Jak zrazić do siebie wszystkich / Zgon przed weselem

W zakładach mleczarskich wyławiają z kadzi z mlekiem ciało kierownika. Ale to tyle, jeśli chodzi o kryminalną zagadkę, bo "Zgon przed weselem" nie ma w sobie nic z gatunku filmowego, w którym komisarz śledczy rozwikłuje skomplikowaną sprawę. To komedia. Ale taka, w której najśmieszniejszy jest fakt, że o denacie zapomina się niemal od razu. I przez cały film nikomu nawet nie przyjdzie do głowy

Lut 17, 2025 - 13:12
 0
Jak zrazić do siebie wszystkich / Zgon przed weselem
W zakładach mleczarskich wyławiają z kadzi z mlekiem ciało kierownika. Ale to tyle, jeśli chodzi o kryminalną zagadkę, bo "Zgon przed weselem" nie ma w sobie nic z gatunku filmowego, w ktĂłrym komisarz śledczy rozwikłuje skomplikowaną sprawę. To komedia. Ale taka, w ktĂłrej najśmieszniejszy jest fakt, Ĺźe o denacie zapomina się niemal od razu. I przez cały film nikomu nawet nie przyjdzie do głowy zadać pytania, czy ten zgon to morderstwo, czy raczej niefortunny wypadek. A jeśli tak – to w jaki sposĂłb ciało znalazło się w takim miejscu? Czyli raczej podczas seansu za wiele się nie pośmiejemy.  Zamiast zrywać boki, widzowie raczej intensywnie drapią się po głowach, by dociec sensu autorskich zamierzeń. Bo punkt wyjścia tej historii jest skomplikowany, a po drodze historia wikła się jeszcze bardziej, aĹź w finale zostaje rozwiązana jednym fabularnym ciachnięciem. Urągając przy tym zasadom logiki, prawdopodobieństwa i zwykłej przyzwoitości. I wciąż nie ma to nic wspĂłlnego z tytułowym zgonem. Znacznie więcej natomiast z weselem.  Bo w pierwszych scenach filmu cĂłrka głównych bohaterĂłw filmu oświadcza wszem wobec, Ĺźe bierze ślub. Ojciec na to: nie ma mowy! A dziewczyna: a właśnie, Ĺźe tak! I co z tym począć? Gdy dochodzi do fabularnego pata, sytuację we własne ręce biorą scenarzystki – Hanna Węsierska i Karolina Szymczyk-Majchrzak. A te popłynęły. Skupcie się, bo prosto nie jest: otóş ojciec (matka zresztą teĹź) to pracownik mleczarni, ktĂłrej kierownik właśnie zaliczył zgon (nie zaprzątajcie nim sobie głowy – nikt się nim bowiem w filmie nie przejmuje). Traf chce, Ĺźe zakłady są częścią większej sieci, ktĂłrą ma w planach zrestrukturyzować młody, dynamiczny, neoliberalny i chciwy szefunio. Po drodze na jacht zajeĹźdĹźa do fabryki, by poinformować załogę, Ĺźe zamyka zakład. Bardziej opłaca mu się postawić w tym miejscu hotel ze spa. A gdzie w tym wszystkim ślub, zapytacie. Otóş, z szefem przyjeĹźdĹźa jego Ĺźona, ktĂłra w luĹşnej pogawędce z księgową (traf chce, Ĺźe to matka tej dziewczyny, co to zapowiedziała, Ĺźe bierze ślub) dowiaduje się o matrymonialnych planach dziewczyny. I ni stąd, ni zowąd oznajmia, Ĺźe ona to wesele zorganizuje. I tak się do tego pomysłu zapala, Ĺźe mĂłwi swojemu mężowi (czyli szefuńciowi, co to przyjechał zamknąć zakład), Ĺźe w zamian za moĹźliwość zorganizowania ślubu on tę mleczarnię zostawi w spokoju. Bo jak nie, to koniec z seksem! I tak to właśnie, w ten jakĹźe szczwany sposĂłb, początkowy zgon nagle łączy się z tytułowym weselem.  I jest to, muszę przyznać, najbardziej niedorzeczny fabularny punkt wyjścia, z jakim kiedykolwiek się spotkałem. Dlaczego nagle obca kobieta tak zapala się do organizacji czyjegoś ślubu?! Dlaczego jako warunek bierze pozostawienie mleczarni?! Dlaczego szantaĹźuje swojego męża?! I co to ma wszystko wspĂłlnego ze zgonem?! Tyle pytań i zero odpowiedzi! Tylko jedna przychodzi do głowy: bo inaczej fabuła nie ruszyłaby z miejsca. Ale to stwierdzenie pociąga za sobą inne pytanie: czy fabuła jest tego warta? Czy naprawdę trzeba było stawać na głowie, by połączyć wszystkie kropki. Czy nie lepiej byłoby po prostu zostawić ten fabularny punkt wyjścia w spokoju? Zaniechać projekt. Rozejść się do domu. Oszczędzić tego sobie i widzom. Na te pytania odpowiedĹş akurat jest i brzmi: byłoby. Ale dlaczego odpowiedĹş ta w odpowiednim momencie z ust producenta nie padła? Tego juĹź się nigdy nie dowiemy.  A projekt ten jest nie tylko niedorzeczny, ale teĹź wyjątkowo niedzisiejszy. Myślę, Ĺźe mĂłgłby być uznany za nowatorski i odkrywczy tak moĹźe, co najwyĹźej, w latach 90. Bo dwie osie konfliktu kręcą się wokół faktu, po pierwsze, Ĺźe narzeczonym cĂłrki jest czarnoskĂłry, a po drugie – Ĺźe wyścig o pozycję kierownika mleczarni przeradza się w pojedynek płci. Siłą napędową "humoru" tej "komedii" miały być zatem przymioty kojarzone z kołtuńską stroną rodzimej prowincji: głęboko zinternalizowane, lekko maskowane, ale jednak zapiekłe rasizm i seksizm. I być moĹźe kilka dekad temu jeszcze moĹźna byłoby się uśmiechnąć na scenie, w ktĂłrej wąsaty i brzuchaty Polak w średnim wieku łamaną angielszczyzną prĂłbuje zagaić rozmowę z czarnoskĂłrym, ktĂłry odpowiada mu płynną polszczyzną. Być moĹźe nawet ktoś uznałby wtedy, Ĺźe to całkiem świeĹźy pomysł, by przeciwstawić szowinistycznym mężczyznom bystre, przebojowe i cwane kobiety, ktĂłre – uwaga, uwaga! – potrafią sobie bez swoich mężów i narzeczonych jakoś (choć w sumie nie do końca) poradzić. Być moĹźe. Kto wie.  Ale dziś takie dowcipy nie tyle demaskują ksenofobię i szowinizm, co je raczej konserwują i umacniają. Bo jeśli kolor skĂłry narzeczonego wciąż jest tematem wartym podjęcia, jeśli ktokolwiek w ogĂłle się zastanawia, czy kobieta moĹźe stanąć w szranki z mężczyzną o to samo stanowisko, to z miejsca, juĹź na starcie, staje się rasistą i seksistą. Bo dostrzega w tym jakiś problem – nawet jeśli do załatwienia.  Co więcej, film wpisuje się nie tylko w narrację ksenofobiczną, ale rĂłwnieĹź – jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało – ojkofobiczną. Bo twĂłrcy nie tylko boją się tego, co dalekie od rodzimej swojskości, ale rĂłwnieĹź wstydliwie spoglądają na własne podwĂłrko. Rozwiązanie zagmatwanych, nielogicznych, absurdalnych losĂłw bohaterĂłw przychodzi bowiem z zagranicy. Aby zmodernizować, zracjonalizować i utrzymać mleczarnię, muszą na miejscu pojawić się zagraniczni inwestorzy, ktĂłrzy obdarzą łaskawym spojrzeniem lokalne wyroby i rzucą groszem na poratowanie. Ale nie, nie, to Ĺźadna jałmuĹźna! To – jak mĂłwi Polka od lat mieszkająca we Francji – inwestycja! Więc tylko zagraniczne oko kapitału starej Europy jest w stanie dostrzec interes tam, gdzie kołtuński Polak widział do tej pory tylko koszt.  TwĂłrcom więc udała się rzecz wyjątkowa. Obrazili wszystkich: przystojnych czarnoskĂłrych i brzuchatych białych, kobiety i mężczyzn, małe miasteczka i duĹźy kapitał. Tylko zagranica jakaś taka bez skazy. Jedyną ich winą jest, Ĺźe się tą przaśną Polską w ogĂłle interesują. Â