Recenzja Split Fiction. Najlepsza gra do kooperacji w 2025 roku?
Po takich produkcjach jak It Takes Two można od studia Hazelight odpowiedzialnego za Split Fiction oczekiwać wiele. Główny twórca, czyli Josef Fares zapowiadał kolejne genialne doświadczenie dla dwóch graczy – czy jednak udało się powtórzyć sukces poprzednich produkcji? Sprawdźmy, jak radzi sobie najnowsza gra kooperacyjna, w której dwójka osób wcieli się w dwie… naprawdę wyraziste […] Artykuł Recenzja Split Fiction. Najlepsza gra do kooperacji w 2025 roku? pochodzi z serwisu PlanetaGracza.pl.

Po takich produkcjach jak It Takes Two można od studia Hazelight odpowiedzialnego za Split Fiction oczekiwać wiele. Główny twórca, czyli Josef Fares zapowiadał kolejne genialne doświadczenie dla dwóch graczy – czy jednak udało się powtórzyć sukces poprzednich produkcji? Sprawdźmy, jak radzi sobie najnowsza gra kooperacyjna, w której dwójka osób wcieli się w dwie… naprawdę wyraziste postaci.
Do Split Fiction podchodziłem z jednej strony z dużymi oczekiwaniami, a z drugiej z pewną dozą dystansu. Czasami jest tak, że nawet po kilku genialnych strzałach twórcy są w stanie złapać zadyszkę. Choć Josef Fares obiecywał nam jedną z najlepszych gier, w jakie zagramy, ja miałem pewne obawy. Czy kolejny, podobny przecież do poprzednich motyw dwóch postaci i platformówkowej kooperacji może znowu zachwycić? Cóż, wychodzi na to, że może. Ale od początku.
Znaleźć swoją niszę i stać się mistrzem
Studio Hazelight z Josefem Faresem jak głównym twórcom dokonali czegoś nieoczywistego. Ekipa już lata temu postanowiła znaleźć swoją niszę, proponując graczom gry wybitnie kooperacyjne. Wybitnie, bo zabawa dla dwóch graczy jednocześnie stanowi trzon ich produkcji, którego nie da się zastąpić żadnym botem czy sztuczną inteligencją. W genialne It Takes Two, czy najnowsze Split Fiction zagramy wyłącznie w ten sposób. Drugi pad powędruje do naszej osoby towarzyszącej, lub łącząc się z innym graczem przez sieć. Choć nie da się tego obejść, to nikt nie powinien tego uznawać za jakiekolwiek „ograniczenie”. Twórcy bowiem doskonale wiedzą, jaki efekt chcą uzyskać, a takie zaplanowanie rozgrywki jest kluczowe, aby ta mogła być wyjątkowa.
I taka do tej pory była. Sam przykład It Takes Two pokazuje, jakimi mistrzami swojej własnej niszy stali się twórcy. Mamy tu do czynienia z grami, które z jednej strony niosą ze sobą tonę radości dla grających – przyjemny gameplay, zróżnicowane lokacje, mnóstwo ciekawych rzeczy spotykanych po drodze. Z drugiej, wciąż oferują wciągającą fabułę. Taka mieszanka stanowi przepis na produkcję, w której odnajdą się doświadczeni gracze mający konkretne oczekiwania wobec gier, jak i nowicjusze. Dla tych drugich tytuł musi z reguły po prostu „bawić”, jednocześnie oferując nieco głębsze przeżycia. Te dostarcza nam opowiadana historia, będąca odpowiednio zakrojonym zestawem motywacji dla naszych bohaterów i nas samych. Taka sztuka twórcom udawała się już nie raz – a jak jest w przypadku najnowszego Split Fiction? Postanowiłem sprawdzić, czy forma twórców nie uległa zmianie.
Split Fiction, czyli pióro pady w dłoń
Na samym początku gry przyjdzie nam poznać dwie główne bohaterki. Młode dziewczyny to pisarki, które przypadkowo poznają się w drodze do siedzimy pewnej tajemniczej korporacji. Ta miała zaoferować im atrakcyjny kontrakt wydawniczy, o którym obie bohaterki marzyły od dawna. Choć z pozoru wydają się być całkowicie od siebie różne, to ich motywacje są dość zbliżone. Ich życiową pasją jest pisanie. Niestety, mimo wielu lat szlifowania warsztatu i dopracowywania swoich opowieści nie dorobiły się jeszcze kontraktu wydawniczego. Wizyta w siedzibie Rader miała być zatem wielkim przełomem w życiach obydwu dziewczyn. Oto bowiem stoją u progu poważnego kontraktu. Ten, być może, pozwoli sprawić, że ich słowo pisane i wykreowane światy trafią do masowego odbiorcy. Taki przynajmniej był plan, choć jak możecie się domyślać, ten niekoniecznie się powiódł.
Okazało się bowiem, że zamiast biurka, kawy i tony papierów do podpisania, dziewczyny wspólnie z innymi początkującymi pisarzami zostały przebrane w specjalne strone, a następnie zaproszono ich do wejścia do przedziwnych maszyn. Te, zgodnie z obietnicami szefa korporacji, mają pomóc w rozwijaniu ich pomysłów i kreatywności. W rzeczywistości jednak to nic innego, jak drenaż tych idei pisarskich, które mają trafić w ręce (jak się wreszcie okazało) niezbyt szlachetnego przedsięwzięcia. Gdy jedna z bohaterek orientuje się, że coś tu śmierdzi, jest już za późno. Ląduje jednak w tej samej maszynie, co jej dopiero co poznana przy wejściu towarzyszka. Choć są z zupełnie różnych światów, to właśnie rozpoczyna się ich wspólna przygoda.
Dwie bohaterki, jakże od siebie różne.
Dwa żywioły, jedna misja
Docelowo każdy z pisarzy miał znaleźć się w osobnej maszynie. Oczywiście Mio i Zoe, nasze główne bohaterki, swoją przygodę będą przeżywać razem. Wszystko jest efektem… Cóż, można to nazwać sprzeczką. Jest to szczęście w nieszczęściu – wiedząc o niecnych zamiarach firmy mogą wykorzystać zaistniałe w oprogramowaniu błędy, aby cały ich misterny plan nie wypalił. Nie będzie to jednak proste, bo urządzenie w którym się znalazły przenosi je do wykreowanych przez nie światów. I tu objawia się pierwszy genialny pomysł twórców. Obie dziewczyny są od siebie szalenie różne. Jedna z nich specjalizuje się w opowiadaniach sci-fi, będąc przy tym raczej markotną i niezbyt kontaktową osobą. Druga to gaduła, bardzo otwarta i ciepła postać, choć koncentrująca swoje opowieści na gatunku fantasy. Te dwa zgoła odmienne spojrzenia na literaturę sprawią, że dziewczyny szybko muszą nauczyć się ze sobą współpracować – podobnie jak i my, jako gracze.
Podczas rozgrywki będziemy przemierzać kolejne poziomy, które reprezentują dotychczas wymyślone historie i opowiadania głównych bohaterek. Twórcy zafundowali nam istną mieszankę gatunkową. Gdy najpierw znajdziemy się w kosmicznej scenerii pełnej laserów, latających statków i futurystycznych gadżetów, to już niedługo zostaniemy przeniesieni do świata ogrów, zamków i innego plugastwa. Liczba różnorodnych poziomów jest wręcz oszałamiająca. Podczas zabawy możemy wręcz czuć się zaskoczeni tym, jak wiele ciekawych i innych od siebie miejsc udało się przygotować deweloperom. Nowe lokacje do przemierzenia to nie tylko aspekt wizualny. Wraz z nimi idą też specjalne mechaniki i umiejętności, unikatowe dla danej scenerii. Gdy w jednym miejscu musimy wykorzystywać kosmiczne pukawki, w innym postawimy na oręż czy gadżety rodem z książek o czarodziejach i wojownikach.
Każdy otrzyma swoją własną perspektywę…
Split Fiction to historia bez końca i… bez wad?
Z pozoru pomysł na takie stworzenie fundamentów rozgrywki wydaje się być dość oczywiste. Dwie różne bohaterki przemierzają to, co wykreowała ich wyobraźnia. W rzeczywistości jednak otworzyło to twórcom wrota do w zasadzie nieskończonych zasobów kolejnych pomysłów i miejsc. Te będziemy kolejno odwiedzać. Każda kolejna plansza, czy to inspirowana sci-fi, czy fantasy, jest absolutnie uzasadniona, dodając kolejny etap do tego istnego rollercoastera szaleństwa. I sprawdza się to znakomicie. Najpewniej nikt z nas nie grał wcześniej w tak odjechaną i przy tym nieustannie ciekawą produkcję. To dwie rzeczy, za które twórcom należą się wszelkie laury i uznania – mnóstwo ciekawych, różnych od siebie lokacji, do tego wypakowanie ich mechanikami i fakt, że to się ani trochę nie nudzi.
Zasadniczo nie wiem, jaki jest przepis na tak skomplikowane growe danie, ale twórcy wyegzekwowali go wzorowo. Każdy kolejny etap jest niejako nagrodą samą w sobie, bo jako gracze wręcz nie możemy doczekać się tego, co za moment zaserwują nam twórcy. Czy będziemy przemierzać kosmiczną autostradę? A może popędzimy niczym wiatr w ucieczce przed zgrają potworów? Pojawią się nawet smoki, co zupełnie wywróci rozgrywkę do góry nogami. I jest to inne od etapu ze strzelaniem w kosmosie, czy bieganiem po tajemniczej pustyni. Słowem – tu dzieje się tak wiele, że gracze przyzwyczajeni do standardowych „growych ograniczeń” mogą mieć niemały dysonans poznawczy. Ale jak to, da się tyle zmieścić w jednej grze? Okazuje się, że tak. Na dodatek to wszystko tak perfekcyjnie trzyma się całości… Split Fiction to dzieło okraszone naprawdę świetnym pomysłem i jeszcze lepszą jego realizacją. Bo jeżeli na hasło „dwa światy, symulacja, wyobraźnia i kooperacja” macie jakiegoś konkretne wyobrażenia, to gra pokaże wam, że w tym wypadku trzeba je pomnożyć razy 10. I wyjdzie wam to, co przygotowało dla nas Hazelight i Josef Fares.
Sielankowy klimat, czyli stwarzanie pozorów.
Mieszanka wybuchowa – jest ciekawie
Kilka głównych pomysłów na etapy rozgałęzia się na mnóstwo mniejszych elementów. Chodzi tu o coraz to nowsze mechaniki i zmienianie obrazu rozgrywki. Twórcy za nic mieli sobie poprawność gatunkową. Tu platformówka potrafi szybko zmienić się w strzelankę, grę akcji czy nawet grę sportową. Obie bohaterki wykorzystują różne gadżety i nawet niekiedy zmieniają swoją formę. To oczywiście wymusza na nas dostosowywanie się do realiów, a dwójka graczy nieustannie musi ze sobą kooperować. Współpraca wynika w Split Fiction bardzo naturalnie, a nasze role są od siebie bardzo różne. Nijak nie jesteśmy jednak w stanie pokonać gry sami. Nasz towarzysz niejednokrotnie będzie potrzebował naszej pomocy, lub udzieli nam niezbędnego wsparcia.
Na szczęście projekt poziomów i wyzwań jest bardzo równy. Dwójka zaprawionych graczy poradzi sobie z wyzwaniami względnie szybko, cały czas mając poczucie miłego progresu. Co jednak, gdy zechcemy pograć z mniej doświadczoną osobą? Ta z pewnością doceni racjonalny margines błędu. Gra nie wymaga od nas szalonej precyzji. Podczas skakania, fragmentów zręcznościowych i nie tylko nie musimy być piekielnie dokładni. Czasami skórę uratuje nam szybkie odradzanie, ale… Tu mam w zasadzie jedyne „ale” do tej produkcji. W niektórych momentach, na przykład podczas ucieczek czy walk z bossami, odradzanie się jest problematyczne. Zauważyłem, że moja towarzyszka mogła wpaść w pętlę umierania i odradzania. Wszystko przez to, że w dynamicznej sekwencji postać pojawiała się w miejscu, w którym nie miała szans na ucieczkę. Musiałem po prostu dobrnąć do miejsca „spokoju”, aby druga postać pojawiła się na mapie bezpiecznie.
Było fantasy? Czas na sci-fi!
Dwa światy, ale czy któryś jest lepszy?
Sztuka zespolenia dwóch kompletnie różnych światów w jednej grze nie jest prosta. A Split Fiction oferując nam i fantasy, i sci-fi radzi sobie z tym bardzo dobrze. Czy jednak którykolwiek z nich widocznie góruje nad drugim? Tak i moim zdaniem jest to ten rodem z baśni o czarach i magii. Choć rozgrywka w obu przypadkach jest znakomita, to jednak od strony projektu całości i aspektów wizualnych, zamkowo-fantastyczne klimaty zdecydowanie bardziej wpadają w oko. Całkiem możliwe, że jest to zasługa stylu graficznego. Ten lepiej radzi sobie właśnie z lokacjami pełnymi magii i potworów. Co więcej, środowisko kosmiczne w grze jest jak dla mnie nazbyt sterylne. Wiemy, że kosmos w grach wideo nie musi być futurystycznym przedstawieniem przychodni lekarskiej. Dlatego też sci-fi choć świetne, nie powoduje takich wrażeń wizualnych, jak fantasy.
Techniczny gigant – doszlifowane do granic
Nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa na stronę techniczną gry. Ta działa w prawdziwie stabilnych 60 klatkach na sekundę na PS5. I mam tu na myśli serio stabilność, bo licznik ani na moment nie zwalnia. Żadne przyspieszenie akcji czy rozwałka nie są w stanie sprawić, że gra złapie zadyszkę, a coś na ekranie się wykrzaczy. Optymalizacyjnie mamy do czynienia z mistrzostwem, co w tak szybkiej grze jest ogromną zaletą. Mimo dwóch ekranów jednocześnie podczas rozgrywki, tytuł radzi sobie z wykorzystywaniem zasobów sprzętu bez najmniejszych trudności. A na dodatek wygląda po prostu ślicznie. W Split Fiction mamy do czynienia z nieco kreskówkową grafiką – ta jednak sprawia wrażenie ponadczasowej. To jedna z tych produkcji, która za 5 czy 10 lat nadal będzie atrakcyjna wizualnie, głównie z uwagi na bogatą stylistykę i zróżnicowanie poszczególnych poziomów.
Może jednak wrzucę jeden kamyczek do ogródka twórców w sprawach technicznych. Zasadniczo obie postacie nie są dla siebie przeszkodami. Modele się przenikają, co pozwala uniknąć blokowania sobie drogi podczas zabawy. Jest to uzasadnione – cała rozgrywka to wszak symulacja. Ich ciała znajdują się w innych miejscach i same biorą udział „w grze”. Jednak podczas tego przenikania… Brakowało mi jakiegoś efektu wizualnego. Coś w rodzaju glitcha, pikselowania czy widocznego wpływu zmiany w strukturze. To na pewno dodałoby swoistego smaku, skoro znaleźliśmy się w komputerowym świecie fantazji. Nie jest to jednak jakkolwiek poważna wada. Ostatecznie liczy się to, że podczas zabawy nie towarzyszą nam błędy i kłopoty techniczne.
Mio i Zoe dają się lubić – choć na początku nie pałają do siebie sympatią.
Gra roku? To nie żart, Split Fiction ma szansę
Gdy mamy w pamięci sukces It Takes Two pozostaje pytanie. Czy taki tytuł, jak Split Fiction ma szansę na zostanie grą roku? Nie chcę tu wychodzić przed szereg i ogłaszać zwycięzcy tytułu jeszcze w marcu, gdy przed nami wiele miesięcy premier. Ale w głębi duszy czuję, że taka produkcja na pewno zgarnie wiele nagród. Również po cichu trzymam kciuki, że uda jej się w tym czy innym zestawieniu sięgnąć po najważniejszą statuetkę. Bo dla mnie omawiane dzieło to podobny przypadek, co ubiegłoroczny Astro Bot, czy wiele produkcji od Nintendo. To gra stawiająca na zabawę z grania, regularne dostarczanie nam kolejnych powodów do radości, ciekawych mechanik i trzymania nas przy ekranie nie pytajnikami, lecz konkretnymi fajnymi rozwiązaniami. Przy Split Fiction poczułem się ponownie jak ten młody gracz przed laty, odkrywający Mario, Spyro czy inne proste, niesamowicie przyjemne i satysfakcjonujące gry.
Zobacz też: Darmowy shooter z mechami dla wielu graczy. Nowa premiera na Steam, PlayStation i Xbox
Jasne, w tym wypadku mamy też do czynienia z warstwą fabularną i konkretnymi, charakternymi postaciami. To jednak dodaje dodatkowego smaku i, podobnie jak w przypadku It Takes Two, stanowi solidną motywację dla naszych działań. Użyję tego argumentu po raz kolejny, ani rozgrywka, ani historia, dialogi czy lokacje nie powodują tutaj żadnych zgrzytów. Całość produkcji jest szalenie spójna, co sprawia, że Split Fiction jest genialną grą wideo i kolejnym sukcesem na koncie wyjątkowego twórcy. Nie da się też pominąć tego, że nawet wersja prasowa gry, czyli na jakiś czas przed premierą nie cierpiała na problemy techniczne. Produkt został przygotowany rzetelnie, nie powodując żadnych kłopotów na konsoli. A to w tych czasach wcale nie takie oczywiste. Nawet jednak bez przytyków w stronę konkurencji gra się broni. Podczas zabawy chciałem poznać dalsze losy Zoe i Mio. Kibicowałem ich, z wypiekami na twarzy wyczekiwałem kolejnych poziomów. Cieszyłem się widząc, jak zmienia się ich relacja i postrzeganie siebie. Wreszcie, podzielam też przesłanie twórców wynikające z gry. Bo chodzi w niej o… chronienie twórców. Chronienie moich i waszych pomysłów w dobie powielania, kreowania przez AI i nie tylko. A tych pomysłów twórcy mieli sporo. I każdy był strzałem w dziesiątkę.
Artykuł Recenzja Split Fiction. Najlepsza gra do kooperacji w 2025 roku? pochodzi z serwisu PlanetaGracza.pl.