
Edward Berger wrzucił na ruszt z pozoru mdły kawałek mięsa, który szybko okazał się jednym z najwyborniejszych kąsków ubiegłorocznej kinematografii. Żmudny proces wyboru nowego papieża "Konklawe" potraktowało jako temat wprost uszyty pod dreszczowiec. Dokąd sięga łaska boża i jak krucha jest wiara człowieka? Odpowiedzi niemiecki reżyser próbuje szukać w każdej linijce scenariusza, każdym dręczącym ucho dźwięku i każdym ruchu brwi Ralpha Fiennesa. Za co zdobył Oscara?
Kolegium Kardynałów zbiera się na konklawe, by po śmierci papieża wybrać następnego zwierzchnika Kościoła katolickiego. Kardynał Lawrence czeka nie lada wyzwanie – musi przeprowadzić głosowanie, które tylko wydaje się proste. Gdy w Kaplicy Sykstyńskiej zbierają się purpuraci z całego świata, duchowny trzymający pieczę nad wielkim wydarzeniem wpada na trop spisku, który może wywrócić Stolicę Apostolską do góry nogami.
Edward Berger, który w 2023 roku sięgnął po Oscara za najlepszy film międzynarodowy za "Na Zachodzie bez zmian", w nieoczywisty sposób podszedł do złożony procesu wyboru nowego papieża. Tytułowe konklawe nie tylko ubrał w szaty thrillera, ale i subtelnej komedii pełnej podtekstów.
Recenzja filmu "Konklawe". Za co dostał Oscara?
Zapierające dech w piersi kadry przedstawiające sklepienie papieskiej kaplicy stworzone przez wybitnego Michała Anioła; scenariusz, w którym pozornie niewiele się dzieje, ale dzieje się wszystko i wylewający się z dialogów konflikt ludzkiej ambicji z bożą opatrznością – "Konklawe" zdobyło osiem nominacji do Oscara, ale ostatecznie zabrało ze sobą do domu tylko jedną złotą statuetkę.
Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej nagrodziła film wyłącznie za najlepszy scenariusz adaptowany. Peter Straughan ("Szpieg") oddał zadanie budowania napięcia samym słowom – niejednoznacznym wymianom zdań między kardynałami wśród morza ścian, które mają uszy, a nawet nużącym formalnościom związanym z odbywającym się w Watykanie konklawe. Scenariusz jest równie prosty i przestępny, co skomplikowany i inteligentny.
Rolę przewodniczącego-kardynała Berger powierzył znakomitemu Ralphowi Fiennesowi ("Angielski pacjent" i "Lista Schindlera"), który kreśli portret łagodnego w swym obyciu stoika. Z minuty na minutę, ze sceny na scenę druga twarz duchownego coraz bardziej wychodzi na jaw, przejmując kontrolę nad tą pierwszą. Aż szkoda, że i tym razem brytyjskiemu aktorowi nie udało się sięgnąć po nagrodę Akademii Filmowej.
Fiennes nie osiągnąłby tak wiele bez innych towarzyszących mu na ekranie aktorów. Jego sceny ze Stanleyem Tuccim ("Diabeł ubiera się u Prady") i Johnem Lithgowem ("Trzecia planeta od Słońca") to uczta dla kinomanów.
"Konklawe" być może nie zawojowało Oscarów, ale publiczność prędko o nim nie zapomni. Tak się właśnie dzieje, gdy Hollywood tworzy dzieła kompletne.