wcale nie musi być konieczne – w końcu Holender jest od niego o 3 i pół roku starszy, logicznym wydaje się, że ze swojego kosmicznego poziomu zacznie schodzić zdecydowanie wcześniej niż kolarz mający obecnie zaledwie 26 lat. Ich pojedynki można porównywać dziś do tego, co kiedyś zapewniali kibicom Tom Boonen i Fabian Cancellara, jednak koniec może być zupełnie inny. Podczas gdy “Spartakus” i “Tornado Tom” ze sceny schodzili razem, możemy spodziewać się, że tu będzie inaczej – Pogačar pozostanie w czołówce jeszcze kilka sezonów po tym, jak na dobre zniknie z niej Van der Poel. I jeśli Pogačar wciąż będzie wtedy równie wielki co teraz, wydające się dziś nieosiągalne Mediolan-San Remo, zamienić może się dla niego w kolejne Strade Bianche. A za 50 lat będzie można przekonywać część kolarskich kibiców, że nazwa ostatniego wzniesienia pochodzi właśnie od nazwiska „Pogiego”! 

*W 2020 roku przejechał Mediolan-San Remo całkiem anonimowo. W 2022 wrócił po roku przerwy, ale nie potrafił odpowiednio zarządzić swoimi siłami – przeprowadzał ataki zbyt często, przez co później nie było go już stać na jedno, soczyste przyspieszenie. W 2023 oderwał się na chwilę od konkurentów, ale jego atak był w stanie skasować Filippo Ganna . W 2024 Pogačar pociągnął za sobą tylko Mathieu van der Poela, jednak ich przewaga na szczycie była na tyle niewielka, że grupka goniąca dopadła ich dosłownie kilka sekund po rozpoczeciu zjazdu. Przebiegu wyścigu sprzed kilku dni nie muszę Wam przypominać.
The post Czy Tadej Pogačar wygra kiedyś Mediolan-San Remo? first appeared on Kolarstwo szosowe - Tour de France, Tour de Pologne - Wiadomości sportowe - naszosie.pl.