Całkiem zwykły / Klątwa

Kiedyś zły polski film to było wydarzenie. Mówiło się o nim, kłóciło się o niego. Jedni na samą myśl czuli obrzydzenie, inni z masochistyczną przyjemnością zasiadali do oglądania. A dziś? Co tydzień pojawia się coś miernego, a co miesiąc okropnego. Platformy streamingowe, po tym jak zabrały się za rodzimą produkcję i dystrybucję, uczyniły ze złego narodowego kina codzienność. A może polski

Mar 6, 2025 - 12:11
 0
Całkiem zwykły / Klątwa
Kiedyś zły polski film to było wydarzenie. Mówiło się o nim, kłóciło się o niego. Jedni na samą myśl czuli obrzydzenie, inni z masochistyczną przyjemnością zasiadali do oglądania. A dziś? Co tydzień pojawia się coś miernego, a co miesiąc okropnego. Platformy streamingowe, po tym jak zabrały się za rodzimą produkcję i dystrybucję, uczyniły ze złego narodowego kina codzienność. A może polski przemysł kinematograficzny dojrzał? Skoro nie musimy ekscytować się już każdym filmem? Takie myśli przelatywały mi przez głowę podczas oglądania "Klątwy" Tomasza Koneckiego i Iwony Ogonowskiej-Koneckiej. Produkcja opowiada o dwóch siostrach. Nastka (Vanessa Aleksander) jest lekkomyślna, żyje z dnia na dzień, wierzy w horoskopy i parapsychologię oraz ma niepoukładane sprawy osobiste i zawodowe. Monia (Agnieszka Więdłocha), żona i matka, kontroluje oraz pedantycznie planuje każdy drobiazg swojej egzystencji. Kobiety z powodu różnicy temperamentów, mówiąc łagodnie, nie przepadają za sobą. W wyniku zbiegu okoliczności (a może przeznaczenia?) trafiają równocześnie do rodzinnego domu, w którym mieszkają ich matka (Danuta Stenka) i babcia (Anna Nehrebecka). Tam dowiadują się, że spotykający ich co rusz pech nie jest dziełem przypadku. Wszystko przez przodka bohaterek, szlachcica Bogusława Brzezińskiego (Rafał Rutkowski), który ukradł papieżowi święty obraz mający uzdrawiającą moc – co skończyło się nałożeniem na rodzinę klątwy. Nastce i Moni nie pozostaje nic innego, jak spróbować ją zdjąć.  Koneccy nie wiedzą, jakiej konwencji chcą się w swoim filmie trzymać. Z założenia "Klątwie" najbliżej do komedii obyczajowej, w której patrzące na siebie spode łba siostry po wielu perypetiach znajdują wspólny język. Pomimo uwypuklania ich wad widz ma dostrzec, że są przede wszystkim sympatycznymi dziewczynami. Niestety, reżyserski duet świerzbią ręce i co rusz wrzuca do filmu, jak do wora bez dna, nadmiar nietrafionych pomysłów. Tytułowa klątwa wielokrotnie daje się bohaterom we znaki, co ma nadać całości posmak czarnej komedii. Ingerencja mocy nadprzyrodzonych zostaje tu jednak sprowadzona do roli gagu, przez co nie wydaje się wiarygodna i potrzebna. Pojawia się też motyw kryminalny – nasze poczciwe dziewczyny chcą zamordować swoją sympatyczną, choć nieco ekscentryczną ciotkę (Iwona Bielska). Oczywiście posuwają się do tak radykalnych rozwiązań, ponieważ morderstwo ma uwolnić rodzinę od klątwy. Tyle że jak po czymś takim widz nadal ma lubić Nastkę i Monię czy wręcz wzruszać się ich odbudowaną po latach siostrzaną miłością? Jakby tego było mało, Koneccy biorą się w "Klątwie" za slapstick. Epizodyczna struktura części filmu, skupiająca się na konfrontacji bohaterek z rodowym przekleństwem, wygląda niczym amatorska próba odtworzenia fizycznych żartów z "Benny'ego Hilla". Humor niskich lotów rodem z brytyjskiego serialu niestety nie wywołuje tu nawet pierwotnego rechotu, który niekiedy wyrywa się przy takim komizmie z trzewi we wstydliwy i niekontrolowany sposób. Ale i to nie koniec filmowych atrakcji. Twórcy wierzą, że w "Klątwie" znajdzie się miejsce na żałobną zadumę. A całość okraszają jeszcze niezliczonymi, wrzuconymi na chybił trafił scenkami bez znaczenia dla fabuły, często pozbawionymi nie tylko zakończenia, ale nawet rozwinięcia.  Żeby jednak dodać łyżkę miodu do tej beczki dziegciu, warto pochwalić dość pomysłowe retrospekcje przenoszące odbiorcę do rodowych opowieści, przypominające stylem łotrzykowskie kino nieme. Choć jest to kolejny element formalno-fabularnego nadmiaru obecnego w filmie – akurat ten dodatek okazał się przyjemny dla oka. Odnoszę wrażenie, że pisząc o produkcjach podobnych do "Klątwy", część opinii można by przerzucać z jednego tekstu do drugiego na zasadzie "kopiuj wklej". Na przykład: "Szkoda, że w filmie marnują się świetni aktorzy". Niektórzy potrafią się jednak wybronić, inni odbębniają role na autopilocie, a jeszcze inni sprawiają wrażenie całkiem zagubionych na ekranie. Do pierwszej grupy należy zaliczyć Aleksander i Więdłochę. Choć obie dostają do zagrania postacie nakreślone najgrubszą krechą, potrafią tchnąć w nie trochę życia. Aktorki sprawiają, że seans "Klątwy" staje się możliwy do przebrnięcia. Kompletnie niezaangażowana w bycie w filmie jest za to Stenka. Ot pojawia się w kadrze i rzuca dwa, trzy słowa, bez wiary w ich sens. Kuriozalnie wypada Piotr Trojan jako Makaron, prowincjonalny recydywista i amant z bożej łaski – aktor ociera się tu o niektóre z ekranowych wcieleń Adama Sandlera. Najbardziej jednak szkoda mi Nehrebeckiej, która z powodu mnożących się konwencji zwyczajnie nie wie, jak postawić aktorskie akcenty, przez co jej rola całkiem się rozsypuje. Jak sami przeczytaliście – przez kilka kolejnych akapitów narzekałem na "Klątwę". Bo jest na co. A jednak nie przestaje prześladować mnie myśl, że to po prostu jeden z wielu złych, nieudanych, nietrafionych polskich filmów (niepotrzebne skreślić). Nie pozostaje więc nic innego, jak przytoczyć słowa piosenki z disnejowskiej animacji "Mulan": "Już przypadki gorsze widziałem, ten całkiem zwykły jest". Być może zatem trawi mnie tęsknota za prawdziwym paździerzem na miarę "Serca gór". Nie tylko złym, ale i uroczo niekompetentnym czy wręcz na swój absurdalny sposób fascynującym. Niestety, takie "majstersztyki" nad Wisłą kręci już chyba tylko Mariusz Pujszo.