Walczył pięknie jak nikt, przegrał jak każdy. Ale może kiedyś wygra

W ostatnią sobotę, podczas Strade Bianche, Tom Pidcock potwierdził, że przeprowadzka o poziom niżej dała mu nową energię. W ostatnich latach jedynymi kolarzami, którzy potrafili postawić się Tadejowi Pogačarowi byli Mathieu van der Poel i Wout Van Aert. “Tom Pidcock w Q36.5” – gdy po raz pierwszy przeczytałem nagłówek sugerujący, że utalentowany Brytyjczyk przejdzie do […] The post Walczył pięknie jak nikt, przegrał jak każdy. Ale może kiedyś wygra first appeared on Kolarstwo szosowe - Tour de France, Tour de Pologne - Wiadomości sportowe - naszosie.pl.

Mar 11, 2025 - 13:25
 0
Walczył pięknie jak nikt, przegrał jak każdy. Ale może kiedyś wygra

W ostatnią sobotę, podczas Strade Bianche, Tom Pidcock potwierdził, że przeprowadzka o poziom niżej dała mu nową energię. W ostatnich latach jedynymi kolarzami, którzy potrafili postawić się Tadejowi Pogačarowi byli Mathieu van der Poel i Wout Van Aert.

“Tom Pidcock w Q36.5” – gdy po raz pierwszy przeczytałem nagłówek sugerujący, że utalentowany Brytyjczyk przejdzie do solidnej drużyny prokontynentalnej, byłem lekko zaniepokojony. Pomijając ostatnie, dość specyficzne pod tym względem okienko, historia kolarstwa nie zna szczególnie wielu przenosin kolarzy podobnego lub większego formatu o dywizję niżej, a ci, którzy się na to decydowali częściej popadali w przeciętność niż dawali nowemu pracodawcy niespotykaną wcześniej jakość.

TotalEnergies nie stał się znacząco lepszym zespołem ani po tym, jak 2019 roku zasilił go Niki Terpstra, ani po tym, gdy w jego ślady poszedł trzy lata później Peter Sagan. Transfery Nairo Quintany oraz Warrena Barguila owszem w dłuższej perspektywie dały Arkei-Samsic awans do World Touru, lecz porównując wyniku obu kolarzy przed transferem i po nim trudno nie oprzeć się wrażeniu, że obaj zanotowali po nim wynikowy regres. A podobne historie można byłoby mnożyć.

Transfery do niższej dywizji czasem bywają motorem napędowym kariery, co pokazuje choćby Stephen Williams, jednak dla kolarzy na dorobku, nie dla gwiazd peletonu, jaką w 2024 roku był Tom Pidcock. 

W światowej czołówce

Wśród kolarskich kibiców można natknąć się na skrajnie różne opinie dotyczące wciąż młodego, bo wciąż zaledwie 25-letniego Brytyjczyka. Istnieje wielu, którzy zdecydowanie przeszacowują jego wartość. Jako że podobnie jak Wout Van Aert i Mathieu van der Poel osiąga wielkie sukcesy w kolarstwie przełajowym, to w głowach wielu te trzy nazwiska jakby się ze sobą sklejały, niezależnie od tego, że najmłodszy z całej wymienionej trójki do dwóch pozostałych nie ma podjazdu ani na przełajach, ani na szosie. 

Inni z kolei uważają byłego kolarza INEOS-u za kolarza całkowicie przereklamowanego – takiego, który pomimo sporego zamieszania, które się wokół niego wytworzyło, jest w gruncie rzeczy jedynie niezłym specjalistą od klasyków, niewiele lepszym (o ile w ogóle lepszym) od przytoczonego tu wcześniej Williamsa. Oni częściowo mają rację, ponieważ szum wokół Pidcocka rzeczywiście jest większy, niż wskazywałyby na to jego wyniki w kolarstwie szosowym, jednak jest to o tyle zrozumiałe, że mowa o dwukrotnym mistrzu olimpijskim w MTB.

Niezależnie jednak od tego, Pidcock od kilku lat bezsprzecznie należy do najlepszych kolarzy na świecie. Choć wyścigi jednodniowe, w których na razie się specjalizuje, zawsze cechują się pewną losowością, to jemu stosunkowo rzadko zdarzają się wpadki – w najważniejszych tego typu imprezach rzadko wypada poza pierwszą dziesiątkę, a jeśli już, to niedaleko – na miejsca w czołowej “15”. Jest również dość wszechstronny – w klasykach jest w stanie poradzić sobie na każdej nawierzchni (choć nad jazdą po brukach musi jeszcze popracować), a od zeszłego sezonu regularnie zaczął pojawiać się wysoko w klasyfikacjach generalnych wyścigów tygodniowych. A o tym, że potrafi wygrać górski etap Tour de France, jak sądzę, nie trzeba nikomu przypominać.

Co najważniejsze, w jego palmares nie brakuje także wielkich zwycięstw – wielkich zarówno jeśli chodzi o rangę wyścigów, w których są odnoszone, jak i o ich styl, który często jest najistotniejszym elementem budowania swojej własnej kolarskiej legendy. Wspomniany przed chwilą etap Wielkiej Pętli wygrał przecież dzięki pokonaniu zjazdu z Alpe d’Huez w sposób, który stał się viralem, zaś w Strade Bianche 2023 jego rajd porównywano niekiedy o tego, co rok wcześniej zrobił Tadej Pogačar. Ubiegłoroczne zwycięstwo w Amstel Gold Race obyło się bez podobnej historii, gdyż zostało odniesione po finiszu z ograniczonej grupki, jednak i je wypada docenić z uwagi na rangę wyścigu.

Stagnacja

Pomijając “wielką trójkę” brukowanych klasyków i Remco Evenepoela, dziś tak naprawdę trudno wskazać punchera, który byłby od Pidcocka jednoznacznie lepszy, tyle że jego ambicje sięgają zdecydowanie wyżej. Choć 25 lat to dla kolarza wciąż stosunkowo młody wiek (Maxim Van Gils, urodzony podobnie jak Tom Pidcock w 1999 roku, dopiero w zeszłym sezonie dołączył do grona czołowych klasykowców świata), to akurat on widział jest już w peletonie od stosunkowo dawna.

Od zawsze był uważany za wielki talent – pierwsze wielkie sukcesy odnosił już jako junior i młodzieżowiec. Swoją klasę potwierdził także od razu po przejściu to World Touru – jako 21-latek był w swoim pierwszym sezonie w barwach INEOS Grenadiers najwyżej sklasyfikowanym kolarzem swojego zespołu podczas większości klasyków. Już wtedy wygrał nawet swój pierwszy wyścig po tym, gdy na finiszu Strzały Brabanckiej pokonał Wouta Van Aerta (a ktoś wyjątkowo złośliwy wobec holenderskich sędziów mógłby powiedzieć, że powtórzył ten wyczyn również kilka dni później podczas Amstel Gold Race).

Choć od tamtej pory minęły już cztery, pełne sukcesów większych niż wygranie Strzały Brabanckiej lata, to tego jednego nie udało się Tomowi Pidcockowi powtórzyć. Ani w wygranym przez niego Amstel Gold Race 2024, ani w Strade Bianche 2023 nie startował nikt z grona: Remco Evenepoel, Mathieu van der Poel, Wout Van Aert i Tadej Pogačar, zaś podczas etapu Tour de France faworyci całego wyścigu nie byli jego bezpośrednimi rywalami. 

Pidcock może być czołowym klasykowcem świata, lecz najmocniej błyszczy wtedy, gdy najlepsi pozostają w domu, stając się niejako łowcą bardzo prestiżowych ochłapów. Wtedy, w 2021 roku mógł liczyć, że dziś będzie w nieco innym, lepszym miejscu.

Spełniając marzenia

Tym bardziej, że chyba każdy, kto oglądał serial “Tour de France. W sercu peletonu”, zdążył zauważyć, że Tom Pidcock ma spore ego i ogromną ambicję. I choć po premierze niektórzy słusznie narzekali, że sylwetki niektórych kolarzy zostały tam nieco wykoślawione, by uczynić je bardziej charakterystycznymi (dobrym przykładem jest tutaj Ben O’Connor), to wydaje się, że akurat ta Brytyjczyka została odtworzona dość wiernie. Wywnioskować można to nawet z oficjalnych wypowiedzi członków jego nowego zespołu.

– Z tego co wiem, Tom poszukiwał zespołu, w którym będzie jedynym liderem. W Ineosie jest wielu kapitalnych zawodników, niekiedy nawet lepszych niż on, a u nas wszystko będzie kręciło się wokół niego. Być może właśnie tego potrzebował.

– mówił nam chwilę po podpisaniu przez niego kontraktu Piotr Wadecki – dyrektor sportowy jego nowej ekipy.

W Q36.5 z całą pewnością trafił na zespół, który pasuje do tej charakterystyki. Choć drużyna zdaje się budowana dosyć rozsądnie i z każdym sezonem dołączają do niej kolejni bardzo dobrzy kolarze, to wciąż brakuje w niej drugiego zawodnika o statusie porównywalnym do Pidcocka. Dodatkowo ekipa wydaje się w niego wierzyć, czasem aż za bardzo.

– Istnieje coś takiego jak Big Tech, prawda? Google, Amazon, Apple, Meta i Microsoft. Cóż, moim zdaniem, coś takiego ma miejsce również w kolarstwie. Tutaj “Wielką Piątkę” tworzą: Tadej Pogacar, Jonas Vingegaard, Wout van Aert, Mathieu van der Poel i Tom

– mówił w przedsezonowej rozmowie z Wielerflits Alexandre Sans Vega – jedna z najważniejszych postaci w kierownictwie zespołu.

Wtedy jego słowa mogły brzmiały wyjątkowo zabawne. Zresztą, bawią do dziś, choć z każdym tygodniem coraz mniej. W AlUla Tour nowy nabytek Q36.5 zrobił na Was na tyle dobre wrażenie, że sami zgodnym chórem obwołaliście go kolarzem stycznia. Potem świetnie poszło mu również w Vuelta a Andalucia – na tyle, że w kolejnym naszym głosowaniu również zasłużył sobie na kilka Waszych głosów. 

Z 9 zwycięstw, które w swojej karierze odniósł Tom Pidcock, aż 4 przypadają kilka ostatnich tygodni. Jeśli uznalibyśmy, że prawdziwy kolarski sezon zaczyna się od Omloop Het Nieuwsblad, a wszystko to, co wcześniej to jedynie coś w rodzaju przedsezonowych sparingów, Pidcocka należałoby więc uznać za absolutnego króla okresu przygotowawczego. Wszystko jednak wskazuje na to, że Brytyjczyk tamtą formę jest w stanie przenieść na rundę wiosenną trwającego sezonu.

Wyzwanie rzucone “Kanibalowi”

Dziwnie ogląda się pierwsze starty Tadeja Pogačara w tym sezonie. Jeszcze dwa lata temu dojazd do mety z blisko półtoraminutową przewagą nad drugim kolarzem, mimo upadku w kluczowym momencie rywalizacji można byłoby uznać za kolosalny wyczyn – dziś to kolejny dzień w biurze. Wygląda na to, że 81-kilometrowy samotny rajd to nie jest coś, co można powtarzać co roku. Nawet wtedy, gdy jest się Tadejem Pogačarem.

Być może jednak to nie odrobinę słabsza niż rok temu forma Słoweńca zadecydowała o tym, że tym razem jego przewaga na koniec była nieco mniejsza, a samotnie pokonana odległość zdecydowanie krótsza. Być może jedynym czynnikiem, który na to wpłynął był Tom Pidcock. W końcu trzeci kolarz wyścigu – Tim Wellens, stracił do Słoweńca niespełna 30 sekund mniej niż rok temu drugi Maxim Van Gils. A od 79 kilometra przed metą na czele obok niego jechał już tylko Brytyjczyk.

Oczywiście kolarstwo nie jest na tyle prostym sportem, by móc dokładnie przewidzieć, co by się stało, gdyby na liście startowej pojawił się Tom Pidcock w formie sprzed roku. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że tym razem jego jazda miała kolosalny wpływ na przebieg wyścigu. Tym razem wyścig nie toczył się już całkowicie według scenariusza ułożonego przez szalonego słoweńskiego reżysera. W chwili gdy, jeśli wierzyć informacji prasowej UAE Team, planował swój atak – Pidcock przeprowadził uderzenie wyprzedzające, po którym obaj oderwali się od pozostałych. Potem długo wytrzymywał kolejne szarże kolarza bliskowschodniego zespołu, aż w końcu nie wytrzymał i został zdecydowanie z tyłu. 

Nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, że to Pogačar jest w tym duecie kolarzem zdecydowanie lepszym, jednak nawet mimo to wydaje się, że spośród wszystkich wygranych w ostatnim czasie wyścigów, tu rywal postawił mu najtrudniejsze warunki. W 2024 roku tak jak Pidcock nie postawił mu się nikt, choć nierzadko rywalizowali z nim pozostali kolarze wielkiej szóstki. Atakował, kiedy tylko miał na to ochotę i szybko odrywał się od wszystkich rywali. 

Ci, którzy byli w stanie wytrzymać jego pierwszy atak, szybko musieli odpuścić, a później nierzadko płacili za chwilowy akt odwagi dalszym miejscem na mecie, a tymczasem Pogačar samotnie i z olbrzymią przewagą dojeżdżał do mety. Poprzednim wielkim wyścigiem jednodniowym, w którym nie udała mu się ta sztuka były… mistrzostwa świata w Glasgow, gdzie przegrał z Woutem Van Aertem i Mathieu van der Poelem. Występ Pidcocka z tym, co zrobiła w Szkocji dwójka z Beneluksu jest oczywiście nieporównywalny, lecz 60 kilometrów, które Brytyjczyk spędził jadąc ramię w ramię z nowym “Kanibalem”, dało pretekst, by przypomnieć sobie czasy, gdy nie był on jeszcze dla rywali całkowicie nieuchwytny.

*Z podobnego schematu wyłamały się tylko dwa klasyki – Mediolan-San Remo i GP de Quebec, wyścigi o zdecydowanie mniej wymagającym profilu od Strade Bianche, a przez to wyraźnie trudniejsze do przeprowadzenia kąśliwego ataku.
Celując w monument

Pidcock zaczyna więc sezon w świetnym stylu, a teraz pozostaje nam cierpliwie oczekiwać na dalszy rozwój wypadków. Dobry start w nowych barwach nie zawsze oznacza, że cała przygoda będzie oceniana w sposób jednoznacznie pozytywny – za przestrogę może tutaj posłużyć Nairo Quintana, który zimą 2020 roku, chwilę po transferze do Arkei, wydawał się niemalże najlepszym kolarzem na świecie. Na pewno jest jednak dobrym prognostykiem na kolejne miesiące.

Tym bardziej, że najważniejsze cele sezonu nie są zaplanowane na, jak to było w przypadku Kolumbijczyka, bliżej nieokreśloną przyszłość (nieokreśloną z powodu pandemii), a kilka najbliższych tygodni.

Dopiero gdy Tom wygra monument, tak naprawdę skupi się na rozwoju pod kątem wielkich tourów – mówił całkiem niedawno Wielerflits Kurt Bogaerts – trener Pidcocka, co dość dobrze wskazuje na to, jakie są obecnie jego priorytety. W dobie erze dominatorów akurat to wyzwanie wydaje się szalenie trudne do zrealizowania – spośród 18 ostatnich monumentów, aż 14 padło łupem Remco Evenepoela, Tadeja Pogačara i Mathieu van der Poela. Tyle że jeśli Pidcock kiedykolwiek chce być uznawany za członka przywoływanego przez swojego szefa top 5 albo chociaż top 7, to kiedyś musi zacząć pokonywać także tych najlepszych z najlepszych. The post Walczył pięknie jak nikt, przegrał jak każdy. Ale może kiedyś wygra first appeared on Kolarstwo szosowe - Tour de France, Tour de Pologne - Wiadomości sportowe - naszosie.pl.