Polska starość jest samotna

Opowiadają, że kiedyś była ławka przed blokiem i żyła sąsiadka. Teraz nie ma ani sąsiadki, ani ławki.

Maj 6, 2025 - 13:19
 0
Polska starość jest samotna

Zmęczone, smutne oczy. Granatowy sweter w wąskie paski, zielona kamizelka. Chodzi po domu, podpierając się laską i lekko kołysząc na boki. Przynosi dwa albumy ze zdjęciami. W jednym życie, w drugim śmierć. Śluby i pogrzeby. Roześmiani weselnicy i bladzi nieboszczycy. Bohaterowie – często ci sami – przenoszą się zza stołów do trumien. Nadia jest gotowa: – Dosyć już dla mnie życia. 

Ma 83 lata. Mówi z miękkim wschodnim zaśpiewem. Nieufna, może zawstydzona, trochę niedosłyszy. Odpowiada krótko, szybko milknie. Mieszka w Gródku, dużej podlaskiej wsi, 19 kilometrów od granicy z Białorusią, w gminie, gdzie prawie 10 procent ludności to Białorusini. Krząta się przy kaflowym piecu w kuchni drewnianego, parterowego domu bez łazienki.

Żałoby nie dają wytchnienia. Mąż zmarł niecałe półtora roku temu. Brat kilka miesięcy wcześniej. Na grobie męża dodała swoje imię i zdjęcie. No bo kto to zrobi później? Z czterech braci został jeden, mieszka w domu pomocy społecznej gdzieś za Bielskiem, nie wie dokładnie gdzie. Już do niego nie pojedzie. Nogi bolą. Myśli, że to przez kalosze, w których podczas mrozów chodziła za młodu – innych butów na zimę nie miała. Jeszcze ma bratanka i trzy bratanice, ale ta, która mieszka na miejscu, opiekuje się leżącą matką. Wszyscy zajęci swoimi rodzinami i swoim życiem. Czasem zagląda jedna bratanica, ale niezbyt często, bo mieszka 40 kilometrów od Gródka.

Nadia urodziła się w 1942 roku w Wiejkach, maleńkiej wiosce oddalonej 11 kilometrów od Gródka. W 1945 roku całą rodziną przenieśli się do tej większej miejscowości. Dlaczego?

– Takie były czasy – mówi. – A jak to tam było, to nie mam pamięci. Gdyby było dobrze, toby nie uciekli.

Skończyła siedem klas szkoły powszechnej. Dalej się nie uczyła. Na rowerze dojeżdżała do gospodarstwa, które zostało w rodzinnej wsi. Pracowała w domu i polu. W jednej chałupie mieszkało osiem osób: pięcioro dzieci, rodzice i siostra mamy. W piątkę spali w jednym łóżku. Pole w Wiejkach w końcu sprzedali, w Gródku hodowali krowy, świnie, kury. Od 1961 roku przez trzydzieści jeden lat Nadia pracowała jako szwaczka w Zakładzie Przemysłu Dziewiarskiego „Karo”. Szyła bieliznę: koszulki, kalesony, koszule nocne. Męża poznała w Gródku. Jak? 

– A długo to poznać? Tak trzeba było. Od swojego nie uciekniesz. 

– Przeznaczenia? 

– Tak. Tak u nas mówią.

Wyszła za mąż w 1977 roku. Przeżyli razem 47 lat. 

– Różnie było. Młodzi to się rozstają, a starzy milczą. Na przyjemności brakowało czasu. Matka dużo chorowała, gdy miała 77 lat złamała biodro, pięć lat leżała. 

– Ja rano wstawała, czwarta godzina. W piecu paliła, póki do roboty iść. Drewno trzeba nieść. Pieluszek nie było, szmaty się prało. To pranie najgorsze.

Kiedyś w domu było tłumnie i gwarno. Przyjeżdżali ludzie na targ z okolicznych wiosek i wpadali w odwiedziny. Już nie przychodzą. Starzy umarli, młodzi wyjechali do miasta. Teraz słychać głównie telewizor. Ubiegłego lata jeszcze pracowała w ogrodzie i kopała kartofle. Na siedząco, na krześle, powoli. 

– Teraz ja już nie robotnik – mówi.

Od jesieni, codziennie oprócz weekendów, przychodzi opiekunka z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej (GOPS) w Gródku. Robi opłaty, zakupy, przynosi drewno na opał, odkurza, na święta posprząta. Dobrze, że przychodzi, bo jest z kim porozmawiać. Koleżanek już Nadia nie ma, starsze były, poumierały. 

Od jesieni, codziennie oprócz weekendów, przychodzi opiekunka z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej (GOPS). Dobrze, że przychodzi, bo jest z kim porozmawiać.

– Teraz ja jedna została. Kto w bloku mieszka, to wyjdzie przed blok i koleżanki jest. A gdzie ktoś na cudze podwórko wejdzie? 

Jak wygląda jej dzień? 

– A ja wiem? – odpowiada, chyba się dziwi niektórym pytaniom. – Wstanę i chodzę. Jak latem, to na podwórku. 

Czy obiad sama robi? Jak we dwoje byli, to gotowali. A teraz po co jej ten obiad? Rytm dnia wyznacza telewizor: telenowele,Wydarzeniaw Polsacie,Familiada,Koło fortuny. Nie wie co by było, gdyby nie to oglądanie. 

– Wszystko już ni do czego. Na czyjej łasce żyć, to ciężko. – Wzdycha.

Ludmiła

Nogi nie chodzą. Ręce nie chcą robić. Gówniacze życie ludzkie. – Skargi Ludmiły słyszę, jeszcze zanim ją zobaczę. Szczupła, zgięta wpół, jakby na plecach siedziało jej całe 89 lat. Porusza się po domu, przytrzymując się ścian i mebli. Mówi głośno i dużo. Najpierw po polsku, potem przerzuca się na „tutejszy” – mieszankę polskiego, białoruskiego, rosyjskiego i ukraińskiego. To ona prowadzi rozmowę, ja próbuję nadążyć za zmianą wątków, języka, bohaterów. Opowieści wylewają się z niej, jakby tygodniami czekały na swojego słuchacza. Gdy czegoś nie rozumiem, a ciągle nie rozumiem, woła: – Kak ty napiszesz, ty ni czorta nie panimajesz. 

Ludmiła mieszka w Gródku, w drewnianej chałupie ogrzewanej dużym piecem kaflowym, który zajmuje centralne miejsce domu. Wokół niego skupione są pomieszczenia, w tym największy pokój ze zdjęciami męża, prawnuków i kolorowymi poduszkami, których poszewki wyszywała w czasach, gdy ręce jeszcze były posłuszne. 

– Drewniane ruki. – Pokazuje wykrzywione i zgrubiałe palce jak sęki w starym drzewie. – Serweta jest’ zaczęta, a czemu ja nie mogę wziat’ i robić? 

Ciało słabnie, zawodzi, boli. Głowa zapomina. Uszy niedosłyszą. 

– Jak padam, nie dam rady wstat’, wtedy na dupie kruczit po podłodze. Wsio bolit, kręgosłup pabity. Skol’ko razy haława pobita. Ale dz’enki Bogu ja jeszcze żije.

Jeszcze w piecu napali, jeszcze się umyje. Ale bywa, że i grzebień za ciężki i sił brakuje, by szklankę odstawić. A dawniej wszystko umiała zrobić. Na traktorze jeździła, świnie, krowy hodowała, mleko do mleczarni oddawała. Gołąbki kapuściane i cebulniaczki przyrządzała. Krzyżykami haftowała. Drogę budowała, szyła „na nożnych maszynach”. 

– Wsio robiła. Tieper robić nie dam rady. Uże mnogo liet. 

Urodziła się w Pieszczanikach, maleńkiej wiosce 10 kilometrów od Gródka. Miała sześć lat, gdy gestapo zamordowało jej ojca. Szkołę podstawową skończyła jako siedemnastolatka. Dalej się nie uczyła. Z wojennych opowieści wyłapuję dwa obrazy: matki klęczącej przed Niemcem, który trzymał wycelowany w nią pistolet, i małej Ludki, którą poklepywał hitlerowiec w mundurze ze swastykami na rękach i na kieszeniach, powtarzając w kółko:„Kaputt bandity”

– A ty znajesz, kaki to był strach? – pyta.

Męża poznała w Gródku, oboje należeli do zespołu muzycznego. Od trzydziestu ośmiu lat jest wdową. Ma dwie córki, czworo wnuków i trzy „prawnuczionki”. Gdy mówi o „prawnuczionkach”, rozpromienia się. Obie córki mieszkają w Gródku, matkę odwiedzają. 

– Córka privozit zupy, ale każdego dnia nie privozit. Zagląda. Baczi, czy ja żywaja. I dalej leci. 

– Wnuki? 

– Oni nie majut czasu, bo pracujut – odpowiada. – Trzeba wybaczać. Do cerkwi nie chożu, treba menja zawiesti i odwiesti i postajac’ so mnoj. 

Czy wychodzi na dwór? 

– Teper nie wychożu, a osjenniu jeszczio grabkami kapała kartofle. No a jeszczio kak za Niemca… 

I znów przenosimy się na podlaską wieś z czasów okupacji, a mała Ludka ratuje byczka zabieranego przez hitlerowców i nie wiem, czy jesteśmy w realiach przeszłości, czy błądzimy w odmętach pamięci, w której rzeczywistość jest na równych prawach, co fantazje.

Od jesieni seniorka potrzebuje większego wsparcia, niż może jej zapewnić rodzina. Dlatego odwiedza ją Barbara, opiekunka z GOPS-u w Gródku. Przynosi drewno do pieca, przygrzewa zupę przyniesioną przez córkę i rozmawia z Ludmiłą – tego najbardziej jej brakowało. W dni, gdy żadna z córek nie zaglądała, towarzyszył jej tylko telewizor. Pracownicy socjalnej powiedziała, że całe szczęście, że go ma, boby zwariowała. 

– Szto zrobić, jakoś się dożyje. Nie wiem, skol’ko będę żyt’. Nikto nie każet. 

Podlasie już się zestarzało

Polska się starzeje, a Podlasie już się zestarzało. Odsetek osób 80+, czyli takich jak Nadia i Ludmiła, w populacji 60 lat i więcej jest znacznie wyższy w województwie podlaskim niż w pozostałych regionach kraju. Wynosi 21,2 procent, podczas gdy w Zachodniopomorskiem to 12,2 procent – według raportu pod redakcją profesorki Barbary Szatur-JaworskiejDostępność usług społecznych dla osób starszych mieszkających w gminach wiejskich. Na podlaskiej wsi trudniej być seniorem. Prawie 35 procent gospodarstw – jak podaje raportDać to, czego naprawdę potrzebaInstytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk – nie ma kanalizacji. Miejscowości są rozproszone, wiele z nich się wyludnia, do sąsiada, lekarza i apteki daleko. 

Gdy dzieci i wnuki przeniosą się do miasta, starszej – coraz słabszej – osobie pomaga w codziennych obowiązkach opiekunka z gminnego ośrodka pomocy społecznej. Tak jest w teorii, bo – jak podała Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z 2018 roku – co piąta gmina w Polsce nie zapewniała seniorom usług opiekuńczych w miejscu zamieszkania, mimo że ma taki obowiązek. W podlaskim tego typu usług nie oferowało 46 procent gmin. 

Gmina Gródek gwarantuje takie wsparcie, a opiekunki tutejszego GOPS-u nierzadko stają się kimś więcej niż osobą robiącą zakupy i pomagającą w przygotowaniu obiadu. Seniorzy od rana niecierpliwie czekają na Barbarę z ośrodka, niepokoją się, gdy spóźni się choćby chwilę. Opiekunka opowiada, że jej 96-letnia leżąca podopieczna, pani Lucynka, prosiła ją często: „Ale powiedz, że mnie nie zostawisz. Proszę, powiedz”. Skąd brał się jej niepokój? 

– Może rodzinie brakuje cierpliwości i straszą ją, że i ja będę miała jej dość? – zastanawia się opiekunka. Zdarza się, że jest jedyną osobą przychodzącą do seniora. Kiedy pytała 84-letniego leżącego podopiecznego, kto go ostatnio odwiedził, odpowiadał: „Pani, w poniedziałek”. – Gdy jest tak duża samotność, ludzie nie mają woli życia – zauważa Barbara. 

Jej spostrzeżenia potwierdza Światowa Organizacja Zdrowia, według której „dobrej jakości relacje społeczne są kluczowe dla naszego zdrowia fizycznego i psychicznego”, a samotność i izolacja okazują się równie szkodliwe, co palenie, ryzykowne picie alkoholu i otyłość.

W gminie Gródek w najtrudniejszej sytuacji są starsi ludzie mieszkający w wyludniających się wioskach, do których autobus albo nie dojeżdża, albo dojeżdża dwa razy w tygodniu. 

– Mostowlany, Świsłoczany, Podozierany, Bielewicze, Mieleszki, Wiejki, Narejki, Kolonia Zielone, Zubry, Borki, Zasady, Skroblaki, Zubki i Wierobie – wymieniają jedna przez drugą pracownice socjalne Justyna i Agnieszka, gdy pytam o miejscowości, do których nie dojeżdżają opiekunki. Jak tam dociera pomoc?

– Wojsko i straż graniczna pomagają  –  opowiada pracownica socjalna. – Leki wykupią, zakupy zrobią, drewno przywiozą. Obiady wozili staruszkowi do Chomontowców. No, ale straż go nie przebierze. Nie znaleźliśmy tam opiekunki do pracy. Chodził więc nieumyty i nieprzebrany. Umyli go w szpitalu, gdy do niego trafił, szybko zmarł. 

Jolanta Bójko, kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gródku, potwierdza, że jedną z jej największych bolączek oprócz samotnych seniorów jest brak chętnych do roli opiekunek. 

Przeczytaj też:ZUS. Zakład Utylizacji Staruszków

– Chciałam znaleźć kogoś przez urząd pracy, na czas urlopów – opowiada. – Przychodziły młode dziewczyny, ale gdy się dowiadywały, że trzeba zmieniać pieluchomajtki, od razu mówiły: „nie”. 

Dwie pracownice są już w wieku przedemerytalnym i kierowniczka obawia się przyszłości. Uważa jednak, że chętnych brakuje z powodu charakteru pracy, a nie wynagrodzenia. Opiekunki zarabiają w Gródku od 4250 do 5800 złotych brutto w zależności od stażu i wykształcenia.

Od dziesięciu lat ośrodek współpracuje z domowym Hospicjum Proroka Eliasza – fundacją działającą na terenie pięciu podlaskich gmin. Pracownice GOPS-u kierują do niego swoich podopiecznych, konsultują kwestie zdrowotne seniorów, a zdarza się, że wspólnie z personelem hospicjum sprawują nad nimi opiekę. Do mieszkającego w Podozieranach ponad 80-letniego małżeństwa – mąż jest chorym leżącym – pięć dni w tygodniu przyjeżdża opiekunka z GOPS-u, a dwa dni opiekunka z fundacji. Obie wykonują zabiegi pielęgnacyjne.

W styczniu ośrodek w Gródku wprowadził w czterech miejscowościach usługi sąsiedzkie. To wsparcie dla osób niesamodzielnych udzielane przez mieszkańców. Polega na zrobieniu zakupów, ugotowaniu obiadu, wykupieniu leków czy pomocy w umyciu się, nie obejmuje opieki specjalistycznej. Powodem wprowadzenia takiego rozwiązania – jak przyznało samo Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – było niedostosowanie oferty usług opiekuńczych do istniejących potrzeb oraz braki kadrowe.

Sylwia Michalska – socjolożka, profesorka Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk – przez trzy lata jeździła na Podlasie badać innowację społeczną w ramach projektuDać to, czego naprawdę potrzeba. Tą innowacją jest model opieki długoterminowej, a dokładniej hospicjum domowe wraz z siecią wsparcia, którą miałyby tworzyć organizacje pozarządowe, ale też koła gospodyń …