6 głównych powodów niskiej dzietności w Europie
Temat demografii poruszam tu od lat. Napisałem nawet książkę o europejskim kryzysie demograficznym, wydaną pod koniec 2024 roku pt. „Jałowe... Artykuł 6 głównych powodów niskiej dzietności w Europie pochodzi z serwisu To Tylko Teoria.

Temat demografii poruszam tu od lat. Napisałem nawet książkę o europejskim kryzysie demograficznym, wydaną pod koniec 2024 roku pt. „Jałowe łono Europy”. A ponieważ trwa kampania wyborcza, temat niskiej dzietności mocno przebija się ostatnio do debaty. Uznałem więc, że odniosę się do powielanego przez wielu kandydatów mitu, co do przyczyn problemu. Błędne odniesienie znalazło się nawet w oficjalnym pytaniu podczas jednej z debat. Mianowicie, zapytano kandydatów o główną przyczynę kryzysu demograficznego. Tymczasem na dzietność wpływa szereg większych aspektów i dodatkowo mniejsze czynniki. Rozpatrywanie ich osobno jest zasadniczym błędem poznawczym, bo usunięcie jednego czynnika – i tym bardziej kolejnych – zmienia całą dynamikę, system i w efekcie dzietność.
Artykuł napisałem dzięki wsparciu moich Patronów i Patronek. To dzięki nim blog ten może istnieć i się rozwijać, a publikowane tutaj teksty i artykuły są niezależne. Jeśli chcesz wesprzeć moją działalność, możesz to zrobić na moim profilu Patronite.
Dlaczego nie jeden główny czynnik?
Zanim przejdę do tytułowych czynników, wyjaśnię o co mi chodzi na konkretnym przykładzie. Jednym z najgłośniejszych sporów w kontekście demografii jest ten o mieszkalnictwo. Część uważa, że skoro kiedyś ludzie mieli mnóstwo dzieci mimo gorszych warunków mieszkaniowych to znaczy, że mieszkania nie mają wpływu na dzietność. Druga strona sporu twierdzi, że współcześnie dostęp do własnego mieszkania lub taniego, wieloletniego wynajmu, jest kluczowa. Kto ma rację?
Bez wątpienia ci drudzy. Dlaczego? Ponieważ w przeszłości ludzie mieli dużo dzieci nie dlatego, że mieszkania były mniejsze i było ich mniej, ale pomimo tego. Działały wówczas czynniki znoszące negatywny wpływ mieszkalnictwa. Takie jak słaby dostęp do antykoncepcji. Kulturowe wzorce rodzenia 2-4 dzieci. Mniejsze oczekiwania dotyczące wykończenia i wyposażenia wnętrz. Dziś samo wyposażenie domu w pralkę, lodówkę, suszarkę, toster, blender, telewizor, komputer, ekspres do kawy, odkurzacz itd. to ogromny koszt.
Kolejna sprawa dotycząca synergii, czyli współdziałania różnych czynników, to na przykład doświadczenia rodzinne z dzieciństwa. W wielu rodzinach niestety wydarzyła się tragedia, jaką jest walka pomiędzy rodzicami na oczach dzieci. Czy to w postaci dosłownych awantur i bójek, czy też konfliktowych rozwodów i podziałów majątków, w trakcie których to rodzice zachowywali się tak, jakby byli obrzucającymi się (wiadomo czym) dziećmi w piaskownicy. Na oczach własnych dzieci. To spowodowało u nich problemy psychiczne: zaburzenia osobowości czy traumy.
W przeszłości osoby dorastające w takich patologicznych rodzinach miały dzieci domyślnie. Bo było to normą, bo nie było antykoncepcji w każdej aptece itd. Teraz ludzie z takim traumatycznym doświadczeniem często nie chcą mieć dzieci, bo boją się, że z czasem spotka ich to, co rodziców. Że zrobią swoim dzieciom piekło w domu. Jest to oczywiście błąd poznawczy. Prawdopodobieństwo, że nasz związek skończy się w ten sposób nie jest duże. Do tego zależy w ogromnym stopniu od nas samych, a nie jakichś nieznanych, nieposkromionych sił. Jednak poniekąd trudno się dziwić, że osoby z takim biograficznym obciążeniem nie decydują się na dzieci wcale albo późno. Dopiero, gdy jakoś uporają się z traumą zafundowaną im przez rodziców. Sam znam trochę takich osób, które byłyby znakomitymi rodzicami, ale przez traumę rodzinną celowo rezygnują z rodzicielstwa. W ich przypadku nawet własne mieszkanie w młodym wieku może nie wystarczyć, by zdecydowali się na dzieci.
Trzeci znamienny przykład tego, co próbuję wytłumaczyć, to wpływ programu 500 plus na dzietność. Przeciwnicy głoszą, że nie poprawił on sytuacji i był pod kątem demograficznym bezwartościowy. Tymczasem nie jest to prawda, bo 500 plus zwiększyło dzietność na kilka lat, a potem spowolniło jej spadek. Jak mówił mi w rozmowie demograf Mateusz Łakomy, program ten spowodował, że pary mające już dzieci zdecydowały się na kolejne. Niemniej faktycznie dzietnościowy efekt 500+ nie był tak spektakularny, jak oczekiwano. Ale czy to znaczy, że nie ma on racji bytu? Rzecz w tym, że demograficzne skutki 500+ zostały w dużej mierze zablokowane przez pozostałe czynniki, takie jak wysokie ceny mieszkań. I inne, o których za chwilę. Czyli to nie tak, że 500+ po prostu nie działa, lecz że działa słabo w obecnych warunkach.
Jak zatem widzicie, rozpatrywanie pojedynczych czynników osobno nie ma sensu i jest podejściem niemerytorycznym oraz abstrakcyjnym. Oderwanym zupełnie od rzeczywistości materialnej, psychologicznej i społecznej. Dlatego poniżej wyszczególniam 6 głównych przyczyn niskiej dzietności. Zaznaczam jednak, że i one nie są wszystkimi, natomiast to na nich powinniśmy się skupiać.
Kryzys mieszkaniowy
Obecnie – w XXI wieku – niemożliwe jest masowe zwiększenie dzietności bez łatwego i taniego dostępu do mieszkań dla osób w wieku około 25 lat. Czyli najlepszego na rozrodczość, z biologicznego punktu widzenia. Pokazują to nawet badania demograficzno-socjologiczne. Zgodnie z nimi im szybciej młoda para ma mieszkanie, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się drugiego lub trzeciego dziecka.
Owszem, w Polsce buduje się bardzo dużo mieszkań. Niestety są one nabywane często przez osoby 35+, a jest to wiek o znacznie ograniczonej możliwości rozrodczości, zwłaszcza u kobiet. Jeszcze większym problemem jest skupowanie mieszkań przez duże firmy lub zamożnych ludzi, którzy traktują je jako sposób na gromadzenie majątku bądź zarabiania na wynajmie. W skrócie: te setki tysięcy nowych mieszkań trafiają głównie do starych lub w średnim wieku ludzi, którzy już się nie rozmnażają, albo do bogatych firm. Dla tych, którzy są w najlepszym wieku do płodzenia i rodzenia dzieci, mieszkania są prawie niedostępne! Taka sytuacja to jawny zamach na naszą demografię i na społeczeństwo.
Późne rodzenie pierwszego dziecka
Z powyższym czynnikiem – ale i z aspektami opisanymi dalej – wiąże się kolejna sprawa, czyli późne rodzenie pierwszego dziecka. O ile mężczyźni mogą mieć bez problemu dzieci nawet w wieku 50 lat, to u kobiet po 35. roku życia możliwość zajścia w zdrową ciążę wyraźnie spada z roku na rok. Jest tak z wielu powodów, o których pisałem w artykule pt. „Wiek kobiety a płodność”. Jeśli kobieta rodzi więc pierwsze dziecko w wieku 25-30, to jest duża szansa, że potem urodzi jeszcze drugie i trzecie dziecko. Ale gdy pierworodne pojawia się dopiero po 30-stce, to prawdopodobieństwo urodzenia kolejnych dzieci znacznie spada. A choć każde dziecko się liczy, to obecnej zapaści demograficznej nie da się zasypać jedynakami. To nie wystarczy przy tak poważnym i długotrwałym kryzysie dzietnościowym.
Późne rodzenie pierwszego dziecka jest bardzo niekorzystne z perspektywy demograficznej, ale i indywidualnej. Kobiety rodzące dzieci późno mają znacznie większe ryzyko problemów okołoporodowych. Ryzyko dla samego płodu czy dziecka też rośnie. Oczywiście nie jest tak, że u przykładowej 36-latki jest ono bardzo wysokie. Zdarzają się nawet zdrowe i bezpieczne ciąże po 40-stce. Rzecz w tym, że po 35-tce ryzyko to corocznie istotnie rośnie.
Brak stabilnego zatrudnienia lub elastycznych godzin pracy
Następnym głównym czynnikiem osłabiającym dzietność jest brak stabilnego, pewnego zatrudnienia. Jest on dobrze potwierdzony badaniami naukowymi. Na decyzję o dziecku znacząco wpływa bowiem to, czy rodzice mają dobrą sytuację zawodową. Co rozumiane jest niekoniecznie jako zarobki bardzo wysokie, lecz stabilne i dostateczne. Czyli umowa o pracę na czas nieokreślony, powyżej najniższej krajowej. W przeszłości młodzi ludzie fach i stałe zatrudnienie mieli zwykle krótko po skończeniu szkoły. Około 20-stego roku życia. Teraz umowę o pracę na czas nieokreślony mają nieraz dopiero po 30-stce. Czyli wracamy do tego samego błędnego koła, co w przypadku mieszkań.
W kwestii elastyczności godzin pracy duże znaczenie ma, czy młoda mama po przyjściu dziecka na świat może z czasem podjąć się pracy w niepełnym wymiarze godzinowym. Bądź o niesztywnych porach dnia. Dlatego pracodawcy, o ile to możliwe, powinni pozwalać karmiącym dziecko matkom na pracę np. od 10 do 14, zamiast trzymać się uporczywie 8 godzin na dobę, zwykle od rana do popołudnia. W badaniach dr Barbary Janty, z którą rozmawiałem do mojej książki pt. „Jałowe łono Europy”, wyraźnie wyszło, że taki aspekt elastycznych godzin pracy również się liczy.
Izolacja społeczna i zdrowie psychiczne
Pandemia jednorazowo nasiliła izolację społeczną, a technologia – zwłaszcza smartfony i social media – powiększa ten problem systematycznie, cały czas. Podczas gdy, jak wiadomo z rozlicznych badań naukowych, izolowanie społeczne to prosta droga nie tylko do braku umiejętności interpersonalnych, ale też zaburzeń lękowych i depresyjnych. Osoby zamykające się w sobie, nie wychodzące do ludzi, nie uprawiające różnych aktywności ani nie mające zdolności komunikacyjnych (w tym zagadywania obcych osób, inicjowania tematów, żartowania, flirtowania, zapraszania na randkę itd.) – raczej nie stworzą związku ani tym bardziej rodziny. A jeśli już im się to uda, to związek będzie często dysfunkcyjny, z niewielkimi szansami na potomstwo.
W przeszłości całkowicie naturalne było, że w toku dorastania i dojrzewania prawie każdy uczył się w mniejszym lub większym stopniu wymienionych wyżej zdolności. Obecnie jednak, głównie z powodu smartfonów i Internetu, łatwo jest się zamknąć w sobie i nie rozwijać umiejętności międzyludzkich. Wiele osób padło ofiarą takiego podejścia. Do tego stopnia, że przybyło masowo dorosłych, którzy twierdzą, że mają „autyzm”. A tak naprawdę przegapili kluczowy okres socjalizacji, siedząc w smartfonach i komputerach, przez co ich mizerne umiejętności społeczne mogą imitować np. zespół Aspergera. Ten trend powinien zostać odwrócony, bo to zabawy, wychodzenie do ludzi, tworzenie grup przyjaciół czy randkowanie jest zjawiskiem zdrowym dla ludzkiej psychiki – nie zaś siedzenie w smartfonie po kilka godzin na dobę.
Kryzys randkowania
W kryzysie randkowania nie chodzi tylko o izolację społeczną i o brak umiejętności komunikacyjnych. To coś więcej. Na czynnik ten składają się choćby algorytmy i interfejs aplikacji randkowych typu Tinder. Rzecz jasna zdarzają się trwałe pary z Tindera, ale zasadniczo sposób działania tej apki jest nastawiony na to, by nie znaleźć partnera/partnerki. Osoba, która kogoś znajdzie, usuwa profil i nie wyświetla już dłużej reklam. Nie płaci za wersję premium ani nie zostawia swoich danych behawioralnych, które można potem sprzedawać. Dlatego twórcom aplikacji randkowych nie opłaca się tworzyć algorytmów tak, by powstawały trwałe pary. A ponieważ znaczna część osób zaczyna obecnie flirt przez Tindera, to wpadają w tę pułapkę.
Jest ona tym groźniejsza, że wybieranie – nie oszukujmy się, głównie na podstawie wyglądu – odczłowiecza. Jest wiele ludzi, którzy gdyby poznali się od razu na żywo, mogliby sobie przypaść do gustu z powodu rozmowy, humoru czy jakichś okoliczności. Ale na aplikacji zostają z góry odrzuceni. Gdyby powstała popularna aplikacja randkowa o charakterze nierynkowym, lecz mająca za zadanie dobrze parować z nadzieją na stałe związki, myślę że odsetek singli znacznie by zmalał.
Indywidualizm społeczny
Kraje zachodnie mierzą się z problemem nadmiernego indywidualizmu społecznego. Można go najkrócej opisać jako myślenie głównie w kategorii „ja”, a rzadko „my”. Społeczeństwa silnie indywidualistyczne mają słabe więzi rodzinne. Rodzeństwo, dziadków czy kuzynostwo traktuje się raczej jak znajomych lub przyjaciół, niż rodzinę. Pary indywidualistyczne organizują swoje życie głównie same ze sobą, nie uwzględniając regularnych bliskich kontaktów z rodziną. Więzi sąsiedzkie są słabe, a przyjaźnie zwykle płytkie i daleko im do bliskich, głębokich związków przyjaźni.
Wysoki indywidualizm społeczny przekłada się na niską dzietność przez kilka mechanizmów. Po pierwsze, społeczeństwo indywidualistyczne nie ceni dzieci i rodzicielstwa, ponieważ jest nastawione na »ja« i na konsumpcję, a nie długofalowe dbanie o rodzinę. W indywidualizmie archetypy matki i ojca cieszą się małym prestiżem, a bywają wręcz oczerniane. Po drugie, w systemie indywidualizmu społecznego dziadkowie, rodzeństwo, wujostwo czy sąsiedztwo dużo rzadziej pomaga sobie wzajemnie przy dzieciach. Więcej wysiłku spada więc na rodziców, a ci, obciążeni, mniej chętnie zdecydują się na kolejne potomstwo.
Co ma znikomy wpływ na dzietność?
Na koniec chcę się odnieść do podnoszonych w debatach argumentów, które rzekomo są kluczowe, a tak naprawdę mają znikome znaczenie. Po prawej stronie sporu często słychać, że niska dzietność to wina podatków, gejów lub feminizmu. Jest to tym bardziej absurdalne, że podatki idą na żłobki, szkoły, szpitale, pomoc dla rodziców itd. Geje nie mając własnych dzieci często pomagają przy swoich bratanicach czy siostrzeńcach, dzięki czemu ich rodzeństwo chętniej decyduje się na kolejne dziecko. To zresztą jeden z genetycznych czynników powodujących utrzymywanie się homoseksualizmu w populacjach ssaków. Feminizm (w zdrowej, niewokeistycznej wersji) natomiast walczy o prawa pracownicze dla kobiet, dzięki którym te chętniej decydują się na dzieci, bo czują lepszą stabilność finansową.
Jeśli chodzi o kuriozalne poglądy po lewej stronie sporu, to jest to choćby wywyższanie kwestii aborcji. W opinii skrajnej lewicy trudny dostęp do aborcji ma być czołowym powodem zapaści demograficznej. Jest to oczywiście nieprawda, a statystyki wskazujące ciut wyższą dzietność w krajach z liberalnym prawem aborcyjnym to jedynie koincydencja. Drugim absurdalnym poglądem w tym temacie, który wypływa z środowisk liberalnych czy lewicowych, to propagowanie rezygnacji z rodzicielstwa aby chronić klimat. Jest to tak bezsensowny, ale zarazem powszechny pogląd wśród młodzieży, że postanowiłem go rozłożyć i obalić w mojej wspomnianej już książce „Jałowe łono Europy”.
Nie pozwalajmy kraść debaty na temat demografii osobom, które przekierowują ją na tematy zastępcze lub dla dzietności nieistotne. Zamiast tego skupmy się na całym systemie wspierania relacji, rodzinności i dzietności. Po dokładnym zbadaniu kryzysu demograficznego do mojej książki, przeczytaniu masy badań naukowych i zrobieniu wywiadów z wieloma demografami uważam, że powrót do zdrowego i bezpiecznego poziomu dzietności jest możliwy. W tym celu trzeba zadbać o kilka kluczowych kwestii. O mieszkania dla młodych par. O umowy o pracę na czas nieokreślony dla młodych osób. O nabywanie od najmłodszych lat umiejętności interpersonalnych, aby nowe pokolenia nie izolowały się społecznie i umiały zagadywać, flirtować, randkować. I nie potrzebowały do tego patoapek. O zwiększenie poczucia wspólnoty w społeczeństwie skrajnie indywidualistycznym: myślenia w kategorii nie tylko „ja”, ale także „my”.
Jeżeli podoba Ci się mój artykuł, zachęcam do dołączenia do grona moich Patronów. Dzięki ich wsparciu mogę utrzymywać i rozwijać tego bloga. Szczególne podziękowania dla najhojniejszych osób, a są to: Katarzyna, Daniel, Wojciech, Michał, Tomasz, Magdalena, Paweł, Jacek, Andrzej, Marek, Adam, Agnieszka, Milena, Łukasz, Miłosz, Agnieszka, Kacper, Marcin, Grzegorz, Małgorzata, Marcin, Wojciech, Tomasz.
Artykuł 6 głównych powodów niskiej dzietności w Europie pochodzi z serwisu To Tylko Teoria.